Pan Tealight i Pokkers, Fandens i Tojfel…

Wiedźma Wrona Pożarta, w nader niestosownej pozycji, z tyłkiem wysoko w górze, dziwnie przekonana, że całkiem, a całkiem, całkiem się znaczy go nie widać poprzez splątane krzaki jeżyn i malin… a owe krzaki radośnie pocierając do błysku swoje kolce już się szykowały, żeby…

Mniejsza o przyszłość. Wyżej wspomniana zajmowała się całkiem dziwną i mało typową jak dla niej okolicznością przyrody, którą było trzech niskich, nagich i wysoce wrażliwie dla innych oczu, owsłosionych mężczyzn. Z małymi srebrnymi kopytkami – aczkolwiek zawsze mógł to byc celofan, czy szklany bucik, a może i papierek od czekoladki – krótkimi, dziwnie króliczymi puchatymi ogonkami w ostrym różu i miękkich czerwieniach, oraz niepokojąco zagadkowymi, mocno osadzonymi na oczy, futrzanymi czapami zdobionymi kolorowymi piórkami… Nawet w okolicznościach łączki przez rzeczce przy Białym Domostwie, dość w sobie już dziwnej, o nader selektywnej roślinności i zboczeniu w stronę puchatych traw… ci trzej mężczyźni byli dziwni!!!

Gdy czajnik przenośny, o słodkim imieniu Świrek, radośnie pufnął parą i dumnie pyknął, potarł gołą stopą o drugą odzianą w dziurawą skarpetkę w szkocką kratkę, Wiedźma Wrona dostała swój przepisowy kubek zielonej herbaty z kwiatem jaśminu, który ją uspokajał i dalej prowadziła swoje szpiegowskie działania. Tylko czy to ona tak naprawdę obserowała?

Czy też obserwował ją samą ktoś?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Kości księżyca” – … opowieści w opowieściach. Skąpane symboliczności, przenośnie, domyślności i cała masa obrazów, które dopiero pod koniec spalatają się w jedną tkaninę. Bo chociaż życie zdaje się być proste i całkiem mało niesamowite, to jednak czasem coś się w nim zmienia, coś działa jako katalizator, coś ofiaruje nam klucze do innego świata…

I oto kolejna opowieści autora, który wpłynął na moje życie… kiedyś. Dawno, dawno, dawno temu zakochałam się w „Krainie Chichów”, potem było kilka kolejnych, ale ta mnie nie kupiła. Nie, nie znaczy to, że jest zła, po prostu to już było. Świat snów i tak zwana rzeczywistość. Kobieta, ciąża, przeszłość i przyszłość zmotane w garze teraźniejszości… jak to się skończy? Cóż, nie oszukujmy się, łatwo się domyślić. A może to tylko ja? No nie wiem, to w końcu możliwe. Nie żałuję, że przeczytałam, ale dla mnie wciąż ważniejsze są inne powieści tego autora. Ta nazbyt ocieka ckliwością, jakąś miękkością, ową kobiecością cukierkową, cudną taką, ot obrazek Najświętszej Panienki w kolorowanej pozłotkiem rameczce i rzeźbionym w różyczki. Jakoś tak to wszystko nazbyt rozmięka, jakoś mnie nie przekonuje. Jakoś… bardziej przypomina opowieści dla pań – chociaż senna część intryguje, oj pewno – niż coś, co wkroczyć miałoby w moją duszę, by dziwnie odmienić ją ponownie na zawsze…

Grzebię w kamieniach na plaży. Moją głowę wypełniają obrazy z przeszłości tych, którzy robili to przede mną, którzy wierzyli jak ja w cudowną świętość natury, którzy mnie naznaczyli i wciąż przywołują do siebie ze swoich kurhanów. Bo są pewni, świadomi tego, że im się poddam. Pewna ich mądrości – za co za każdym razem mnie wyśmiewają, pewna ich jakiejś wyższości, co dziwnie wzbudza w nich jeszcze większą wesołość i dziwne, dla mnie niemądre żarty. Cóż, potrzebujemy siebie wzajemnie. Ja ich słucham, oni się mogą wygadać, przynoszę im jedzenie, składam obiatę, zwyczajnie z nimi żyję… czyste szaleństwo, czyż nie?

Grzebię w tych kamieniach dotykająć krzemieni. Łapię te, które dziwnie pasują mi do dłoni. Niczym boskie jaja złożone tutaj, czekające na wariata, zdolnego zabrać je do domu, zakochanego w ich chropowatej, pomarszczonej skórce, w owej korze dziwnie poznaczonej odciskami paznokci, jakby ktoś bardzo zadbał o to, by nałożyć wszystkie pieczęcie, by opisać zaklęcia, by one nigdy się nie wydostały… a ja jak te durne, zapatrzone w błyskotki dziewczątko, biorę je ze sobą, kocham i nazywam moim szczęściem.

Osz durna baba!!!

Mają ze mną łatwo, te wszelkie moce. Jak z uczniakiem zawsze wybieranym jako ostatni do każdej gry, do każdej drużyny, każdego niespodziankowego Mikołaja. Teraz nagle zaskoczony i mile połechtany owym zainteresowaniem, ten dziecik zwyczajnie nie chce nikogo, czy też niczego, zawieść. Bo przecież mi nie wybaczą, bo przecież odejdą, bo przecież zwyczajnie już się nie będą chcieli ze mną bawić! Dlatego lecę, jak tylko zaszepczą w wiatr i fale, gdy tylko rzucą wiadomość w rzeczne niespokojności. Tudzież wyślą poleconym natychmiastowe ponaglenie. Od razu jestem gotowa i biegnę gubiąc po drodze i nogi i ręce, turlam się…

Podwładna przeszłości. nudny materiał na bohatera, który potrzebny jest tylko i wyłącznie temu, co juz przeminęło. O czym tak naprawdę nikt nie pamięta i serio, właściwie nobody cares!!! Ale może i ktoś taki być musi? Tuląca Gnaty? Przesypywaczka Łechtalnych Prochów, Głaskaczka Duchów? A może zwyczajna służba, ot niewolnik, co to serio błaga, by go nie wyzwalać i nawet nie domaga się wynagrodzenia. Chociaż czasem mu odbija. No nie oszukujmy się, w końcu to tylko ja, prosta wiedźma, nadmiernie rozgarnięta ino w owych marnych, niepotrzebnych rejonach…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.