„Cała zadziwna i udziwnie mało roztropna sprawa z Pytajnikami była taka, że rosły, kwitły i rozmnażały się mocarnie, rok cały, nie bacząc na mrozy, upały, na śniegi i deszcze, na wszelkie szaleństwa aury oraz na cokolwiek innego… Zresztą ludzie ich unikali. Oficjalnie, podług wszelkich zielników i pana od biologii nie istniały. Ci, co w nie wpadli i odkryli na kurteczkach wytwornych dziwne wypalone ślady, zapominali szybko i omijali tamte miejsca. Ot wygodniej czasem nie wiedzieć, a Pytajniki miały to do siebie, że zwyczajnie robiły to, do czego je stworzono…
… zadawały je!
Pytania!
A ludzie ani inne stworzenia nie lubiły pytań. Owego dociekania, dokopywania się, owych wszelakich korzeni i z poprzednich wieków obrostów, rozwalania tych wszelkich osadów, co to się zdążyły już uklepać i uleżeć. Co im dobrze tam było i serio chciały tylko i wyłącznie fermentować… i robić się w węgielki i bursztynki, czy coś tam innego. Coś jeszcze bardziej niesamowitego?
Problem z Wiedźmą Wroną Pożartą był taki, że lubiła małpa kopać! Nie grzebać, a rozgrzebywać, ryć w nosie, wiercić w uchu, a potem zwyczajnie szpila w boczek i szczypa w pępek! A nos w Pytajniki!
– Dlaczego Kapturek nie zjadła wilka?
– Czy Kopciuszki są smaczne?
– Gdzie rosną najlepsze Buty Siedmiomilowe?
– Jaki książę ma na stanie najlepsze buty?
– Ile księżniczek trzeba, by wkręcić żarówkę?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Demon luster” – … bo po prostu nieśpiesznie, a jednak z jajem. Bo jakoś tak łagodnie, a jednak mocno… Bo sensacyjnie, a niechybi i wewnętrznie coś mnie tam ucapiło. Oj pewno, lustra w domu pobite i co jak co, ale ostatnie okno maluję białą farbką… żadnych odbić! Żadnych łap z liszajami! Nic z tego, się nie dam porwać. Choć może i już dałam?
Szamanka od umarlaków wraca. Wydawałoby się, że miałą zdawać egzaminy a i robotę mieć w magicznym interesie, a co się stało? No obietnica się stała, a dokładnie to nieśmiertelna przysięga się stała i trza się zmierzyć z Kusicielem. Ale jednak aby w ogóle myśleć o owym mierzeniu się trzeba rozwiązć co najmniej kilka zagadek, zapoznać się z całą gamą intrygujących nowych znajomych oraz… przestać tak strzelać dookoła owymi obsydianowymi ślepiami. No ludzie się boją!
„Szamanka od umarlaków” – pierwszy tom dylogii – znaczy na razie dylogii? – była fajna, ale jednak nie powaliła mnie na kolana. Czy miałam wątpliwości kupując tom drugi? Oj pewno, ale coś mi zię zdawało, że będzie lepiej i jest! Jest niesamowicie i klimatycznie. Z jednej strony nasz bohaterka powoli dochodzi do serca problemu, z drugiej… cóż, ona zwyczajnie nie nudzi. Chrupki też nie nudzi, znaczy jak mu tam Łamliwy? No i każdy z naszych bohaterów ma swoją historię, która się przed nami z radością otwiera… i jest jeszcze Skittles. Kocham kobietę! Wzór cnót wszelakich… znaczy chciałam powiedzieć ideał! I Tekla! Mój typ babci! Grzebie człek w owych zwłokach, bo serio nadzieję ma na takiego przodka!
Tak ogólnie? Jeżeli nie czytaliście „Szamanki od umarlaków” nie ma boja, spokojnie możecie sięgnąć po ten tom, bo autorka wprowadza w fabułę nie tylko z jajem, nie tylko pomysłowo, ale przede wszystkim jest niesamowita w łączeniu tego co było i co będzie. I co jest, choć tutaj najczęściej jest Pech! Choć wiadomo główną bohaterką jest Ida! Co to widzi zmarłych, no i ogólnie się od nich nie może uwolnić, co ma ją nicość pochłonąć jak Demona Luster nie ucapi, a i dodatkowo może jej się oberwać od pewnje Rudej jędzy. A tak poza tym Ida to mądre dziewcze jest, choć często dość gupkowate no wiecie, wiek taki, dusza na ramieniu, znaczy na ręce, znaczy dusze wszędzie!
W tej historii jest wszystko. Jest fantastycznie i sensacyjnie, jest i miłosny wątek, z przeszłości, oraz przyjaźń, jest walka o wszystko i o nic, jest niesamowicie i bardzo tak na ziemi. I jeszcze cudny dom jest, choć straszny i spadek, bo dobry spadek nie jest zły. A poza tym jest Wrocław. A to miasto zawsze fajnie wygląda na stronach… i opowieść jest przejmująco niesamowita. O poświęceniu i stworach z luster, o pragnieniach ludzkich i tym, co tak naprawdę mogą osiągnąć… o historiach tych, którzy kochali na zawsze, do końca i co z chęcią wybraliby się do piekieł, gdyby tylko mogli. Bo to jest opowieść, przy której się nie możecie nudzić. W którą się wsiąkał, co przesyca was dziwnym, fiołkowym aromatem i mami…
Wyspa się ociepliła po niecałym tygodniu milusiego mrozowania. A co za tym idzie wiater lekko zelżał i można się było na spacer wybrać! A nad morzem pięknie. Sopele zwisają sobie śnieżne. Łkają ową ciepłotą całą, owymi słonecznymi, dziwnie białymi, rozżarzonymi łzami z koniuszków… prosto w morskie fale. Zaskoczone tym, że wciąż jeszcze tutaj są, że żadna fala ich nie zmyła, nie przekształciła w fantazyjny kawałek lody z dziurkami niewiadomego przeznaczenia, do których brak kluczyków. Zresztą kto by w taką nieznajomą dziurkę wkładał?
Świat dookoła łka. Zdawało się, że śniegu jest niewiele, a jednak tyle nagle wody dookoła. Spod niej wmykają się znowu zielone pola i szczerzą się swoimi trawkami do stalowego nieboskłonu. Cóż, nie zdążył sie świat uśpić i zbrązowieć… zresztą tutaj na Wyspie rzadko co ktoś poza turyścizną w lecie brązowieje. Nawet oni jak już to najpier prosiaczkowieją, na różowo, a potem… cóż, wracają do siebie.
Chcę tego śniegu. Chcę żeby został i się rozmnożył. Żeby powiało, a potem zaszeleściło błękitem niebo. Ot tak, tylko dlatego, że ja tak chcę. Że marzą mi się śnieżne ruczaje, głusze zaspowe, owe pustynie w bieli. I Wyspa ośnieżona, taka jaką niewielu mogło widzieć. Obklejona, opluszona. Po prostu inna. Dziwnie atypowo bajeczna. Gdy wszystkie dziwy są normalnością, a zwykły Książę potworem z wielką mordą i zębiskami i wilkiem pomiędzy siekaczami. Tutaj światem władają Babcie, co to serio lubią jeść lub bałamucić Czerwone Kapturki, bo czemu nie? W końcu żyjemy w epoce wszelakiej poprawności politycznej, więc jeśli one tak mają, jeśli to ich natura i religia, to przecież każdy musi to zaakceptować, czyż nie?
Czyż nie? Dziwny ten świat?
Tak bardzo dziwny, dlatego potrzebuję śniegu. By go przykrył, zakrył, zatkał i zagłuszył. By świat zasypany przestał tak szaleć. Coby mu znowu zaczęło odbijać w bardziej intrygującą stronę? Na przykład niech drzewka sadzi, albo w końcu zacznie sprzątać po sobie i nie produkuje tyle szajsu? To takie proste… ot mówi się tylko NIE! Więc… zdawałoby się, dlaczego to takie trudne?