Pan Tealight i Pomocna Dłoń…

„Dłoń pomocna, znaczy jak jej się chciało, bo trudno Wiedźmę Wronę, nawet jak myśli się tylko o jej częściach i to tych całkiem mało zapasowych… no zmuszać je i ją do czegokolwiek. Bynajmniej dłoń, zresztą ta druga też – ot siła natręctw i względnego pedantyzmu stosowanego – odziana była w szarą rękawiczkę. Lekko znoszoną. Nie żeby jakiś wypas, ot skarpeta na rączkę z okryciem na każdy palec, ale jednak ciepła trochę, ulubiona, z mocnym ściągaczem. Niestety na każdym palcu lekkie przetarcie, paznokcie zalotnie pragną kontaktu ze światem… Bo w końcu ile można wytrzymać w zamknięciu i kto tam wie jakie światy ktoś taki jak Wiedźma może w rzeczywistości skupiać w owej mrocznej żałobie?

Reszta Wiedźmy Wrony Pożartej udała się za ręką. Nie mogła inaczej, zwyczajnie była do niej bardzo przywiązana, przyczepiona, powiązana i ogólnie nierozłączna. Zresztą słyszała ten głos od dłuższego czasu. Przywołujący ją, błagający, obiecujący zbawienie, w końcu ogólnie, szczególnie niecierpliwie i wstydliwie grożący, aż w końcu sypiący obelgami i obietnicami ogólnych, całkowicie niepotrzebnych zmian w jej zewnętrznej i wewnętrznej strukturze… całkiem niefajnych. Dlatego w końcu wyszła z Chatki. Odziała się w co było pod ręką, w końcu musiała jakoś dać wyraz swojemu niezadowoleniu i ogólnemu protestowi przeciwko przymuszaniu! Założyła bluzę, w którą zmieścić się mogły podręczne pluszaki i powoli, kolebiąc się na zaspach i zmrożonych, podstępnie skrytych brizdach ziemi, potykając się o piórka i sypkie, piaskowe zawieje… szła. Dalej i dalej. Za głosem, za intuicyjnym kopem w dupę, za każdym razem przypominającym jej, że nerwy w tamtych okolicach nadal mają jej za złe próby uczynienia z nich sprężystych, twardych i ogólnikowo pożądanych współcześnie… Cóż, nawet jej zdarzało się okrutnie błądzić, sprzeciwiać się najwyższemu bóstwu – czyli ogólnie sobie – oraz nadmiernie zadufanie myśleć o tym, że mogłaby powiedzieć swojej osobowości NIE. Najlepiej wyśpiewać głośno, z przytupem i zestawem kilku orkiestr symfonicznych.

Mniejsza… Szła, szła i w końcu doszła. Każdemu należy się jakaś nagroda na końcu, czyż nie? A tam czekała na nią ONA. Niesamowicie szczupła i dostojna. Zaskakująco samotna, choć otoczoa gromadą wyznawców. Bujna w owych granicach bujność dopuszczających, związła i dziwnie… nieodpowiednia na tę porę roku. Pałka, która się wiatrom nie dała. Ani ptakom, ani robalom, a teraz nagle, choć śniegi ją opadły, postanowiła się na wiatr rozpuścić, rozmnożyc… więc potrzebowała dłoni pomocnej. Jakkolwiek pokrętnie, miejscami osobliwie obrzydliwie to brzmiało, tylko Wiedźma Wrona miała owe dłonie dwie, niewielkie i pieszczotliwe…

Gdy odeszła i Pałka i Wiedźma gnały je nasionka na piórkach. Niektóre zostały z matką, inne udały się za tą, która je uwolniła, wykorzystując ją za darmową podwózkę w miejsca im nieznane. Dlatego gdy wracała Wiedźma do Chatki pluła i dziabała się w oczy, bo wciąż owe piórka próbowały wleźć w nią… a co będzie dalej? Się obaczy na wiosnę. Jakby co, pałki wzrosną w Wiedźmie. Na wilgotnej podkładce z rozkosznej, drżącej literatury… sercem i duszą pulsującej.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Magia złota” – … i wciąż zaskoczenie. Bo mimo iż opowieść o nastolatce, że wydawałoby się to ino marne fantasy, jak to mówią, że ino kolejna przygoda, na pewno wszystko tak jak zwykle, to jednak jej dojrzałość wynikająca z trudnego dzieciństwa bohaterki, a może własnej magii, owa jej wewnętrzna i zewnętrzna siła, by mówić NIE… zaskakuje!!! Cała opowieść trzyma się kupy, wciąga, oszałamia wspaniałymi bohaterami, wciąż się zmienia, ewoluuje. A te zwierzaki, magiczne elementy, które posypują je jak najlepsze brokatowe wietrzne burze – po prostu dodaje całej historii smaczku!

A opowieść jest wielka i mądra, intrygująca i niesamowita. O miłości, przywiązaniu, przyjaźni, rodzinie, którą się wybiera na ścieżce życia… o tym jak wiele sił trzeba, by utrzymać miasto w jednej kupie, jak miękcy mogą być ci, na których pragniemy się oprzeć i jak bardzo silni ci, których podejrzewaliśmy o zmienność. I do tego wykład na temat pieniądza… gdyby ktoś jeszcze się nad tym zastanawiał. A wszystko jak zwykle w przygodowej, lekkiej historii spisanej w formie pamiętnika. Ale nie durnej, małostkowej, ale głębokiej, przemyślanej, fantastycznej.

Można ja przeczytać w jeden wieczór, a potem z dziwnym niepokojem, niesamowicie niecierpliwie czekać na dalszy ciąg!

Objadłam się śniegiem, przycupnęłam na poboczu i tak się kulę miotana powiewami, które serio chcą mnie usunąć sobie z drogi. Pewno, że chcę zmagazynować w sobie zimno, nic na to nie poradzę żem uzależniona! Kocham je! Wolę od owego żaru lata, od wygrzewania kości starych na plaży… widać wiecie, każda potwora znajduje swojego amatora. Jeżeli chodzi o zimno, książki, miśki, magię i kamienie, to będę ja! Jeżeli chodzi o samotne sopele, zapomniane bałwany i dziwnie niepodobające się nikomu urocze cosie… to będę ja!!! I gdy chodzi o porzucone piórka, dziwne kształty codzienności oraz czas spędzany na popędzaniu myśli – to też ja!

Bo w końcu tyle tego na świecie, że nie może być tak, by każdy robił i lubił to samo! Po prostu horror vacui wymaga, by każdy zaciapany element na kanwie życia, ktoś zwyczajnie pokochał. Ja wybiorę te niekochane, nielubione, niechciane, te zwykle zamazywane, albo ścierane… i moja Wyspa też! Bo gdzie jak nie tutaj miałyby znaleźć swoje miejsce owe nietypowe elementy rzeczywistości. Bo przecież one muszą też istnieć by było i to co łatwe i zawsze piękne, dla wszystkich.

Wyspa zdaje się przyciągać dziwnych, nietuzinkowych, owych zaskakująco niesamowicie niedopasowanych. Może to jednak naprawdę azyl dla atypowych? Może poza sezonem zwyczajnie wszystko łagodnieje, by dobrze wytresować swoich mieszkańców, nasycić ich swoim spokojem, by przeżyli kolejny rok? A może tylko tak mi się wydaje? Szukam w tej wyspowej codzienności czegoś więcej, czegoś wyjaśniającego to całe piękno, zrzucane, tłoczące się, przenikające…

… bo ono jest na Wyspie na każdym kroku. Zamotane w pajęczynach, papierku, w kupie chaotycznie zadowolonego psa, czy owym podniebnym obsrańcu, który serio znowu we mnie celuje!!! W mewach, wronach i sikorkach, bażantach uganiających się po polach i namiętnie wyśpiewujących pieśni pod moim oknem, o nader zboczonych porach nocnych i porannych. W liściach, zapomnianych owocach i pałce nad stawem, która serio bardzo chce być obrana… w palcach Wiedźmy, która słysząc jej wołanie, leci, a potem nie zdaje sobie sprawy usilnie z tego, czym tak naprawdę stały się jej dłonie, siejące dookoła wigoci nowe pałki…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.