Pan Tealight i Wiedźma beza…

„Szesnaście lat temu Wiedźma Wrona Pożarta, jeszcze może nie do końca zadeklarowana, ale już tak przelewająca się wątpliwościami, że bardziej niż pewna, iż o to w jej życiu chodzi, a nie o coś innego, coś całkiem konfundującego jej wrodzone zmysły, czy jakby tam ująć szaleństwo… wpatrywała się w ogromną białą bezę. Tylko, że owa beza nie była słodka, a na dupie miała trzy białe różyczki. Ich przeznaczenia w rzeczywistości nigdy nie poznała… ot były i tyle, w końcu miała tam być wielka kokarda, czyż nie lepiej te cholerne różyczki? I o co chodzi z tymi rękawkami… Miały być długie rozszerzane wokół nadgarstków, a są jakieś niewymiarowe, w łokciach szalejące koronką… Ech zresztą, czy to ważne? Ważne, że się Wiedźma w to mieści i ważne, że serio wie w co się ma jutro ubrać, że myśleć nie musi.

Pana Tealighta wtedy z nią nie było i nawet jego całkowita siwa osobowość nie była pewna, choć coś tam przeczuwała niczym mrowienie pod pachami, a nic nie piło… znaczy pili jak zwykle, ale pachy były suche! Więc w ucho jej zaglądał. Prawe. To, co ma dwie jaskółki na sobie, trzy kwiatki, dwie gwiazdki, rybcię i rybcię i jeszcze kuleczki i serduszka i w ogóle jest zajęte, a na dodatek nie chce Wiedźmy Wrony ostatnio uparcie słuchać! Wredność straszna zewnętrza no!!! Choć może to owo wewnętrzne nabroiło? Nie wiedzieli, więc uzbrojony w rakietnicę minimalnych rozmiarów i miotacz ognia dla zmotoryzowanych myszy laboratoryjnych – tych co się chciały zemścić, ale wypiły ten eliksir zamaist Alicji i zostały w norce z Czerwoną Królową – no więc sprzedawały je za bezcen, więc czemu nie. A wiadomo co za miodek w takim uchu siedzi? Z wirusem i bakcylem w seksualnym trójkącie?

No i tak patrzył i patrzył i patrzył i dopiero po niewczasie zrozumiał co zatyka prawe ucho. A były to wspomnienia. Dziwne takie, co się obsunęły z miejsca wiecznego odosobnienia – wygodna kawalerka, bardziej typ studio z obszernym aneksem kuchennym i świetną łazienką z jacuzzi! Się obsunęły i terkocząc domagają się ujścia, jak co roku…

Przypominają o tym jak siedziała i patrzyła na ową bezę. Nie do końca rozumiejąc dlaczego w cholerę się to tak świeci i o co chodzi z ową księżniczką. Oj tak, bo Wiedźma Wrona miała tajemnicę… o tym, że kiedyś bardzo chciała byc księżniczką, albo coś w ten deseń, albo co najmniej kurna lejdi hrabiną! Z tytułem i całym ambarasem. No choć raz no. Oczywiście zbuntowaną i w ogóle, ale empirycznie doświadczającą bezy na sobie… bez trenu ale z welonem!

Jednak róż na zadku nie przewidziała, ani tego, że sztuczne stokrotki na ubogiej w pióra czaszce będą kuły i robiły z pszczelej ochrony stojący niby u popa kaszkiecik całkiem neiforemny… ani tego że ryż przyniosą jej taki w torebeczkach plastikowych i przyfanzolą. Ani wielu innych rzeczy i spraw.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Jezioro krwi i łez” – … i zmieniasz świat. Dla ukochanej, by być razem, by naprawdę żyć… Dlatego on dla niej przeprowadza się znowu do miasta. Tęskni, nie czuje się tutaj dobrze, ale wyrzuty sumienia, że jej wtedy nie posłuchał, że ich życie mogło być inne wystarczą. Ponownie zaczyna mimo swoich zasług, od samego dołu. Nielubiany, nie obdarzony żadną estymą Kari Vaara dla Kate, ponownie w ciąży, przerażonej ciemnością krańca świata znowu zamieszkuje w mieści. Czuje się tutaj źle. Poprzednie wydarzenia pozostawiły blizny nie tylko na jego ciele… a na dodatek musi się zająć sprawą staruszka oskarżonego o zbrodnie wojenne.

Tylko czy mamy prawo oceniać przeszłość? Tak naprawdę mordować bohaterów? My, którzy nie jesteśmy w stanie nawet ich zrozumieć?

Vaara powraca do koszmaru II wojny światowej. Rozgrzebywane sprawy sprawiają, że jedyne ukochane przez niego postacie z dzieciństwa tracą jego uczucia, mordują wspomnienia. Dodatkowo upiorny ból głowy, strach o nienarodzone dziecko… W tej części tego wszystkiego jest tak wiele, że można się zagubić; jest i rodzina Kate, nie ułatwiająca sprawy, nowe problemy, marzenie, któe się nie spełniło… a jednak jakoś to w tej opowieści działa. Intryguje przeszłość dla wielu nieznana, prostota przekazu, poboczny nadzwyczaj mord, właściwie nie do rozwiązania. Finlandia wielkomiejska zaskakuje… ale jednak ta część już tak nie wciąga jak „Anioły śniegu”. Mimo wszystko i ją pożarłam w kilka chwil, mimo koszmarnych literówek. Bo jakoś dziwne jest, iż tak odmienne człowieczeństwo, owo pozbawione płciowości, pełne wolności seksualnej i wódki… cóż, ci co mają problem z genderem może powinni przejrzeć światy, w których pewne zmiany już zaszły. Może na podstawie psychologicznej jazdy, rozliczeń z przeszłością?

Kari mnie ujmuje. Ową próbą bycia i sobą i kimś innym, bo kocha. Ową wieczną walką… jest intrygujący, ciekawe jaki będzie trzeci tom?

Czasem się zastanawiam jak bardzo życie na Wyspie jest dla tak zwanej reszty świata… niesamowite. Dziwne nawet, a może i pokrętne? Bo przecież dla mnie to owa normalność. Taka racja. Nie widzę w samotności czegoś, przed czym trzeba uciekać, rozróżniam wiatry podług tabelki psychiczności i wpływów na zajoba, a słonowatość morza sprawdzam regularnie. Jak się da. Dokarmiam kurhany, no wiecie coby rosły sobie! A i trolle, nie tylko te pod mostem. Nisseny u nas zrzucają brody jak pakują się do domów, a każdy kto włazi ściąga buty… taki monter to przychodzi z własnymi kapciami do spacerów dookoła cieknącej rury!

Czy to jest dziwne? To na przykład, że mamy buły na każde święto? A może to, że u nas wrony przechodzą po pasach, zamiast przelecieć drogę? A może światła na horyzoncie, gdy statki chowają się przed sztormem. Bo mimo iż umieją pływać, to wiadomo, no wolą nie… A może to, że nie chcę stąd wyjeżdżać? Nie kręci mnie wyprawa w dalekie strony, a sponsorowana wycieczka na Hawaje spowodowałaby u mnie napad takigo panicangsta, że darczyńca by się zryczał…

Cóż może być dziwnego w życiu na Wyspie? Małe domki? No ale przecież wiadomo, wiatr wieje, ogrzać trzeba i jednak starać się nie odfrunąć? A może to, że w końcu przetrwa tutaj tylko ten, którego serce w stukocie zgra się z ogromnym, namiętnym sercem samej Pani Wyspy? Że niby jest w tym fanatyzm? Oj pewno, że jest. Nikt nie chce z nią zadzierać przecież, zresztą jak tutaj jej nie kochać? No jak? Daje takie fajne kamyczki no i w ogóle, w tej swej naturze jest perfekcjonistką! Coś z niczego zrobić, to chyba jej hobby oraz podstawowe motto!!!

Więc cóż w życiu na Wyspie jest innego? To, że nie ma wielkich supermarketów? A na kiełba we łbie one? Że drogi są przejezdne, korków brak? Albo może to, że sezon wymusza aktywność, a po sezonie cudowna senność oplata niczym misterna pajęczynka? Nie wiem, ja chyba nigdy nie widziałam owej inności…

… inna taka jestem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.