Pan Tealight i Antitrajb…

„W Sklepiku z Niepotrzebnymi pojawiło się nowe plemię. Zaklepało sobie nader dolne tereny Białego Domostwa i w mrówczej, pełnej zawistnej ruchliwości woli działania, zaczęło kształtować tam sobie swój świat. Podglądane, ale nie niepokojone. Niby wcześniej pojawiały się już pojedynczy jego członkowie. Wprowadzając w stosunki reszty mieszkańców dziwną spokojność i wszelaką zapachowość niepotliwości, ale teraz istnieli już oficjalnie! Antyperspiranty i Antydepresanty zjednoczone razem. Kulkowo rozsmarowywalna świeżość, cukierkowe kolorki, grzechotanie przypodłogowe i haj wszelaki, gdy łączyli siły. Jak mogli egzystować razem nie wiedział nikt… ale jednak żyć mogli tylko razem.

Pierwsze dawały odświeżenie, nęciły zmysły, prowadziły albo na łąkę, do lasu, lub nad morze tak spod pachy, do ogrodu by szukać zmarzniętych różanych płatków… Drugie sprawiały, że było lepiej. Trójcyklicznie obiegały każdego dookoła, codziennie, aż tak mu się kołowało pod czaszką od owych pigułeczek, od owych dziwnych muzyczności tocząco-stukalnych, od kolorów i zapachu… że odpuszczali. A że zapominali codziennie, iż to się już wydarzyło, więc nabierali się na to co rano! Jednak działało to na wszystkich poza Panem Tealightem. Jego szara posępność zwyczajnie podstawiała im nogę, za każdym razem, bo przecież one też zapominały, gdy tylko się wywalały i stukały w dziwnie wypieszczoną, wyszlifowaną otoczkę.

I tak dziwnie jakoś pomagały sobie wzajemnie. Wiedźmy z Pieca miały lepiej, sporadycznie tylko, tak dla fasonu przypalały jedzenie, kawę wygotowywały albo chociaż rzucały kożuszek z mleka na blachę… Pan Tealight nadziwić się nie mógł ile kulek jest w stanie we włosach unieść Ojeblik, mała ucięta główka, a Chochel – chochlik pisarski Wiedźmy Wrony Pożartej bawił się nimi niczym szczeniak. Aczkolwiek nigdy się do tego nie przyzna i nie szukajcie po Pintereście zdjęć, bo ich nie ma. Pewne rzeczy zwyczajnie nie mogą ujrzeć światła. Niezależnie od tego czy sztuczne, czy dzienne, czy kurna z dupy wieloryba!

Mimo iż plemię było nowe, wciąż pachniało żywicą, pudełkami od przeprowadzki, wciąż jeszcze nie znalazły zagubionych łyżeczek do herbaty… to jednak czuło się tutaj jak w domu. Owym wymarzonym, jedynym, takim, o którym doprawdy nie mogli nawet myśleć, ni rzucić życzenia. Wielu chce zapytać skąd się tutaj wzięły, skąd coś, co przecież z półek znika szybko, sporadycznie się przeterminowuje, co przecież jest potrzebne w tak powalonych czasach…

… cóż, sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Rany kamieni” – … i nie ma doktora. W ogóle nie ma tamtego świata, jest tylko niepewność. Młody mężczyzna z tajemnicą, który wpada w szpony… no właśnie czego? A może raczej kogo? Gdzie tak naprawdę trafił? Czym jest ta dziwna rodzina, specyficznie samowystarczalna, zaskakująco tajemnicza, nie przerażająca się konsekwencjami swoich czynów? A może rodzina zraniona? Taka, w której przeszłości zdarzyło się zbyt wiele, by żyć bardziej… jak inni?

Ten tom (piąty) to całkiem inna historia. Opowieść o ludziach uciekających, tych, którzy czują się winni swoich zbrodni, pragnący ukryć się przed wszystkimi… ale też o tych, którzy uznali, że rodzina, to sprawa najważniejsza. Że to ją właśnie należy chronić za wszelką cenę, jednak… czy do końca? Młody mężczyzna, który pojawia się nagle w sypiącej się posiadłości tak naprawdę nie ma innego wyjścia, ściagany przez własne demony, ale gdzie trafił? Czy piękne córki gospodarza, to nie za wielka pokusa? Czy rzeczywiście można wymazać swoją przeszłość, zacząć życie od nowa? Inne, takie życie… a może jest tu tylko, by zadziałać jak katalizator?

On nowy ma odkryć tajemnice tego miejsca?

Naprawdę wciągająca, choć powoli tocząca się historia. W owej specyficznej lepkości aury wszystko zdaje się dziwnie podejrzane, ale i leniwe. Nikomu się nie spieszy, ale prawda pragnie rozlać się po owej dziwnie okrutnej, ale i baśniowej okolicy. Tylko czy prawda to to, czego potrzebują? Może jej wydźwięk będzie jednak nazbyt przerażająca?

Naprawdę niesamowita historia! Głównie dlatego, że Beckett ukrywa świetnie wszystko i dawkuje wiadomości rozmyślnie i specyficznie okrutnie. Niesamowita, a jednak i znajoma, może dlatego tak przerażająca…

Wyspa naszykowała sobie zapasów na zimę, uśpiła ludzi i zadowolona postanowiła po prostu przekimać ten czas, ale nie może. Tutaj wciąż pada deszcz, tam znowu ją podwiewa, zapasy się kurczą, bo zagryza depresję. Zajada smutki, ciemności i wszelkie wiatru poszumy, czy podmuchy. Czuje jak w jej wnętrzu wciąż nerwowo podrygują skrzaty i trolle. Nie mogą spać. Oj pewnie, że się starają, nie chcą jej urazić, ale sny nie nadchodzą. Nie ma opowieści o skarbach, smokach i puszczach. O potworach pragnących poślubić wyraziste brzydule, wiecie inteligentne takie oraz o glistach, co to wtapiając się w system nerwowy człowieka dyrygują jego życiem. O skrzatach z kosmosu, które jednak nie są do nich podobne i ogólnie wszystkie wyglądają jak teściowa Starego Wrzoda… oraz o nadzwyczaj łagodnie smukłych, pięknych i uroczych skrzatków, któe jednak gadały tak wiele, że cała ta uroda się ściszała…

… chcą zasnąć i śnić. Po prostu być elementem owego innego świata, ale jednak nie mogą. Wkurza je to, ale wciąż się starają. I choć wiatry je tulą, czasem kolebią kołyskami, to jednak nic z tego nie wychodzi! Otwierają oczy, liczą owce w kolorach jebniętych tęczy i jakoś mijają i dni i noce…

… ale wszystkim tak nazbyt ciepło! Kożuszki i puchowe kurteczki samotnie drgają na wieszaczkach spragnione jakiejś przygody, inwazji bałwanów, czy innych zombie! Kozaki i śniegowce naburmuszyły się pod zimnymi kaloryferami i śliniąc się na wspomnienie zeszłych lat ostentacyjnie marszczą noski. Wtórują im grube skarpety, choć tym zdarza się jednak otulić zwykle i tak zmarznięte stopy. Rękawiczki jednak wciąż w użytku. Złośliwy wiatr wyżera z człowieków każdą oznakę ciepłowatości. Uwielbia obgryzać paznokcie, szczególnie kciuków…

Wyspa kręci się. Przewala z boku na bok, jakoś tak denerwują ją te wplecione w jej trzewia rurki, jakoś tak dziwnie coś się w niej porusza. Może myśli zbyt wiele, a może po jednak to odwyk od mrozu? Może po prostu tak jakoś jej się ckni za frostami, szadziami, za malunkami na szybkach, lodowymi kałużami, za pogryzaniem sopeli, za wszelaką stałością wodnych przestrzeni?

A może to tylko wyspowe przesilenie? Może tęskni w tym roku za Turyścizną bardziej, niż zwykle? Czy można ją o to podejrzewać?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.