„Pan Tealight od pewnego czasu nosił się z pewnym zamiarem. Z owym własnym marzeniem miłosiernie wciąż zakutanym po uszy w kocykach, pledach i pieluszkach. Ulokowanym w nosidełku w kwiatuszki z zestawem piszczących zabawek. Jeszcze kwilącym, z grzechotką i smoczkiem, jeszcze nie do końca w pełni ukształtowanym, dziwnie niedorosłym… Ale się z nim nosił, by po prostu poznało świat, w który miało wzrosnąć, by czuło wiatr na policzkach i znało smak deszczu. Wiedział, gdzie ono jest, zawsze, gdy tylko znajdował na to czas, wyciągał je i udoskonalał. I chyba właśnie dorosło, dojrzało i chyba było gotowe, by się wypełnić w rzeczywistość. Co wcale jednak nie oznaczało, że wszystko pójdzie z płatka, z liścia, po maśle i ogólnie lekką ręką ktoś rzuci finanse…
… a plan był taki, by założyć Loszek. Loszek Wypłoszek. Miejsce odludne i pozbawione nagłośnienia, w którym przebywać mogą ci spragnieni najwyższych standardów traktowania, bicia wyłącznie paskami z aligatorskiej skórki i diamentową rączką… ci, co serio wypasali się brojąc, ale też pragnęli być karani wyłącznie w idiotycznie bogatych wnętrzach. Pan Tealight był pewien, że kruszca nie zabraknie. Zresztą, nie oszukujmy się Ułuda Panią Nas Potrzebujących, amenej! I zawsze pod ręką. I prawą i lewą i tą środkową, w zależności od tego ile się ich posiada. A wszystko przez to, że Więzienie na Wyspie, owo logicznie ludzkie i ogólnie mówiąc niezbędne, czyli pozostające poza gestią Sklepiku z Niepotrzebnymi, otrzymało gwarancję jakości, nagrodę za czystość i wiele gwiazdek za obiadki do paczki… więc dlaczego nie?
Taki Loszek, gdzieś wykuć w granitowym zboczu, z widokiem na skały spiczaste i ostre, wciąż nie poddające się łagodnej perswazji fal, by zrubensować kształty. Na wiatry nastawione, bo klima być musi. Na słońce, by ładnie wypiekać obrażenia. Gdzie grzechoczą okowy wyłącznie z najwyższych serii, najlepszych stopów, gdzie obije cię po mordzie koleś z tytułem co najmniej doktora nauk torturycznych. Gdzie doprawdy pazurki u stóp wyrwie ci podiatra sfrustrowany, a za zaciskanie gardła zabierze się osobnik z laryngologiczną dokładnością. Ogólnie mówiąc cierpieć będziesz mocniej, ale dłużej, jednak na nic nie będziesz mógł narzekać. Bo oni się uśmiechną, powiedzą: proszę i przepraszam, a potem docisną, dorzucą, dopalą, rozsmarują mazie palące na powiekach… podkręcą ruszt i poobracają ci trzewia, a ty wciąż dychał będziesz. W stali chorurgicznej rozsmakowani, wielbiący błysk, bling i ping… nie da się ich oszkwapić omdleniem, bo podłączą pod maszynerię najnwszego sortu i zabawią się dalej… Bo tak, masz rację, to nie Loszek dla tych, co nabroili. Nie dla tych, co mają ponieść konsekwencje swoich działań, ale wyższa szkoła Manierycznego Uprzykrzania Życia.
Zapisy od 2014 roku!
Na prawo od mostka, potem na lewo od złamanej topoli, przy kamieniu w kształcie żuczka krok w morze… Tylko tutaj, tylko u nas kara i wina są tym samym, ale rocznik mamy lepszy!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Most marzeń” – … bo kobiecość, bo męskość, bo wyobraźnia i miłość. Bo jakaś w tym wszystkim ckliwość, a jednocześnie brak owej otępiającej babskości. Bo po prostu tej autorce udaje się opowiadać o ludziach takich, jakimi mogliby być… nie pozbawionymi wad, ale umiejętnie sobie z nimi radzącymi. Ludziach, któzy słuchają mimo wszystko i patrzą widząc. I o światach, które z jednej strony są fantastycznością, z drugiej odbiciem naszej zwykłej, domowej, przynależnej płciom zwykłej magii. Bo Bishop umie przypomnieć o tym, że aby wiedzieć, trzeba poznać, by ukształtować trzeba zniszczyć… a by coś wyrosło, musimy się ubrudzić. A wszystko w baśniowy sposób. W jednym miejscu, w których owych miejsc jest wiele i tak naprawdę każdy jest witany z otwartymi ramionami, każdy jest tutaj potrzebny i każdy może mieć własny niesamowity ogród, własny krajobraz, który rezonuje z najgłębszymi potrzebami jego serca… Ale też oczywiście i odpowiedzialność za świat, za świat, który tworzą jego własne myśli, pragnienia i wspomnienia.
Trzeci tom cyklu „Efemera”… oj może i cyklu, który nie pobije „Czarnych Kamieni”, ale jednak swoją lekką, łagodną innością, owym człowieczeństwem jakoś mnie dopełnia. I te postacie!!! Bohaterowie tak pełni, tak zmienni, tak barwni. Jakby każdy miał szansę, jeżeli tylko poprosi, by mu ją dano… Pewno, że miejscami utopia, ale czyż o to nie chodzi? O ową możliwość, która zależy wyłącznie od nas? O piękno, o którym zapominamy, że istnieje, że jest dostępne… o zrozumienie, dziwną normalność porywów myśli i szaleństw, uśmiechów i dopuszczania do siebie wszelakiej dziecięcej frywolności. Owej pozbawionej z góry narzuconych, źle uszytych norm, nakazów i zakazów. Ale też świat, w którym dobrze się ma żyć wszystkim…
Każdą kolejną powieść tej autorki pożeram… i naprawdę, nie mogę się doczekać następnych!!!
Choinki się pochowały, światełka z framug poznikały. Wieczorami wyłącznie migające w oknach tealighty przypominają o tym, że jednak ktoś tam jest. Mimo dziwnej ciepłej aury Wyspa zasypia. Bo odpocząć przecież musi. Mimo pojedynczych kwiatków cholerycznie postanawiających wybić się ze skonfundowanych pączków… przysypia. Robi się ciszej. Tylko od czasu do czasu sąsiad psychopata meloman zapuści jakieś rąbania. Z prawej czasem nadleci wrona, z lewej mewa. Nasionka w karminku znikają, choć nikogo ruszającego żuwaczkami nie uświadczysz… Jakby wszystko znikało, rozmywało się, by na wiosnę ponownie się spojawić w nowych kolorach. Jakby co roku ten sam proces odświeżał wszystko…
… czy całą Wyspę? Czy to możliwe, by dziwne procesy potrafiące zamknąć ów ekosystem w szklanej, śnieżnej i wietrznej kuli, mogły też zwyczajnie odradzać wsio od pnia, od ziarenka i pyłku? A może jednak tak naprawdę to tylko sen i przyszedł czas na to, by Wielki Śniący się przebudził?
Tylko, czy jak się tak przebudzi, rozochoci, to będzie potem skłonny znowu zasnąć i znowu nas śnić? Takich samych? A co, jeżeli tak mu się tym razem owo niespanie spodoba, że zapomni o Wyspie? Nie, chyba nie… O niej przecież nie można zapomnieć. Się nie da po prostu. Nawet jak zasypiam czuję, gdy obok mnie oddycha, gdy coś się jej złego śni, wzburzenie jej serca mnie budzi… a nawet gdy wkraczam do mojej własnej krainy spod znaku snu i koszmarsnu, wiem że jest blisko. Że stoi za wyśnionym drzewem, że owo drzewo korzeniami wczepiło się w rzeczywistości w nią samą… że wszystkie moje sny ją znają!!!
Oto i wielka jest wielowymiarowość Wyspy! Pani wszelkich pokładów człowieczeństwa… owego świadomego i tego mniej realnego. Bo czemu nie. Może i wszyscy jesteśmy tylko Wyspą a może tylko i jej snem? A może i nie ma nas wcale i w ogóle… o jeżeli nie ma, to nie ma czym się martwić!!!