„Gdy dzwonił zbierali się wszyscy w Wielkiej Sali w Dziwnych Podziemiach Białego Domostwa, która miała jedną, cudowną właściwość, a nawet i dwie. Po pierwsze sama się sprzątała, a po drugie, niezależnie od rozmiaru czułeś się tam dobrze, niezależnie od ciążącej na tobie fobii, jakoś wytrzymywałeś tłum i ścisk i brzęczenie owego dziwnego, złotego urządzenia z małą trąbką, które niosło ze sobą głos spod powierzchni Najglębszej Toni. Tak po prostu gdy Jonasz Wieloryb dzwonił, każdy chciał posłuchać. Każdy poza plemieniem wypchanych ryb, które nie dość, że nie pachniały najfajniej, nawet najfajniej znośnie, to na dodatek miały do niego jakiś uraz.
– Skrewiłem z tą Niniwą, jak przecież wiecie. Za nic nie mogę tam trafić. No dobrze, na początku nie chciałem, ale przecież każdy może się wahać, czyż nie? Każdy może czuć się wykorzystywany, każdy może w jakiś sposób przestać wierzyć… nawet w samego siebie, w swoje niezbędne istnienie. Każdy ma prawo do ucieczki i powrotu. Przecież nikogo nie skrzywdziłem!!! Zresztą nie oszukujmy się, jak pachniesz rybą, to raczej nie przyjmą cię wszędzie z otwrtymi ramionami! Ale Boziek kazał, więc Prorok musi!!! Przecież się nie będę opierał… zresztą jak wiecie sam to załatwił, tylko że coś nie poszło po myśli boskiej, tylko po ludzkiej widać. I coś się skotfasiło w owym całym ekosystemie boskich kosmosów. No prawda taka, że się nie da, za żadne fiszbiny świata do Niniwy nie dotrę. A już gadać z innymi nie będę na pewno. Nawracanie też mi odpowiada wyłącznie z obecnej perspektywy… zresztą stworzyłem sobie tutaj niezłą miejscówkę. Z wyrzuconych do toni rzeczy urządziłem niezłe mieszkanko z gabinetem, może i wilgotne, ale w końcu tak lubię, a gości i tak nie przyjmuję. Życie samotnicze jakoś mnie tak pociąga za nerwy, że się mu nie sprzeciwiam…
… więc tak siedzę w toniach, płynę poprzez oceany i myślę, co też Boziek Szprotek wymyśli, by mnie wieloryba wsadzić w wielkiegoryba, a potem jakoś na chwilę zmienić w syrenkę, której odebrać nóżki, potem zrobić ją w faceta, bo chłopa wysłuchają, a babę ino w słup soli, no a na końcu świat uratować? Bo w końcu o to chodzi w tych sztukach teatralnych, czyż nie? Miłość, fatum i świata ratowanie. A ryba też sobie pogadać musi!!! Tylko nie do końca pojmuję, dlaczego wyłącznie z tej jednej książki owe sztuki mamy odgrywać… serio, jak dojdziemy do pustyni i postu, to ja w tym już nie będę brał udziału!!!
Chociaż trzeba przyznać, byłbym niesamowity.
Czasem zdaje mi się, że serio ludzie mają dziwaczne życie… sądząc po tych wszystkich śmieciach żadne z nich nie jest wyględnie normalnie poszkodowane na umyśle. Ale już ci piszący… wiecie, nawet rybie zdaje się to być jednak nadmiernie płynne i opływowe. Same jaja! Znaczy ikra! No najważniejsze, że i moje bóstwa mają z czego czerpać rozrywkę. Z czasem zaczniemy teatralnie ewangelizować i ludzi, ale jak na razie to nam się nie chce.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Chemia śmierci” – … bo umieranie rozpisuje się we wzory. Tak w ogóle człowiek jest człowiekiem, a potem śmierdzi, choć niektórzy za życia też fiołkami nie pachną. Aczkolwiek taki święty podobno może kwiatami… ale nie o tym jest ta opowieść. Raczej o człowieczeństwie, które nie zapomina, nie wybacza. O człowieczeństwie chorym, pozbawionym zbioru norm, które mogłyby jakoś je uporządkować… o człowieczeństwie, które odrzuciło bycie człowiekiem. O mężczyźnie, który postanowił zmienić swoje życie i zapomnieć, wypruć z siebie koszmar… i o fatum, które nigdy nie odpuszcza. Ale przede wszystkim opowieść o bardzo małej, zamkniętej społeczności, w której przyjezdny to zawsze wróg!
Pierwszy tom serii z Davidem Hunterem. Nowym lekarzem, który w rzeczywistości ucieka od tego, kim jest naprawdę. Zamknąwszy się w wietrznych otchłaniach nader spokojnej miejscowości jest teraz lekarzem. Lekarzem, który wciąż nocami pieści swoje demony. Który tak naprawdę nie pozwala sobie samemu wyzdrowieć, żyć dalej… który może nigdy już nie będzie w pełni sobą? Jednak owa spokojność małego miasteczka, codzienności, zwarcia i małe grzeszki stają się niczym w obliczu morderstw. Gdy groza opada mieszkańcy wiedzą jedno – iż to oni wydali na świat zło. Policja za to szybko dochodzi do wniosku, kto może im pomóc w śledztwie… I tak dokor Hunter wraca do życia. Jednak czy w nim zostanie? Czy zdąży ocalić iskrę, która się nagle pojawiła, czy pozwoli sobie ją rodmuchać do stabilnego płomienia?
Uwielbiam opowieści o antropologach sądowych. Tak po prostu kręcą mnie kości i tyle. Miękkie tkanki już niezbyt, ale wiecie, każdemu co kto lubi. Tutaj mamy i to i to. Opierającego się swoim umiejętnościom bohatera skomplikowanego, zło dziwnie szokujące, ale i naturalne, garść szkieletów w szafie i kopę tajemnic… a do tego cudowne niedopowiedzenia, które staną się z czasem tradmarkiem Becketta. Owego człowieka, który nigdy do końca nie jest tylko potworem… a może jednak nim jest, a tylko owa szczątkowa często dobroć w nas pragnie, by było inaczej?
Linia brzegowa szaleje. Dziwnie łapczywe i natarczywe tej Zimy wiatry, zdają się walczyć z tym, co mogą dźwignąć, pchnąć, chapsnąć, zmienić, poszarpać, wyrwać, zbałamucić i zabrać w tonie. Bo przecież ciągłość zmienności musi zostać zachowana, inaczej widać za nudno by było!!! A zresztą może i część kamieni należy oddać falom, coby sobie je wyszlifowały, by owe małe płetwowate elfy w podmorskich cieniach miały zajęcie, zamiast wciąż wylegiwać się przy powierzchni żłopiąc sfermentowany sok z wodorostów. Bo jak się ktoś nadmiernie nudzi i nadużywa, to z owej całkiej wilgotności durne pomysły do głów przychodzą. Jak na przykład hodowla kalafiorów na piaskowej łasze… tej samej, która zniknęła w ciągu niecałej doby, razem z pozostawionymi tam robotnikami, maszynami, oraz podwójnym zestawem Zespołu Radosnej Pieśni i Klapiącego Tańca, co to niby miał coś ugniatać…
… ogólnie mówiąc znowu wieje, a jak wieje to człowieki i inne twory Wyspy, autochtony i owe przyjezdne, te co już istenieją, oraz te, co przecież wcale się jeszcze nie narodziły… no dziwne są wiatry.
Z powodu przegrzania wsio zaczyna kwitnąć. Pączki na drzewach przyśpieszyły i chociaż zaspane, to lecą od razu w te kwiatki. Jak na marzec będą owocki, znaczy się, że przeszliśmy na dwie pory roku: mokrą i suchą. Niestety obydwie zbyt ciepłe, by wymrozić dupska okolicznym robalom. Ale w końcu z naturą nie zrobisz nic… zresztą człek juz dość narozrabiał i jak czasem widzi tych innych człowieków, to mu się siekiera w kieszonce na piersi przekształca w topór bojowy, do ziemi ciągnie…
… a wiatr ino wieje. Ciekawe ile mu za wianie płacą. Tu przeleci, tamtego przeleci, pod innymi podleci, wykręci, a potem znowu. Że też się koleś nie męczy? Z drugiej strony jeżeli rzeczywiście ADHD to wymyślona choroba, to chyba trzeba mu cukry ograniczyć, czy coś? A moze ogólnie głodóweczka oczyszczająca?