Pan Tealight i Wyłażące Tajemnicze…

„Nie wiedzieli co się dzieje. Podejrzliwie tym razem Wyspa milczała, nie informowała ich o tym, co się działo, a działo się wiele… aż można by rzec, iż nazbyt wiele, na dzianie się bez ich udziału. Dlatego Pan Tealight i Ojeblik – mała, ucięta główka, uzbrojeni w zestaw kanapek z sosikiem i kilka termosów ze słodką nazbyt herbatą, w nadmiernie pociesznych, maskujących ciuszkach – sieci z uroczo migoczącą łuską i trochę liści – siedzieli w krzakach i dygotali.

Dygotali na tyle mocno, aż ostatnie, dziwnie opóźnione liście w końcu postanowiły udać się w podróż, do której spakowane były od dawna. Jednakowoż nie dygotali z zimna. Dziwne, lepkie i wilgotne ciepło otaczało Wyspę nie dopuszczając Zimy do środka. Odmówiło jej wstępu i zalało otępieniem każdy skrawek niegdyś omal wulgarnej, jesiennej rubasznej rozpustności. Pan Tealight wiedział, że ma to coś wspólnego z czarnymi wężami, które nagle pojawiły się w okolicy. Wiedział, ale nie miał pewności, dlatego czekali we dwoje, by się przekonać… jednak to, co zobaczyli nie uspokoiło ich. Raczej tylko upewniło, iż przeczucie, które dotąd silnie ograniczało spacery właściciela Sklepiku z Niepotrzebnymi, było prawdziwe.

Upierdliwie prawdziwe.

I miało rację!!!

Jak zwykle… zresztą.

Siedzieli w krzakach marząc o domowym szaleństwie, herbacie w starych kubkach i Wiedźmach z Pieca nie mogących zdecydować, czy dodać do ciasteczek czekoladę, czy jednak zaryzykować mysie bobki? No, może to ostatnie nie było takie do końca intrygujące, ale wiecie, lepiej wiedzieć co się je, choć może nie zawsze, z drugiej strony jeżeli prawdą jest, że jesteśmy tym, co jemy, to w końcu skapniemy się po wąsikach, ruchliwym nosku i ogonku… Ale sprawę czarnych węży trzeba było wyjaśnić. I w końcu złamać zasłonę owej dziwnej lepiej, wilgotnej ciepłości. Zerwać ten welon, który więził Zimę poza Wyspą… w końcu Pan Tealight nie mógł się doczekać chwili, w której znowu zobaczy swoją ukochaną.

No… drugą ukochaną, choć może i trzecią?

Węże były czarne i dziwnie nieruchome, puste w środku, o czym doniosły Panu Tealightowi wcześniej białe myszki, codziennie mające tutaj sesję joggingu… podobno nieszkodliwe w świetle dnia, ale z otworów, w które miały się zagłębić coś się wydobywało. Jakby małe, białe jajeczka, które wyskakiwały ze świeżo rozrytej ziemi i rozkładały się na zieleni trawnika. Mimo mroku jak zwykle wyłączonych ekologicznie świateł Ojeblik uznała, że widziała już dość i dziwnie sprawnie, zostawiając nadgryzioną kanapkę z sałatką z tuńczyka oraz do połowy obrane jajko na miękko, zwyczajnie zwiała zostawiając Pana Tealighta w zamyśleniu. Bo cóż innego miała zrobić? Zresztą i on nie miał pojęcia co teraz nastąpi, poza tym, że serio chciało się mu siusiu…”

(„Sklepik z Niepotrzbnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Dom, w którym…” – … a tego na Święta nie polecam. Głównie dlatego, że natłok myśli po lekturze, owe dziwne zainfekowanie nadmiernym przemyśliwaniem każdego kroku, nagłe ponowne odkrycie symbolizmu, przenośni i wszelakich szaleństw literackich może Was nadmiernie oderwać od rodzinnego ciepełka… I cóż, łagodnie zepchnąć w krainę zwątpienia.

Oto opowieść o miejscu, schronieniu. Szczęśliwym i nieszczęśliwym jednocześnie, ale jedynym, które ich chciało, które ich kochało i pragnęło chronić. Jedynych ścianach, które zniosą bytność dzieci niechcianych, dusz ukrzywdzonych i uszkodzonych. Tutaj nie ma zewnętrznie pięknych ludzi, do jakich mogło przyzwyczaić Was współczesne telewizyjne bzdurubzduru. Tutaj są umysły, które potrafią… które błąkają się pomiędzy świadomością otoczenia a światem, który właściwie poza tymi ścianami nie istnieje. Tutaj w owym domu przynależysz do grupy, albo jesteś tym, który się zmienia. Jesteś taki, jak jeden z nas, albo z nas, albo z nas… innej opcji nie ma. I choć tak naprawdę żaden z nas nie jest dzieckiem, w rzeczywistości nigdy nie będziemy do końca dorośli… my chłopcy z tego domu, który nas kocha…

Tę powieść zrozumieją ci, którzy w życiu zmagali się z ostracyzmem rówieśników, którzy szukają odpowiedzi na niezadane pytania. Większość może się poczuć zdradzona, odarta z jakichkolwiek baśniowych marzeń. Bo oniryzm tej opowieści rodzi się w śmieciach i marzeniach dziwnie skomplikowanych w swej prostocie, w zaplątaniu i znikającej dłoni, która kiedyś była rodziną…

Książki do pożarcia, czyli Merry Yule!!!

Remonty… no cóż Wyspa ma do nich prawo. Z jednej strony większość budynków pucuje się i maluje, szlifuje stopnie i sprawdza poręcze późną wiosną, ale z drugiej od czasu do czasu trzeba poryć glebę. Znaczy dokładnie to asfalt, nie. Tym razem zakładają ogrzewanie i jakieś tam internety fiberowe, czy coś tam. Gleba, znaczy ulica, zieje ciemnością szaloną, na drodze spojawiają się maszynki niby powiększone lekko zabawki z Legolandii, tudzież pomniejszone pojazdki większych ludzi. Każdy z nich kolorowy niczym tulipaniak, każdy jednak i… dziwnie pusty. Bo jak spojrzysz na nie, to nic się nie dzieje. W mieście pustki wszelakie…

… ale jak tylko się odwrócisz, jak tylko przymkniesz oczy, jak tylko zwyczajnie nie będziesz widział… coś się robi samo. Dlatego serio nie warto nie wierzyć w krasnoludki, znaczy się nisseny i trolle.

Bo magia to wszystko.

A nawet i więcej.

Jak już ludziom w ich małych domkach będzie cieplej i będą się zgodnie internetować, na zewnątrz magia będzie sobie szaleć, szaleć i szaleć. W porcie Chlupotniaki będą robić jedyne odgłosy jakie możliwe są o tej porze roku, a pomiędzy ścianami pnąc się mogą spokojnie dziwne pędy sięgające nieba… które trochę mnie przerażają. Jakoś takie są dziwnie znajome, takie fasolowe, olbrzymie, tchnące nadzieją, baśniowością i dziwnymi wyrzutami sumienia, właściwym nader niegrzecznym synkom, którzy nie słuchają swoich mamusiek…

… ale jednak przede wszystkim to najlepsze ślizgawki dla nader smukłych olbrzymów. No sorry, ale taka mała Wyspa nie może sobie pozwolić na więcej olbrzymów. Mamy jednego na Christiansoe, który jedną stopą stoi w morzu i wciąż bawi się wiatrowymi kulkami. Wyżywienie go jest horendalne!!! Nie zrozumcie mnie źle, nikt mu od ust nie odbiera, ale spróbujcie wypiec dziennie pięć setek bułeczek z rodzynkami, a to tylko przekąseczka pomiędzy pierdnięciami…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.