Pan Tealight i Nadworny Podglądywacz…

„Był kopalnią wszystkiego, encyklopedią miejsc i zdarzeń, historią światów i wszechstronnym Who is Who. Najnowsze ploteczki przyczepiały się do niego jak wygłodniałe muszki do swieżego gówienka. Najbardziej soczyste wieści łapał w sieci z doprawdy drobnymi i nie lecącymi oczkami… Dodatkowo był mężczyzną nietuzinkowym i nietypowym, w ogóle właściwie prawie niewidzialnym, niepozornym, choć istniał, żył, oddychał i był… Jakoś tak wtapiał się w tło, zlewał z draperiami, komponował z otaczalnością, tworzył martwą, nieszkodliwą naturę, że nikt go nie zauważał. Jakoś taki miał dar, czy coś?

Najśmieszniejsze, że serio tego nie lubił. Nie cierpiał innych ludzi, wolał samotność pól i lasów, szczyty gór, gdzie nikt nie docierał bez takiej zadyszki, że gadać nie mógł i pustkę mórz. Ale jakoś tak zawsze wiedział co się gdzie dzieje. Kto z kim i w jakich pozycjach, co ten jadł na obiad, a tamten jaką kupę zrobił. Był tam, gdy Wilk zjadał Babcię i wymiotował pod oknem. Paskudny to był widok, a on opętany pokrzywową swatką nie mógł się ruszyć. Zemdlał gdy zobaczył jak zabijają Wilka, a frywolny Czerwony Kapturek uprawia z nim dziki seks w formie podziękowania… Dziwnie albo on zjadował się w tych miejscach, gdzie coś się działo, tudzież to owe dzianie się go tak stalkowało. Nachodziło wszędzie i w toalecie i gdy wyrywał sobie włosy z uszu… To tam dopadł go ten Książę z cuchnącym pantoflem, albo ten spacer i ta truposzka w szklanej trumience? Niczym cholerne słoiczki w gabinecie Kuby Rozpruwacza. Zresztą Kubę też znał zbyt dobrze. Dostał od niego marynowane wątróbki w sosie własnym. Znaczy sosie z Kuby, facet był serio zapatrzony wyłącznie w siebie. Nie ma się co dziwić, inaczej w tym zawodzie chyba nie można?

Doprawdy świat go nudził ową ciekawością… ten świat dziwnych ludzi, stworzeń, blondynek mieszkających z bardzo niskimi facetami i misiów napadanych przez małe dziewczynki. Szczególnie wtedy, gdy akurat prowadziły Bed and Breakfast. Sam wyglądał całkowicie niepozornie. Szczupły, krótkowłosy, z małym nosem i oczami wielkości szpilek, z owym spojrzeniem znudzonego, wymęczonego człowieka i zmarszczkami świadczącymi o tym, że Los cholerny za coś się serio na niego uwziął.

I wiecie. Nikt nie lubi podglądaczy, a to, że Królowa uczyniła go Nadwornym Podglądaczem wcale tego nie polepszyła. Bali się go. Bo w codzienności mniej ciekawej zauważali go, podkładali mu nogę, nie sprzedawali masła w sklepie, nie pomagali jak mu koń okulał… A już jak papier się kiedyś skończył w drewnianej, wytwornej toalecie musiał zużyć rękawiczki! Tak po prostu, jakby mógł coś z tym zrobić, to by przecież zrobił?!!! To nie tak, że mu się to podobało, nie tak, że pragnął owych tajemnic alkowy, wprost przeciwnie, sam żył w skromnym wnętrzu i w wyłącznej czystości. Całkowitej czystości, bo po takich wypadkach zwykle szorował się pumeksem, piaskiem, a potem jeszcze mył odkażaczami. Nie miał łatwego życia. Właściwie poza życiem innych nie miał chyba go w ogóle. Był tym, którego słuchał tylko Stary Kronikarz, który spisywał jego historie, tylko po to, by manipulować potem umysłami najmłodszych. Wstrętny włochaty satyr!!! Gdyby tylko ludzie wiedzieli… wiedzieli co robi w zaciszach swojej jaskini, pośród tych wszystkich owieczek…

Nadworny Podglądacz przybywał co miesiąc do Sklepiku z Niepotrzebnymi na herbatkę z brzozowych listków, by uspokoić nerwy i na chwilę skryć się przed Panią, Królową Pobutych Luster… I tylko tutaj Ojeblik – mała, ucięta główka robiła mu taki super pedicure!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Czasem, a może coraz częściej się zastanawiam nad tym, dlaczego, po co i na co? A może nie, zastanawiam się nad tym dlaczego powinnam mieć na ten temat zdanie. W owym świecie, w którym każde pierdnięcie zdaje się mieć nową własną nazwę, oraz dzień upamiętniający jego istnienie… ja mam dość. Nie muszę wiedzieć, mieszkam w Mniejszym Krańcu Świata!!! Mieszkam w/na zadupiu, w którym wiedza ma być czymś, czymś pozwalającym przetrwać, a nie uświadamiającym, że z taką dupą ta kobieta nie powinna utrzymywać równowagi. Ani jak się nazywa cośtam, co właściwie sensu nie ma…

… jakoś tak świat nagle za wiedzę uznaje głupoty. Co lepsza głupoty, o których kompletnie nie miałam pojęcia, że istnieją. Wychodzi na to, że bez telewizora człeku obecnie jesteś durnym, kamiennym trollem, który wie tylko jak myto od przjeżdżających pobrać, jak szczura upiec, jak rodzinę wyżywić, wyzdrowieć i żyć… Bo troll taki wiecie, gazet nie czyta, on się nimi z braku laku podciera. W końcu przy jego szorstkoskórności taki papier jest o wiele bardziej intrygujący.

Siadam obok znajomego trolla, Zygmunt ma na imię, ale woli jak się mu szepcze na uszko: Siggissmuntdo i jjemy dzikie jabłka. Te same, których nikt nie zerwał, bo w sklepie lepiej kupić owe zombiacze zywrodnialce. Na ogniu piecze się ryba prosto z morza, a z boku ciasto z wodorostów, może nie moje ulubione ale do herbatki malinowej na patyczkach z krzaków jak znalazł. Lekko tłustawe może, ale kto by się przejmował, zima idzie, zdrowia trzeba. Możecie myśleć, że troll to taki stoneage, ale wcale nie. Chłopak jak najbardziej lubi głazy, ale tojtojkę własną ma, szałas przy rzece z kuchnią i ogrzewaniem – 2 małe smoki i nader frywolna panienka co się ładnie rumieni. Hoduje piwonie jesienią i uwielbia stokrotki, one go zresztą też…

… i bajki opowiada. Takie bajki, że zamykasz oczy, wsłuchujesz się, a przez otwrte szeroko uszy wpakowują ci się w mózgownicę rycerze i panny przewrotne, potwory o zmiennych aparycjach i królowe z problemami na psyche… dziewczynki, co są zawsze zło i chłopcy co dobrze smakują w panierce…

Bo Wyspa potrafi i jakoś wisi jej to, czy orientujecie się kto tam teraz jest na jakimś topie. Właściwie to, poza nią… nikogo tam być nie powinno. Niezależnie od tego czego ów top dotyczy Wyspa zawsze is the winner!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.