Pan Tealight i Mocna Słaba Strona…

„To była mocna, a nawet, gdyby tak pomyśleć, wysilić szare komórki, parę uszami puścić, nosem zaś zadymić, potem z gwizdka dać znać i w wagon z grubasami, co jedzą tłuste kiełbasy… to chyba najmocniejsza słaba strona Wiedźmy Wrony Pożartej. Kontakty międzyludzkie. No bo wiecie z psami szło jej serio super. Lekkie wzajemne obwąchiwania na spacerze, łapanie ogona – w jej przypadku szalika – potem rundka obszczekiwania, czasem warknięcie dla sportu… ale z tzw. właścicielem to już jakoś tak nie można było. Wsadzić łeb między nogi takiemu, czy co, no i potem znaczy nosem… Dobra, wiem że wkraczamy w nadmierną dla niektórych perwersję, z drugiej strony takiego Greya w końcu filmują, więc…

Mniejsza. Może chodzi o to, że ta Słaba Strona taka mocna, bo wyćwiczona? Sztuki wojny, sztuki bitewek, a i zwykłe sztuki mięsa rzucania, tudzież: Jak komu dać w mordę – 10 sposobów na miękkie dłonie? Nie wiem, ale mocna jest. Zawsze tak było, że była mocniejsza od samej Wiedźmy. Jednak czy świadczyła o jej dziwnej, niewinnej słabości? Małosilności?

Wiedźma Wrona Pożarta w młodości pączkującej pluła na żarówki, więc chyba nie? Choć czy to nie podchodzi pod głupotę? Wolimy myśleć, że jednak empiryzm w nią wkradł się… zmusił ją, by wsadzała palce, gdzie nie powinna i w wolnych chwilach przeżuwała baterie sprawdzając ich moc. Nie wspominając już owych prób wsadzania żaroodpornych naczyń z wrzątkiem w lodowatą wodę. Osz jakże świat potrafi strzelać, dźwiękiem dobijać i krzykiem donośnym innych przywoływać… Może to właśnie o to chodziło? Że owym wcześnie wykształonym szaleństwem Wiedźma o uwagę się dopraszała, niczym owa dzieweczka, której nikt nie słucha? Tutaj strumyk płynął, wąwozy rzeźbił, drzewa pioruny rozsadzały, a wiatr dębowe kruszył fale, ale jej nikt nie słuchał?

Mniejsza tam… chodzi o to, że jeżeli dopraszacie się audiencji, to serio, ale nic z tego nie będzie!!! Nie kokietujemy, nie żartujemy. Nie obwąchujemy też nawet za opłatą, owe opłaty nie są warte tego, co potem człek do siebie samego czuje. Nawet taka Wiedźma Wrona, co to niuchacz, a i samo powonienie potężne ma. Zwyczajnie nie wychodzi jej kontakt z innymi osobnikami zbieżnego sobie rodzaju… a może? A może chodzi o to… oj a może gatunek w niej też inny? Gdyby ją ktoś obwąchał, oblizał, obsikał, gdyby DNA potem dymiące jadem w mikroskop wsadził, może by się domyślił, że jednakowoż ma na stanie dziw nad dziwami. Znaczy się dziwę taką. Sapiensus Wiczus Dziwus… rodzaj jednaki, występujący w osobach boskich, ale cielesnej ino Only You!

Freud pewno dopatrzyłby się problemów z dzieciństwa. Złej Królowej wpływów, owych nadmiernie dorosłych środowisk, w których się Mała Wiedźma obracała i na pewno niechęci do bycia… dorosłym. Ale nie zgodził się na udzielenie wywiadu, choć podobno przemyślenia ma… Junga się boimy. Dlatego umacnia się Słaba Strona. Ewoluuje w miliony sposobności by uniknąć konatktów. Oczy zamyka, na ślepego maca udając, że nie ona to, nie jej odnóża. Nie wychodzi, a gdy przychodzą ucieka, chowa się… nawet w formie widać mnie-nie widać, gdy wszyscy widzą, ale jak zamkniesz oczy, to ich widzących nie widzisz…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Frankenstein” – … a bo klasyk? A jak klasyk to nudny pewno, co nie? Zresztą, kto to tam jeszcze pamięta, że ten fajny film, poszyty koleś, a i ten co wampiry łapał z tym iksmenem, co wtedy mniejszy był… to najpierw był książką? Cóż, może się zdziwicie, ale niewielu. A ci co pamiętają i tak najczęściej nie czytali, więc może warto? Święta zwykle obfitują u wielu w stany wzdęcia i przejedzenia, więc kto się nie rusza, kto spoczywa na kanapie może poczytać. Poczytać o dziele stworzenia. O człowieku, który postanowił być bogiem… poznać w końcu prawdę. Opowieść o człowieku, który walczy o człowieczeństwo. Ale w rzeczywistości w tym wydaniu, w tej odsłonie, w tym tłumaczeniu to po raz pierwszy TAKA powieść. Taka, jaką nią miała być, z przedmowami, przypisami, elementami dodatkowymi, z pięknymi, fascynującymi, przejmującymi ilustracjami/drzeworytami Lynda Warda i dodatkowymi opowiastkami Percy’ego Shelleya, oraz nowelami, też w nowym przekładzie: „Pogrzeb George’a” Byrona i „Wampir” Polidoriego.

Ale tak naprawdę, tak właściwie… to czy to powieść o koszmarach kobiety, czy też historia pewnego świata, pewnego mężczyzny tudzież tylko i wyłącznie jego dzieła… wszystko zebrane w takiej formie, tak ozdobione, tak pełne, fascynujące, harmonizujące ze sobą w każdym elemencie… jest jedyne! I cokolwiek w tej powieści zobaczycie, jakkolwiek ją odbierzecie, ile w niej doznacie uniesień, przenośni kopiących niczym wkurzony koń, tudzież porównań nie tylko prometejskich… to będzie właśnie to. Powieść, którą mozna poznać, czasem od nowa na nowo.

Obrażam się na Wyspę za brak śniegu, za brak sopeli i brak mrozu. Za brak zimności wszelakiej, przenikającej, cudownej i białej. Owej wietrzności sypiącej za kołnierz, przejmującej dreszczami… i usypiającej mroźności, która sprawia, że problemy odchodzą, a wszystkie komóki pragną wyłącznie jednego – zasnąć tak zwyczajnie, tak na zawsze zagłębić się w Zimie i tak już pozostać.

Zwyczajnie, na zawsze… bo dlaczego nie. W końcu tyle malunków na szybie do podziwiania, tyle kałuż do proozbijania. Tyle sopelów do wylizania i tyle płatków do zakochania się w nich. Bo przecież jak mogłoby być inaczej? Jak możnaby nie pokochać Zimy? Jest samym pięknem, ową wyjątkowością wyjątkowości, w której można się zagubić i nigdy nie odnaleźć. Bo wszystko w niej jest takie cudowne, takie doskonałe, takie ostateczne…

Takie zmieniające teraźniejszość w baśniowość dostojną. Ową nie szaloną, ową dziwnie dorosłą, choć jednak jakże skłonną do przekory. Taką, w której już nie ma pośpiechu, a czas jest na wszystko… choć przemija, co czuć. Choć tak bardzo ucieka, jakby nie był już nami zainteresowany. Wyspa kaprysi. Zimy nie chce pokazać, zasłonić się, jakby wciąż umartwiała się wymęczona Latem. A i przecież pora liściowości dała się jej we znaki. Sami spróbujcie być tacy wielce swobodni w miłości do barw i przebarwień, do płatków i liści frywolnych kształtów. To koszmarna robota. Tak znosić owe achy i ochy nad sobą… owe tchnienia.

Jednym chmurnięciem mogłaby Wyspa przywołać Zimę? A może jednak się pogniewały na siebie, czy coś? Jedna drugiej wyjadła z zamrażarki lody czekoladowo-waniliowe z orzeszkami? I na dodatek zostawiła jeszcze puste opakowanie po śmietanie bitej witkami brzozowymi. Z cytrynką? Cóż, chyba też bym się lekko wkurzyła, zdenerwowała i postanowiła nie śnieżyć?

A może nie? Na złość bym jej dosypała!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.