Pan Tealight i Golemiczka…

„I wszystko się zaczęło od grudy ziemi. Takiej gliniastej, pełnej kamyczków, drobinek zaprzeszłej plenności, opowieści, życia zwykłego i nietuzinkowego, muszelek i trawek i obłamków kory, porostów i brunatnic. A może jednak nie? Nie, racja… Wszystko zaczęło się od podeszwy. Tak, wszystko się zaczęło od brudnej, pofalowanej, pożłobionej w fantazyjne kształty podeszwy. Tej samej, która dopiero co przyniosła stopy z wietrznej przechadzki, a co za tym idzie – bo inaczej się nie da – i samą Wiedźmę Wroną Pożartą Przez Książki. Zwykle jej stópki wampirki o mło zbieżnych osobowościach nie lubiły obywać się samotnie, choć uwielbiały naciągać struny niesubordynowania, ale kto by je tam ogarnął. Miały w końcu razem, przy obopólnie dobrych nastrojach, aż 10 palców… a palec w oku boli!

Chodzi o to, że tuląc Śpiących Bogów, tańcząc z Kamiennymi Trollami, dokarmiając Chrapiące Kurhany i ocierając się o pnie drzew Wiedźma Wrona nie zachowywała nawet podstaw higieny, nie zwracała uwagi na przepisy specyficznego BHP, choć na szkoleniu PPoż była… Bynajmniej chodzi o to, że podeszwy miały błotko, które oczywiście przywlokła ze sobą, bo niektórzy się lubią do niej lepieć… serio obcy ludzie ją przytulają, publicznie obmacują… coś strasznego!!! O czym ja to? Błotko!!! Specyficzne, niecodzienne, idealne dla zdarzeń dziwacznych i zbędnych, niepotrzebnych i najczęściej uciążliwych. Przy zdejmowaniu butów – które z westchnięciem tytanowej ulgi, lekkim mlaśnięciem i pyrknięciem, pozbyły się z siebie Wiedźmy – grudka błotka zaczepiła się o wiedźmi pośladek. Lewy. I tak od słowa do słowa, w końcu przetransportowała się do pokoju, by tam spocząć z ulgą pod Zbereźną Sofką. A magia świąteczna była wygłodniała i gotowa pokazać co umie…

I tak powstała z owej magii i tworzywa Wyspy, z owej potrzeby zwyczajnego zrobienia czegoś, o dlaczego surowiec ma tak leżeć i się marnować, no wiecie nerwicy… Golemiczka.

Panienka nienarodzona, Jomfru Usłużna. Z błotka przeszłości, kości zapomnianych, z kurzu, guzika, jednej zapałki spalonej i kawałka knota, ale też i z cekina i fusa z zielonej, porannej, nader rannej zimnej herbaty. Opatrzonej, przeżyła, żeby nie było, że ją męczymy czy coś. A każdy z tych elementów nadał jej niewłaściwą, czarowną moc. Moc, która mogła wszystko. Bo w końcu była stworzeniem sezonu. Modnym, odzianym w czerwonawe wdzianko, ze spódniczką trochę przykrótką, bucikach z futrzanych kotków i ogólnie mówiąc leśnym aromacie. Śliczna była, idealnie wymodelowana, nie że kloc jakiś, czy coś… a jej skórę dokładnie wygłaskano, że porcelana przy niej była zmarszczoną, zwiędłą próchnicą!!! I to smrodliwą! Golemiczka za to miała włoski w wstążeczek i papierową czapeczkę w czerwone reniferki. I była doprawdy przemiła. Od momentu, w którym przebudziła się jej twrta, ale jakże starodawna osobowość, gdy myśli, możliwości i zaklęcia zaczęły układać jej przyszłą codzienność… wiedziała, że jest wdzięczna. Wiedźmie Wronie za kroki, podeszwom za przyczepność, a losowi za przebiegłość. I Wyspie za to, że znalazła dla niej miejsce. Była gotowa zmieniać świat. By było łatwiej, lepiej, trochę lżej może i niesamowicie czasami. By marzenia miały zdolność nie tylko spełniania się, ale też jednak robienia tego w odpowiednim czasie. Znaczy tak wiecie szybciej, nie gdy już się o tym zapomni. Szybko się otrząsnęła, dumna ze swoich 15 centymetrów golemiego wzrostu wymaszerowała w świat… isdealny kroczący dar dla wszystkich, bo z każdym mogła się porozumieć, każdemu…

A potem nadeszła stopa… i bajka się skończyła.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Źródło magii” – … bo byłoby tak fajnie. Gdyby człowiek żył w takim świecie, gdzie właściwie wszystko jest możliwe, jeżeli tylko dobrze poszukać, jeżeli tylko pomarzyć, jeżeli tylko zwyczajnie zapragnąć… W życiu Binka trochę się pokąplikowało, bo widzicie żona w ciąży, w domku z sera, butowe drzewa obradzają, a on sam tak naprawdę od roku niczego nie dokonał. Znosił tylko dziwne stany Cameleon, spoglądał na uratowany świat Xanthu i nic poza tym. Chyba go nosi, a może to tylko ta ciąża, za którą jest BARDZO odpowiedzialny?

I nasz przyjaciel, z kilkoma znajomymi i kilkoma mniej znajomymi wyrusza w drogę. Po przygodę, by umknąć od żony obecnie brzydackiej i inteligentnej, od króla, co umyślił zapłodnić królową, której serio nie kocha, od pewnego zombiaka, kreta oraz… kto tam jeszcze był? Zakochany duch, właściwie nimfomanka, gdyby tak się przyjrzeć mocniej i rodzice, którzy nie zwracają na niego uwagi… więc dlaczego nie przygoda? W końcu w takim męskim gronie czas przyjemnie minie, jeżeli nie siądą na coś boleśnie, lub swędząco magicznego… i nie odkryją czegoś, co przez całkowity przypadek zniszczy ich świat, dajmy na to?

Taka to opowieść. Dla raczej dorosłych, choć bajucha. Zabawna, uszczypliwa miejscami, głupkowata, a jednak inteligentna. Przewrotna, ale i gilgająca podjerzliwie naszą rzeczywistość!!! Po prostu niesamowita. Może niektórym wyda się za prosta, za bardzo trywialna, ale warto… warto się przełamać i pośmiać, często z samego siebie… często i pod wiatr!

Świat się pozmieniał. Zaczynam się go uczyć od nowa podejrzewając jednak, że te całe wietrzenie Wyspy wcale mi tego nie ułatwi. Z trudem utrzymałam się na plaży, coby pozbierać sobie świeżych krzemieni. Nic tak nie ulepsza życia jak świeże jaskółcze chlebki. Nic tak nie pachnie, chociaż te letnie mają w sobie więcej żaru, słońca, iskry jakiejś takiej specyficznej. Zdają się wypływać spod hałd kamiennych, krzyczeć do mnie, ale gdy nadchodzi pora wiatrów i deszczów cóż… trzeba ucho trzymać przy ziemi, najlepiej tak na płaski, w rączce, nie zahaczając jednak o nazbyt ostre patyczki i słuchać ich pieśni. Opowieści o płomieniu, który kryją w sobie i którym naprawdę chętnie się podzielą, jeśli je ogrzać przy sercu, przytulić…

… tylko nie wolno potem zapomnieć ucha, no przydają się jednak obydwa. Nie dość, że z jednym człowiek żle słyszy i dziwnie nieharmonijnie wygląda, to na dodatek włosów nie ma za co założyć i czapa się obsuwa. Jednak wiecie, no ta cała matematyczna symetryczność nie jest taka zła…

Potem karmiłam kamienie i kurhany, bo czemu nie. Składanie obiaty nie przystoi wyłącznie wtedy, gdy człekowi źle… duchom winno się na Wyspie śpiewać codziennie, inaczej koszmary mają. Podobnie zresztą i Śpiący Bogowie, którzy nie mają zamiaru budzić się teraz, jakoś tak lepiej, łatwiej im uśpić innych… i we śnie się tak do nich przekradać, snuć swoje teorie i zwyczajnie jajca sobie ze snów ich robić. Taka tam kablówka dla nadprzyrodzonych!!!

Wyspa to ogólnie mówiąc podglądaczka. Zazdrosna o uwagę, domagająca się wiekuistej czołobitności i ogólnie tylko ona!!! Wielki Brat to przy niej seryjnie pikuś, co nie wie które drzewko obsikiwać. Ona ma podejście, jak się sprzeciwisz, stniesz okoniem czy szprotką, spojrzy na ciebie i już masz wyrzuty sumienia, psyche ci siada, czujesz się winny nie tylko ostatniego zlodowacenia, ale przede wszystkim owej czarnej dziury co to wssała tego kosmitę, który miał spuścić na całkiem nieznaną planetę taką bombkę, która miała uaktywnić wzrost nadmierny fioletowych kwiatków, które znowu miałyby wpływ na owłosienie tubylców tamoj…

… każdy ma swoje problemy, serio!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.