Pan Tealight i Milczące Przemijane…

Porcelanowa Cera wpatrywała się w Popękane Murszałe Lustereczko z dziwnym, nietypowym dla niej, przerażeniem malującym sine cienie w załamaniach powiększonych porów. Już nie była taka porcelanowa, nie była już taka gładka, pieszczotliwie swą delikatnością powalająca, rozdzierająca welony teraźniejszości, zachwycająca idealnością, zniewalająca blaskiem niedotykalnej świętości. Tutaj coś ją obłupało na brzeżkach ukazując chropowate podskórze, tam znowu naderwało się nad uszkiem i okamieniało niczym wrzody cieknące od twardej wody… Tutaj na przykład, ta marnej jakości herbata, pozostawiła na niej dziwne zacieki, a na środku powstała wielka, ciemna, dziwnie żółkniejąca w owym zimowym braku światła, plama. Nad brzuszkiem ktoś zapomniał odkleić papierowy znaczek, a sznureczek od torebki wgryzł się mocno w skórę przeradzając się w zmarszczkę… Wiedziała, że nie powinna była inwestować w owe owocowe herbatki, wcale nie dodały jej uroku i nie przywróciły magicznego blasku, nie ociepliły wizerunku, nie oczyściły przestrzeni, tylko przybarwiły ją przy podstawie dziwnym, czerwono-rdzawym osadem…

Przemijała.

Już nikt nie pieścił jej złocistego rąbka. Już nie głskał uszka, nie bawił się zgrabnie wymodelowaną nóżką. Nie dorzucał jej cukrowych okruszków, ani nie wybierał najpiękniejszych podstawków i nie darował malutkich, misternie kutych srebrnych łyżeczek z diamencikami…

Przemijała.

Zdobiące dotąd jej rąbek delikatne kwiatuszki milkły, już nie poruszało ich drżenie pary nad powierzchnią, nie zaglądały ciekawsko do środka, zanęcone smakowitą wonią, już więdły. Biegnący pod nimi złoty pasek porwał się i postrzępił niczym zbyt często używana krajka. Wytarły go niecierpliwe dłonie, które w końcu zaczęły przestawać zwracać uwagę na to, czego dotykają. Tak cudnie oddane wicie i listeczki, które zdobiły nóżkę, ręcznie wypieszczone i malowane zakrętasy straciły na jędrności. Zmalały, znudniały, ot odeszły gdzieś… pozostały po nich dziwnie nierozpoznawalne kształty, w których trudno było domyślić się świeżości.

Przemijała milcząc. Znosząc coraz rzadsze wyjmowania z szafki. Coraz częstsze brunatne zacieki szpecące osadami jej wnętrze. Dziwnie pąsowiała grzechem, jakby nagle cała anielskość ją opuściła wraz z porcelanową pięknością. Z ową specyficznością jedynego skarbu…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Petrodor” – … oj są jeszcze epickie fantasy. Piękne, bogate, przemyślane. Poruszające tak wiele problemów społecznych: tradycję, religijność, chciwość, podziały… i sprowadzające wszystko ze swych urojonych wyżyn wyewoluowania na twardą ziemię. „Próba krwi i stali” tom 2 wprowadza nas ponownie w życie Sashy. Dziwnej księżniczki. Tej, która odrzuciła swoich bogów, została wygnana z królestwa i bliżej jej do wojowniczj Xeny, niż księcia i pantofelków. Mimo młodego wieku – ale bez obawy, nie jest już dzieckiem – Sasha bierze na siebie wielką odpowiedzialność, wciąż jednak pozostając młodą, niedoświadczoną kobietą. Zdaje się jej, że jest bohaterką, ale tak naprawdę… może pragnie wyłącznie być kochaną? Może pod ową otoczką waleczności, wydobycia kobiet z odwiecznego kieratu zamykającego się tylko dookoła rodziny kryje się coś więcej? Coś wynikające z traum dzieciństwa, śmierci ukochanego brata, braku wzorców… owego hodowania księżniczek na rozpłodowe klacze, zdolne ucieszyć każdego, wysoko postawionego pana?

Joel Shepherd ofiaruje czytelnikom fascynującą, trzymającą w napięciu opowieść o różnych społecznościach zamkniętych w jednym świecie, o duchach, które zdają się jednak być nazbyt ludźmi i ludziach, podzielonych przez wszystko począwszy od religii po uprzedzenia. Opowieść o otwieraniu się na inne, na nowe, ale też o zrozumieniu, że może życie w zakłamaniu właściwie jest każdemu? Oto opowieść o racjach, które zawsze zależą od punktu siedzenia, o walkach w obrębie rodziny, o owym nie baczeniu na ból innych, o uczeniu się, często bolesnym, że każdy może mieć rację… często własną i stojącą w opozycji do tego, co myślimy…

Zaskakująco… to naprawdę dobry kawał literatury. Z ową nienachalną magią, możliwą, ale jednak sporadyczną, z owym człowieczeństwem wystawionym na największe próby i honorem, wciąż obecnym, a jednak jakże dla wielu niewygodnym. Po prostu warto… nie tylko przeczytać, ale i przemyśleć. Brawa za tłumaczenie!!!

A jej jest Bodil… jakoś nigdy nie przepadałam za tym imieniem. Kojarzy mi się z otępiałym, wielkim i tłustym babskiem porośniętym kępkami dziwnie sztywnego owłosienia, o nadmiernie aromatycznym oddechu, co to z nóg zwala i ramionach, które zawsze chcą cię uściskać mimo sprzeciwów, a są dziwnie ciężkie i śmierdzą i okryto je ortalionem, czy czymś innym, co się wam przykleja do skóry i potem chcecie to zmyć, jakiś taki odorek, a nie idzie… Pamiętacie uroczystości rodzinne i te gromady ciotek i wujków, co to podobno zmieniały wam pieluchy, czego na szczęście nie pamiętacie, a teraz to jesteście pewni, że rodzice oddali wasze wychowanie w ręce wszelkich, wybranych, ściśle selekcjonowanych potworów?

No to właściwie Bodil nie jest potworą. Ale i tak straszna jest i niesamowita i choć pachnie całkiem przyjemnie wszelką wilgocią, to jednak i tak przeraża! Pierun wie, czy będzie tylko huraganem, czy przytyje do rozmiarów orkanu, czy też wybierze sobie całkiem nową definicję wietrzności, falowości i wszelkiej psychicznej mocy – +500 wietrznej zajebistości – właściwie nie musi, już się boję. Może dlatego, że jednak wciąż mamy dzień i jakoś tak ten wiater widać…

… może jak zamknę oczy i zatkam uszy, to wszystko zniknie? Problem w tym, że Bodil silna jest. Unosi całą Wyspę i zwyczajnie jakoś tak jej to wszystko upada. Mój Błędnik daje z siebie wszystko! A moce ma dość przerobowe! Ups, się Bodil potknęła, problem, że o granitowe brzegi i znowu załomotało… mój dach serio gotowy jest by polecieć, no a dopiero mu dachóweczki przygłaskali, wyrównali, przygładzili… aż szkoda jak znowu coś skrzydeł by dostało! I chociaż coś znowu przemknęło z obrzydliwym pędem za oknem, mam nadzieję, że jednakowoż nie polecim. Nigdy nie byłam fanką podróży skrzydlanych, miotła to inny wymiar długich gaci!

… no i wiecie, trzeba trzymać ten fason osobnika epoki kamiennej, i dorzucić kilka głazów do kieszeni, bo podłoga zaczyna falować… Hmmm, że też człek wyrósł już z tych latających dywanów. Że też marzą mu się deseczki pachnące na poweirzchni do stóp i dup przytykającej… no ale cóż, nie oszukujmy się drzewa bardziej wytrzymałe, a pewnego wieku już tkanina nie unosi!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.