„… bo przecież nie każdy może srać tęczami, zresztą na dłuższą metę to musi być bolesne, no smai pomyślcie.
Nie każdy da się doić lentilkami, a na dodatek ciemność jest miękka, przytulna i szczodrze dobrotliwa, no i dostępna właściwie za friko, bez dopłat w swoim sezonie. Tak umiejętnie, ładnie wszystko zakrywa, tak mile owego wstydliwego wszystkiego nie ujawnia. Wchodzisz w nią i jest dobrze. Możesz być i nie być jednocześnie. Nie musisz udawać, nie musisz ściemniać… właściwie nawet być nie musisz, bo przecież kto zauważy, że cię nie ma? W ciemności wszystko istnieje, dopóki światło nie odkryje, że zwyczajnie, obrzydliwie kłamiesz, albo że ciebie okłamano. Bo co jak co, ale ciemność ma w dupie czarnej to, co o niej mówią, to, co w nią wsadzają. Dla wszystkich po równo, każdemu po worze rozdaje i miejsce i czas.
Może i zwyczajnie nie dba, co w niej ukrywają, taka jest dumna, a może i sama… tego nie widzi?
Wiedźma Wrona Pożarta lubiła pływać w ciemności. Nieistnieć w niej tak w ogóle. Być ukrytą, całkiem niewidzialną, całkiem i kompletnie nieistniejąca… taką, której nikt nie może zobaczyć, schowaną, zakamuflowaną i przytłumioną. Mieć ową nadzieję, że ktoś może zatęskni, albo zwyczajnie siedzieć w ciemności i bzdurzyć sobie, że w ogóle, ktokolwiek, cokolwiek… że może? Ale problem w tym, iż gdy za długo przesiadujesz w ciemności, ona wkrada się w ciebie. Najpierw powoli zmienia powietrze dookoła, wydłuża cienie, tłumi światło. Wkrada się w ciebie dopiero po chwili, tak, że nie zauważysz. Nie zrozumiesz… ale będzie ci lepiej, w owej ułudzie pragnienia. Poczujesz się chciany, kochany, jedyny na świecie… A ona wkradnie się pod twoją skórę, napnie ją i zmiękczy, powoli wymieni wszystkie organy, potem zacznie wymiatać ostrą szczotką światło z ciebie. Bo nie znosi konkurencji.
Bo lubi być tylko sobą.
Trudno ciemność osądzać. W końcu jeżeli ludzie ją wykorzystują, to dlaczego ma pozostawać im dłużna. Z rozmysłem wymienia w człowieku wszystko na siebie. Żeby już nikt nie mógł rozpoznać różnicy. Żeby gdy kroczy, niósł w sobie tylko ją, gdy mówi, wypuszczał jej strzępki w inny świat… Tak po prostu, bo w dziwny sposób współczesność neguje moc ciemności. Te wszystkie lampy i światełka, owe diody i ogienki sztuczne, te latarenki dziwne, świecące patyczki! Ludzie próbują wykorzenić ciemność z jej własnej dziedziny, jakby zapomnieli ile tak naprawdę jej zawdzięczają… jakby strach przed nią był silniejszy od strachu przed umieraniem, codziennością.
Ale Wiedźma Wrona była innym stworzeniem. W niej ciemność miała swoją orędowniczkę, aczkolwiek dziwnie leniwą i opieszałą w głoszeniu pięknej i dobrej woli nocności. Bo było w niej coś tak dziwnego, co zawsze skłaniało ją ku cieniom i wszelkim niesłonecznością, ku owym szarościom listopadów i mrocznościom zimowych wieczorów. Jakby zawsze wstydziła się pełnego światła. Owych promieni i oświeceń… jakby nie do końca była pewna, czy nie spłonie? Ale w końcu mówimy o psychicznym okazie, celującym w wytrwałości, tym samym, który wymiotował na widok różowatości i nie przepadał za wstążeczkami, za to zawsze karmił utopce i diabliki, trolle i wszelki owłosione, flegmowate nienazwane…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Bohatyr. Żelazny kostur” – … bo i lubię takie klimaty, choć mawiają, że co jak co, ale to nie babska literatura. I może serio babą nie jestem? Ale czyż współczesny świat nie pragnie odwortu od podziału na tylko dwie płcie? Może jestem tą trzecią co czyta o żmijach i smokach o magii zaklętej w łuskach i strzygach. O kobietach pięknych i pełnych mocy, o mężczyznach pocących się odwagą… aczkolwiek nie żeby każdy, nie oszukujmy się. O przeszłości, owych mitach wtedy jeszcze wcielonych, pięknych i fascynujących i o wierze, która poruszała świat.
I o wojnie. Bo w końcu walka o świat, o każdą miedzę, każdego niewolnika – a już dziewice wiadoma! – była kiedyś jedyną życia drogą. I właśnie o wojownikach jest to opowieść. O ludziach miecza, topora i łuku. O życiu nagle odmienionym, sile i przeznaczenia mocy, oraz o miłości, bo w końcu jakiż bez niej byłby świat? Jakby się napędzał, z magią, czy bez niej, z bogami rozmaitymi, czy też w niełasce, by pokonywać największe góry, pobić największych siłaczy…
… a przede wszystkim przekroczyć samego siebie?
Czasem się zastanawiam co się dzieje z Wyspą, gdy zamykam oczy? Może znika? Może to wszystko się rozwiewa, jakoś tak pęka niczym owa bańka mydlana z cudownie tęczowymi refleksami? A może tak naprawdę dopiero wtedy jest sobą? Nie wiem, bo nawet jeżeli będę udawać, to niczego nie zobaczę. I może pewne rzeczy powinny zostać tam, gdzie są. Ukryte. Siedzące w owej ciemności, bo przecież i takie miejsca trzeba zaludnić. Wypełnić ogródkami działkowymi i placami zabaw? Może postawić kilka pomników i jakieś szumiące fontanny, dobre na nereczki…
… może i posadzić kilka parków, poustawiać na trawnikach jakieś krasnale a i nie zapominać o altankach. Tych obrastających powojem i różami. No i wielkich polach maków i słoneczników. Bo nie ma to jak nasionka i pełne czarniawych i granatowych dźwięków główki.
Może życie w ciemności jest całkowicie bardziej intrygujące. W końcu tyle spraw, które zwykle spędzają sen z powiek i wkurw rodzą pod czaszką… w niej już nie istnieje. Po prostu ich nie ma. Jak wyglądasz, czy wyglądasz, co masz na sobie i co pod sobą. W jakim wieku i jakim majątkowym stanie… w ciemności po prostu nie jesteś i tak też jest dobrze. A może i lepiej? Tylko że mnie nurtuje… nurtuje ów świat w ciemności. Ta inność bez światełek. Owa cudowna bezbarwność i łyskających płomyków zaprzeczenia?
A może to właśnie ciemność jest prawdą? Miękka czarniawość, która wtłacza się pod skórę i dziwnie tłumi nawet bicie serca. Serca, które zwalnia z czasem, powoli się wycisza, już przestaje być nieregularne. Bije coraz wolniej, spokojniej, dziwnie dostojnie, jakby nie istniał już ni strach ni podnieta budzące działa adreanalinowe… powoli raz na minutę, raz na pół godziny, a potem… też zapada w ciemność…