„Przebudziła się nagle Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki na dziwnie wystygniętym łóżku, bez chrapiącego towarzystwa, bez Chowańca, który mógłby wytłumaczyć wszystkie te dziwne dźwięki dookoła, ale niekoniecznie to dlaczego powinno się wstać z łóżka. Coś ją chyba przestraszyło, coś w środku niej uprawiało dziki taniec na drewniaki, bandę zielono odzianych z ruchomymi nadmiernie nogami, stopami na zawiasach i piętnaście klaunów wyskakujących z kolorowych pudełek z dzwoneczkami… Coś sprawiło, że sny podwinęły ogony, zakasały kiecki i gubiąc po drodze swoich bohaterów, umknęły.
Przebudziła się i nagle ogarnięta lękiem, przerażona dziwnością łóżka… wstała. Odepchnęła się od ściany i lekko mało przytomnie, kontaktując wyłącznie na stykach własnej nietypowości sięgnęła po Wielką Bluzę. Wielka Bluza była super. Bo była zaskakująco tak wielka, że mieściła calutką Wiedźmę. Mieściła ją od czubka głowy po kolana, zostawiając na zewnątrz wyłącznie te elementy, które najmniej przerażały otoczenia. Podciągnęła rękawy, sięgnęła po klucze i zerkając bacznie dookoła, czy też zagrożenia ze strony spotkania żywych nie ma, wystawiła głowę za próg, a potem, wciąż pociągając nosem podskoczyła do Skrzynki Na Listy. Ta kłapnęła na nią złowieszczo, ale mogło się zdawać, że to tyko wiatr… tia, mogło się tak zdawać w każdym innym domu, w każdym innym miejscu. Ale nie zdawać tutaj!. Zresztą dziwnie zaślinienie srebrnej krawędzi, tuż przy klapce i resztki paznokci listonosza świadczyły niezbicie o diecie owej maszyny… Ale Wiedźma Wrona Pożarta potrzebowała pocieszenia pocztowego. Owych kopert zalizanych, niczym mlaszczących pocałunków, owych znaczków ślinionych starodawnie z jakże zębatą krawędzią, owych słów, często szalonych, nieskolidowanych z powierzchnią pisalniczą. Owych niespodzianek, które nie są rachunkami, lub gazetkami reklamowymi udowadniającymi, że jest jakiś inny świat, w którym świat Wiedźmy tak naprawdę tylko zajmuje miejsce…
Sięgnęła więc kluczykiem, zamerdała brelokiem, a potem znalazła się pod znaną już bramą, kutą, z gustownymi różyczkami i widłami w poplątanym herbie i mężczyzną o niezwykle koziej osobowości.
– … więc tak jak zwykle, rozumiem – zakończył swoją rozmowę przez komórkę ryśnięciem szkiełka pazurkiem i lotem wysokim, niezwykle nieopadającym posłał ją w ciemność rozświetlaną wrzaskami. – Znowu? No rozumiem, nie ma się co wstydzić, panienka postąpi tutaj, zaraz wpiszę do listy gości. Nie nie trzeba, no przecież pamiętamy… – skrzypiał gęsim piórem po bladokremowych, czerpanych, ciężkich stronach o dziwnym, balsamicznym oddechu jaśminów. Uśmiechnął się, gdy skończył, a lekko oszołomiona Wiedźma stałą wpatrzona w pióro zastanawiając się czy to gęś, czy jednak inne wielkie, białe ptaszysko? – Napije się panienka czegoś najpierw? Może jednak, nie? No to od razu przejdę do rzeczy. Jak najbardziej zasłyszane opinie uwzględniliśmy w projekcie. Tutaj na przykład mamy sklepik z pamiątkami i naszą nową usługę – wyślij kartkę rodzinie pogrążonej. Proszę proszę coś napisać, wysłać sobie. Przyjdzie z datą sprzed zgonu – oj taki żart no! Czasem rodziny potrzebują takiego pocieszenia… o tu wrzucamy, nic się nie stało, nie gryzczie. Dojdzie pieronem! Znaczy się szybko tak… więc po prawej mamy stały oddział chrześcijański, no wiadomo tradycjonaliści, więc tylko gary ze smołą, wąwozy z lawą, wrzątki… czasem myślę, że to przez to, iż wyprowadził ich z ziemi egipskiej, a tam ciepło, wiadomo… może marzną. No tutaj po lewej nowość. Dla tych zabieganych. Rozrzucamy im rachunki do zapłaty, ganiają tak jak te Prometeusze, Tezeusze i co tam insi przed nimi, a potem od nowa, nie dojdą na pocztę. Tutaj największy oddział hejterów internetowych. Z nimi jest łatwo, wystarczy wyciągnąć wtyczkę i gotowe. Zrobią wszystko żeby dopuścić ich do sieci, więc wie panienka, mamy darmową siłę roboczą. Tutaj Drzewko Podeszło, znaczy takie dla tych co szans w życiu nie wykorzystali, oraz dla tych, co po prostu z lenia brzuch zapuścili. Jedni zrywać z niego chcą hamburgery, inni wymówki, więc każdy widzi swoje. No i moja prywatna duma i chwala, pomieszczenie dla zwolenników wychowania bezstresowego, ale lepiej panienka tam nie wchodzi, sam się boję, wysyłam tam tylko prawników. A i tak wykruszają się jak porcelana… oj proszę uważać, gwóźdź! No bo to nowe, farba też nie wyschła, panienko?
Panienko?
Panienko?
Wiedźma Wrona Pożarta w Wielkiej Bluzie z Oberwanym Rękawkiem stała dziwnie oniemiała przed swoją Skrzynką Na Listy i wyjmowała z niej pocztę, którą potem zaniosła na stolik w kuchni i nawet tam nie zaglądając, zwyczajnie położyła się spać.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „World War Z” – … pamiętam jak w pewnej genialnej komedii mającej związek z elementem wystroju żeńskiego zewnętrza, ale nie bądźmy szowinistami… otóż tam grupa wieśniaków tak zwanych wrzeszczała: „Zostaw nas w spokoju Melu Brooksie!!!” – wolny przekład. Mel sobie do serca tego nie wziął i teraz nęka ludność synem własnym! I to jak nęka!!! Nie wiem skąd facet to wziął w sobie, ale nie dość, że wyględny, nie dość, że niegłupi, oczytany i inteligentny… to i zombie ma! Zaskoczyć potrafi, zaciekawić… właściwie całą tą powieść, może i raczej zbiór wywiadów/reportaży podzielonych na kolejne etapy wojny, połyka się za jednym zamachem i nie można przestać o niej gadać!
Jeżeli oglądaliście film, to sorry miśki, ale nie ma tutaj pana Pitta. Jest autorem tej książki, nie kimś, kto w niej występuje. Jest uszami, co zapisały opowieści różnorakich osób z całego świata… Jest tym, który postanowił, iż wszyscy powinni wiedzieć. Popatrzeć na owo wydarzenie z wielu stron. Poznać i bohaterów i poszkodowanych, tych najbardziej pokrzywdzonych i tych, co zwyczajnie uciekli. Tych, których już nie ma, ale przede wszystkim tych, którzy przeżyli. Zagłębiając się w owe krótkie wycinki życia, „przygody” kolejnych osób, Max doskonale oddaje specyfikę tamtego okresu. Sprawia, iż zdaje się nam, że czytamy powieść historyczną… która zaskakująco wciąga. Ale też, nie żałując sobie, autor doskonale obnaża głupotę współczesnego świata, piętnuje ludzi, którzy nie potrafią sobie właściwie nawet podetrzeć tyłka bez asysty i celebrytów. Jego bohaterowie nie muszą przenosić gór – wystarczy, iż w momencie próby okażą się… cóż, tylko sobą, tylko ludźmi.
Jestem pod takim wrażeniem, że głupio mi spod niego wychodzić. Jakoś tak głupio. Może i zwali mi się na głowę śwat cały, ale może to i lepiej?
Siedzę i gapię się w okno. Czasem sobie myślę, że na Wyspie ogólnie winno się zakazać telewizorów. Bo i tak naprawdę, to po co one? Tutaj jest tak zmiennie pięknie. Na przykład dziś z tym szalonym słońcem i chmurami, powoli przechodzącymi z podniecająco ciepłego, kremowego, bulgoczącego frywolnościa, w stan majestatycznie ognistego rozleniwienia. Smagane wiatrem nie chcą być skupione, ale rozdzielając się na maleńkie kęsy pozwalają się porwać niebu… Gdzieś tam na horyzoncie ktoś rozpostarł wielkie sieci i łapie je tworząc ciężkie, fioletowe warkocze…
… ciekawe tylko, czy z kokardkami? Bo przecież bez kokardek to nie warkocze. To tylko plecione, martwe elementy wyrastające z głowy – tudzież innych partii skóry, o których w tym wymiarze człowiek nie chce myśleć. Z drugiej strony zima idzie, przyda się każdy kożuszek, co nie?
Pierwszy śnieg już był. Nie żebym się załapała. Zniknął niczym wylazłam spod kołdry, rozpuścił się tańcząc w powietrzu, bo się słońcu nagle zachciało znowu wyłazić. Ej no!!! Chcę śniegu!!! Nie tylko zapachu w powietrzu, owego lekkiego mrozowego posmaku na ustach, tej soplowatości gdzieś pod powiekami… tej śnieżnej aromatyzacji, która zdaje się kroczyć za mną w najdziwniejszych porach roku. Może i pola zieloniutkie, szalone, a i dachom mszawo odbija, ale to nadchodzi!!!
Tylko, czy tym razem będzie snestormowo? Czy pozalepia okna i drzwi, pobieli wszystko tak, że swój swojego nie rozpozna? Bo w końcu dlaczego nie? Przecież czasem dobrze wpaść na coś nowego, niekoniecznie z własnej, nieprzymuszonej woli, ale raczej no wiecie, tak z przypadku.