„Mała Wiedźma najchętniej ogólnie latałaby wyłącznie w porciętach i koszulinie. Ogólnie mówiąc może i bez, ale jakoś tego okresu w swoim życiu nie zapisała. Ale bardzo bardzo bardzo Małą Wiedźmę Zła Królowa, wtedy nią jeszcze podejrzanie lekko zaintrygowana, odziewała ją w różowe tkane przez najlepsze ślepe pajęczarki sukieneczki i koronkowe gorseciki, w taftowe spódniczki i nader krótkie pelerynki… Niczym ulubioną lalkę, którą się wyjmuje, macha nią, a potem zostawia w kącie z oderwaną głową i wyłupionymi oczami. Z włoskami obciętymi tępą żyletką i wyłamanymi rękami. Z owym wrażeniem, że wszystko przemija, a przed tym nim przeminie, nim zwinie makatki i dywany, spakuje torby i wyrzuci stare meble na śmietnik, to tak naprawdę… jakoś i tak nie ma sensu.
Z czasem, gdy słodkie, pulchne dziecięco, dziwnie konsumpcyjnie bobo przmeieniło się w, podobno nadal słodkie, ale już dziecię wieku szkolnego, Zła Królowa na dobre straciła zainteresowanie. Zostawały jej tylko pozory. Ale małe bardzo, ukrócone i zawsze wytłumaczalne. Wtedy już wiedziała, że przegrała, a puchar, który jej pozostał po tej walce wciąż oddycha i miała nowy plan. Miała nowego Księcia Niewolnika i wizję innej przyszłości. Jednak w tym czasie żyła jeszcze Królowa Babcia, która choć może i surowa, była jednak ukochanym żyjącym człowiekiem Małej Wiedźmy. To ona pilnowała wszystkiego, pomagała, uczyła i naprawdę ją widziała. Jakby wszystko to, czym miała być Mała Wiedźma dla niej było tym, czym… jest. Niestety z czasem Królowa, Książę i Mała Wiedźma przeprowadzili się. Opuścili Królestwo otoczone śpiewającymi wąwozami, kwietnymi, miękkimi stokami, plątaninami korzeni i znaleźli się w Gdzieśindziej. Tutaj Zła Królowa stała się dziwem nad… dziwami i szybko znalazła swoich wyznawców, a Mała Wiedźma stała się czymś, co trzeba znieść, bo w końcu Stare Zaklęcie nie pozwoliło jej zabić. Nie żeby Zła Królowa nie próbowała. Blizny śpiewają swoje historie…
Karmiona smutkiem i poczuciem winy dziewczynka, odziewana we wstyd i to, co przynieśli nowi poddani, oddychała. Niestety w tak małym królestwie, jakim było Gdzieśindziej… zamkniętym i głupkowatym, opierającym się na prawdach niemoralnych i pustkach pogłębianych, trudno było się ukryć. A ubrania znały się nawzajem. Znały swoje tajemnice i byłych właścicieli… dlatego, gdy Mała Wiedźma szła ulicą w swojej „nowej kurteczce”. ta krzyczała. Piskliwym głosem informowała przechodzącego osobnika, a dokładniej jego paltocik: patrz, popatrz, no patrz tylko na mnie i słuchaj, mam w sobie nowego człowieka!
I tak, nie rozumiejąc nawet do końca tego, co się dzieje, Mała Wiedźma znienawidziła wszelkie szaty…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Tak blisko…” – … a bo jak wiadomo babskich powieści to ja pogrzebaczem i wiecie odziana w szatki gumowe od promieniowania i ogólnie raczej nie. A już te z nastolatkami robią za bomby torturujące jedyną wolną powierzchnię ściany w Chatce. Ale jednak… Zaskakująco nie było tak źle… i choć we mnie romantyczność chyba w zaniku, no taka w stylu zapałek, zakrętów i w ogóle, wciąż przecież kocham Winnetou… to jednak coś w tej powieści jest. Jakieś cierpienie, zagubienie, jakaś owa „jakość” specyficzna. Nie ma owego parcia na łóżko, dopracowano osobowości bohaterów, a i ich problemy zdają się być bardziej… normalne. Też i język jakoś zbliża człeka do powieści. Z jednej strony może i nie jest skomplikowany, z drugiej nie sprawia wrażenia, że wszystko pisało dziecko w ciele dorosłej…
… naprawdę można przeczytać! Dla opowieści dwojga młodych ludzi, którzy już teraz, na samym początku są nazbyt dorośli, by zwyczajnie się bawić.
Książka na dziś! „Bohatyr tom 1” – przyznaję, że czekałam, szukałam i się udało!!! Dziękuję Agnieszko M.!!!
A zakładka piękna!!! by Paranormalbooks
Bardzo dziękuję!!!
Po trzech tygodniach ogólnej szarości coś się w pogodzie poruszyło. Jakaś owa wilgotność Wyspy zanika… a może tylko się mi wydaje? Choć nie, Pogodynka, która często się myli, ale czasem też celuje z deszczem co do godziny, rzuca informacjami o słonku i pierwszych przymrozkach. A gdzie mój śnieg się pytam więc… Tak, ja z tych co chcą śniegu i sopeli. Tacy ludzie niestety istnieją jako przeciwwaga dla tych jęczących, że im zimno, albo gorąco, albo im pada… no to ja lubię i deszcze i śniegi i wiatery, nawet te co mi zmysły stawiają na sztorc, a fioła potęgują do entej…
A może to tylko sprawa taka, że Wyspa piękna jest w każdym świetle i każdej aurze, a ja zwyczajnie jestem nieodrodny fanatyk? Coś w tym jest i być musi! Inaczej byłoby nudne, czyż nie? Za to Wyspa rozradowana w końcu płodną wilgocią zazieleniła pola i gołe drzewa zdają się być bardziej zawstydzone,
Te soczyście zielone pola to taka zmyłka. Czyste szaleństwo farbek, którym się kończy termin przydatności do spożycia w tym roku, więc dlaczego nie chlusnąć na owe brunatne, brązowe, czerniawe pola? Na owe szlaczki uczynione dłonią szalonego oracza, tudzież armią nissenów, które serio wierzą w ufoki. I doprawdy wyznają zasadę, że jak mali są, to jednak musi być ich widać… inaczej.
Możnaby pomyśleć, że bez turystów Wyspa śpi i rzeczywiście, odpoczywa, ale nie śpi. Kłują ją choinki, które nagle wyrastają na betonie. Swędzą ją wyjmowane powoli światełka i ozdoby w szalonych kształtach. Ot tak zwyczajnie całe to oczekiwanie nią miota, bo co też w tym roku Wyspa na Jul dostanie?