Pan Tealight i Okrutna Tajemnica…

„Wiele takich prawd trzyma w swych wymyślnych kazamatach, w dybach, łańcuchach, włosiennicach, na wilgotnych posłaniach z myszy i szczurów, w wilgotnej muzyce ułożonych magią kamieni, pośród zabawnie uformowanych koprofitów i ogólnej degrengolady… karmione wyłącznie tym, co nieistotne. Bo i po co im w ogóle coś takiego, jak smak. Ale jednak wciąż żywe, wciąż codziennie walczące o każdy oddech, każde dźwięku mgnienie…

Wiele takich prawd trzyma nasz Świat.

Ta wciąż połyskująca zwana była Obietnicą Dziewczynki… Zakutana w dziurawy koc w gustowną krateczkę, któa kiedyś musiała zachwycać, zmarznięta, pokryta pryszczami i strupami, zarzygana, z wciąż podrygującym łysym ogonem szczura między zębami, wciąż miała w sobie to coś. Znaczy nie tylko polewkę ze strawionych przez całkiem kogoś innego kałamarnic, ale owo bajeczne COŚ. Była nadal marzeniem i oczekiwaniem, nie odkrytą jeszcze, ale piękną i będącą wszystkim dosłownie… wyspą, owym łaskoczącym żołądek, podnoszącym na duchu oczekiwaniem. Tym, co sprawiało, że z uśmiechem spoglądałaś na kolejny dzień, choć nie zapowiadał się szczęśliwie, choć nic w nim nie było… ale ty wiedziałaś, że gdy przeminie, będziesz bliżej TEGO DNIA. Dnia, w którym wypełni się twoja Obietnica.

Zaczęło się to wszystko jeszcze przed tobą, w końcu.

Byli sobie ludzie i mieli dzieci. I owe dzieci w amoku hormonów, w tańcu odwiecznego pożądania, w owej pełni nieświadomości, pędzie stykających się rytmicznie członków – obrzydliwości oj… no sami wiecie, więc oni mieli dziecko. Dziewczynkę. Oczywiście nie byli stosownie zwykli, bo to byłoby zbyt nudne, czyż nie? Byli Królem i Królową, którzy mieli piękną Dziewczynkę Królewnę. Tak tylko wzmiankuję, bo wiecie jak to jest z ową poprawnością polityczną, tolerancją smoka na szczotkę do kibla i tak dalej… nigdy nic nie wiadomo, a tutaj płeć ma znaczenie. No i rozmiar… bo Dziewczynka była Calineczką. Jeśli wam coś nieco wiadomo o Calineczkach, to na pewno wiecie o owej lekkości, z jaką wydawano ją za mąż… ale ta Dziewczynka nie do końca dotarła do owego momentu, bo nagle, całkiem z bicza trzasł zaczęła rosnąć i stała się Dzieckiem Niespodzianką. Ot tak sobie, bo Król gapa był i się zagubił, a poza tym miał sklerozę i ogólnie mało rodzinny był. Potem zaś sprawy zaszły dalej, problemy z wilkami, Czerwony Kapturek, czyli zwykły wyzysk dziewicy, czerwony płaszczyk, wiadomo, czalendż ekspeted! A potem poszło już po kolei… Śnieżka, Roszpunka, Śpiąca Królewna. No jak leciało. Na dodatek miała astmę, co coprawda wpływu na bajki nie miało, ale doprawdy całowaliście kiedyż zagilowane zwłoki? Ech! Krasnali to jeszcze jak krasnali, ale ten Księciunio, no nie trafił się odpowiedni, ogólnie zawsze każda z jej bajek kończyła się przed czasem, a Trzy Wiedźmy, co to jej przepowiedziały-obiecały cuda wianki i miody… za każdym razem pobłażliwie dopisywały dobre zakończenie. Ot taka tam reklama… urzędu i usług. Wiecie, nie można spuszczać ręki z pulsu, bo wiadomo jak się go nie pilnuje, to woda wciąż nie zagotowana. Przy Kopciuszku trafiła się grzybica stóp, więc dlatego macie też bajkę w stylu jak to siostry se pięty obcinały, ot taka wersja dla tych o mocniejszych nerwach. Była jeszcze SIostra Łabędzi – straszny wyzysk, ale te kocyki z pokrzyw schodziły serio na pniu. Znaczy w lesie Trzy Wiedźmy je sprzedawały, jak już kurteczki na braciszków utkała, to przecież musiała mieć zajęcie. W zamian Królewiczowi dostała się inna dziewuszka. Nie rozpoznał przez te bąble!
A co.

Ta była nazbyt dla Wiedźm użyteczna.

Dziewczynka plastycznie wpasowywała się w każdą rolę, ale z czasem i magia nie pomogła… i z owej Obietnicy, z owej Królewny panującej ponad mocami, co co prawda znajomości miała, ale co jej z tego… zrobiła się doprawdy wkurzona, zgorzkniała i oszukana… Zła Królowa.

I teraz już wiecie, dlaczego bajki są jakie są… bo życie jest straszne, a obiecanki wiecie macanki… i orgazmu brak.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Posępna litość” – … kolejna z powieści dziwnie nie dokończonych. Powieści nawet właściwie nie zaczętych, bo choć autorka wrzuca nas w jakiś moment życia bohaterki, to jednak odwracamy się szukając wytycznych, opisu świata… i nie ma nic. Zupełnie nic.

Oto przykład harlekina zwodniczego. Rasy powieści, w których niby coś jest, niby z opisu wynika, że winno być więcej… a ni ma nic. Znaczy jest ona i on jest, a poza tym jakiś problem jest – w tym przypadku polityczny, a poza tym ona nie wie czy może, on nie wie czy powinien… i żuraw z czaplą rozpoczynają wydeptywanie ścieżki. Taka tam powieść niezbyt dokończona. Powieść, z której mogłoby być coś, coś intrygującego gdyby tylko dopasować świat, opisać go, zaangażować się… a nie lecieć po łebkach i zahaczać się tylko o wątek miłosny. Bo w tej formie zwyczajnie jest to powieść nieciekawa, choć z zajebistą okładką! A gdyby dodać kilka retrospekcji, tosz taki klasztor ma potencjał, tosz od razu Kusziel mi się na myśl wkrada… ech! Dlaczego obecnie tak wiele powieści płytkich jest jak na betonie kałuże…

Historia zabójczyni, co to malo owego serca do zabijania ma, piętna i przeznaczenia aż kłuje w oczy brakiem zaangażowania, językiem prostszym niż systematyka cepów, a i ciągiem dziwnych zdarzeń, co to zwyczajnie… ech!

Noce na Wyspie są ciemne. Już nawet nie chodzi o ekologię, o to, że komuna bornholmska może i najpiękniejsza, ale i nabiedniejsza… no zwyczajnie ciemno. Pełnia księżyca zdaje się więc szaleć sobie po niebie bardziej, niż człek sobie wyobrażał, że może. Światlo zwodzi zmysły, zdaje się rozrzucać kryształy i inne tam diamenty po wciąż zielonej trawce, po owych gałązkach, na których co gdzieniegdzie zachowały się jakieś listeczki… mąci zmysły. Zwodzi dusze srocze na pokuszenie. Księżyc najpierw zgrywa wstydliwca, zza chmurek niczym kurtyzana lotów najwyższych się wyłania. Tu pokaże kawałek kostki, łydka, a potem od razu cały pośladek.

A co, w końcu serio ma czym zaświecić, nawet jak jej w ogólnych wartościach wyłącznie no… wiecie odbija? Tutaj zamota zza chmurki, tutaj welonem chmurnym-mglistym zamiga. A co, ma się te umiejętności, się ma talenta, więc dlaczego ich nie wykorzystać? Tylko czym tak w ogóle biedny ludź ma płacić? W końcu na świecie nic za darmo, a i na Wyspie nic…

Księżycowy pokaz trwa. Rachunek pewno wyślą pocztą, czy tam na mejla, któż to może wiedzieć? Grubsze chmury poupychały się w dolnych rejonach odbijającej tancerki, co to sprawnie, niczym wachlarze rzuca nimi to w prawo to w lewo. Jej idealna skóra, choć dziwnie piegata, ale i alabastrowa, mleczna taka dziś, nie jakaś obsikana… rozbija ciemności. Dumne ze swych krągłości obłoczki prężą się i korzystają z owego, jakże dobrze im robiacego, podświetlenia.

Ale co do Ciemności, to wciąż jest. Jakby zasysała ową całą kurtyzanową światłość. Jakby to wszystko było wyłącznie oszustwem. Iluzją, może i lotw najwyższych, ale jednak tylko mgnieniem, mamrotem zmysłów otumanionych… Ciemność się karmi i dumna z siebie, bekając tyje. A co, może i ma wyłącznie ową Wyspę na swoją własność, ale trzymać poziom trzeba! Ciemność jednakowoż nie kurtyzana Księżyc, kankana machając wysoko chmurkami raczej radośnie nie odstawi, ale ową puchatą, miękką dostojnością może przytłoczyć.

… i przerazić?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.