„Budzi się powoli, jak zwykle przestraszone Wiedźma Wrona i wtedy ktoś zwyczajnie wyłącza światło.
Najpierw te najmniejsze, drobniutkie, najbardziej pieszczotliwie oliwione trybiki, zasypiają. Po nich idą większe i śrubeczki, i wkręty, i sprężyny. Nakładki i wszelako nienazwane elementy wyposażenia milkną, zmęczone ziewają, ich krawędzie matowieją, a czarodziejski pył się obsuwa w nicość… Światełka milkną jeden po drugim, wszelkie odbicia znikają, a cienie powoli osuwają się, zasypiają w głębokim futerku ciepłego podłoża. Donośne i na wiele głosów rozłożone chrapiące trele wznoszą się ku czystości otumanionej ciszy. Wszelkie stworzenie, zapowiedzi tworzenia i to, co nawet nie jest w planach, zasypia. Milkną zegary i czajniki, bojlery chłodzą swoją wodę chuchają na poparzone boczki. W rurach tylko od czasu do czasu któremuś z Bulgotów coś przewali się we flaczkach. Knoty ze świeczek zebrały się w ciasnym, swądliwym kręgu i w owej czerni milcząco opowiadają sobie strasze historie… nie pytajcie się jak, ale wiem, że to robią.
Kontrolki przestają migać, wszelkie maszynerie wyciągają kabelki z gniazdek, w których i tak zaspał znowu prąd. Różdżki i wahadełka milkną, odpełzają w mysie dziury, w których wielki napis B&B oznajmia im pewną i przyszłą przyjemność powstania ze snów. Tylko kubki stojące na stoliku lśnią w dziwnym, nadmiernie świadomym oczekiwaniu. Jakby wiedziały już teraz, gdy świat zasypia, że coś wydarzy się rano. Jakby były pewne wyklucia się smoczych wielce jaj, wybuchnięcia kokonów u motylich świrlic i zaręczyn w rodzinie pojedynczych rodzajów. Jakby wiedziały, że to wszystko, co niemożliwe stanie się następnego dnia, dlatego czekają…
… na następny dzień i następny i następny.
Bo gdy Wiedźma Wrona się budzi, w rzeczywistości jej świat zasypia. I jeśli nie zbudzi go żaden koszmar, ni uciążliwe, szarpiąco-drażniące struny wszelkich wiolonczelowych paniuś szepczenie, to powróci do niego Wiedźma dopiero wieczorem… chociaż czasem się zdarza, że owe światy się przenikają. Ale jakoś nikt nie chce o tym rozmawiać, ani tym bardziej słuchać tych bajek. Bo czasem niektóre bajki są straszne w ten potworołóżkowy sposób, a z tego się nie wyrasta!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Iskra” – … i czasem mi się wydaje, że nie ma powieści, które dają do myślenia, i świat się wali, a potem przybywa książka… i znowu się boję, że następna już nie będzie taka, że odbiorca i tak niczego z niej nie wyniesie. Chyba o to w tej całej literaturze chodzi, że czasem wydadzą coś, co mimo nastolatkowej szaleńczości ma w sobie też problemy, filozofie, rozważania, treści, które są… trudne!
„Iskra” jest jedną z owych powieści dla młodzieży, która zderza ich z… myśleniem, często po raz pierwszy, która nie jest tylko opowieścią o miłości i małych troskach. Rzuca poważnymi problemami, zmusza do samookreślenia się, poddaje prawdy wątpliwościom. Zmusza do narodzin: własnego zdania. A wszystko pod przykrywką opowieści o dwóch statkach, wszechświecie, pragnieniach, marzeniach, zemście. O wyższych wartościach, sumie pocieszenia i prania mózgu. O tym, że dorośli nie zawsze mają rację, że strach zawsze jest taki sam, a o prawdę, a co za tym idzie… o siebie samego, zawsze trzeba walczyć…
Książka na dziś: „Frankenstein” – wygrana, piękna i niesamowita. Po prostu dzieło samo w sobie! Dziękuję, że je dostałam, bo wiecie, nawet jak wygracie konkurs, nie zawsze nagroda dociera… takie smutne realia świata.
Ta nagroda dotarła i zachwyciła, choć książkę znam, historię tym bardziej, to jednak jest w niej coś nowego… nęci. Jak mi internet od razu przypomniał… wielu nie wie nawet, że ten film… to wiecie najpierw była książka!!!
A była to książka, stara, stareńka…
… a teraz z obrazkami!
Niesamowita!!! Bardziej coś z pogranicza „sztuki dzieła”, niż zwyczajna powieść… choć, czy klasyk może być zwyczajny?
Dziękuję!!! Wydawnictwo In Rock/Wydawnictwo Vesper
Na Wyspie w małych domkach pochowali się ludzie. Ten i tamten wysuwa nos zza węgła, gdy tylko słonko wylizie, coby ostatnie liście wymieść z przystrzyżonych trawek i skałek. Bo ordnung musi być! Może turyścizny już nie ma, ale przecież Wyspa przede wszystkim dla tubylca, czyż nie? Trzeba się nią zająć, przystrzyc, przyprószyć, przyczesać, oczyścić trochę skórę, tutaj podszyć, podłatać, a potem, ot potulić, uśpić troszeczkę, niech odpocznie, pośpiewać kołysanek…
Domy prężą się, starając złapać jak najwięcej słonecznych ciepłości. Ciągłe deszcze wciskają wilgoć gdzie się da. Nadmiernie zdrowe, świeżutkie powietrze rani złuszczone latem płuca. Ale tak naprawdę cicho jest. Poza dziwnymi ludkami, coto nowoczesność w ziemię starają się wpiąć, coby dupy w kolejnym snestormie nie odmarzły, na ulicach pustki. Idziesz sobie i myślisz: JAM JEST KRÓLEM I KRÓLICĄ, kroczę se swoją ulicą… sam se kroczę!
Bo i na Wyspie pozostało mało ludzi. Część z nich przerażona ową mniej rozrywkową emanacją natury umknęła w cieplejsze zakątki świata. Puste domy, puste okna, puste drzwi… tęsknią. Strasznie mi ich szkoda. Takie wykorzystane latem i wczesną jesienią, teraz nagle stają się domami gorszego sortu. Bez ludzi, bez odgłosów, bez owej krwiście bijącej tkanki pomiędzy ścianami… aż słychać szkielety i wilki mieszkające całorocznie w nich.
Smutne takie są, wciąż czekające. Mają nadzieję, że ktoś wpadnie, ot szybki umyje, przetrzepie dywaniki, lub chociaż wodę w toalecie spuści. Może ogródki poczesze, drzewka z liści oberwie… a tu nic, tylko wiatr. Ale może przed Julem ktoś do nich zajrzy, pod prób podrzuci prezent, nową klamkę, wycieraczkę, albo zestaw kołatek na wszystkie, zawsze otwierające się do środka, drzwi?