„Gdy mrok totalny spowija Gudhjem, jakby cała ta śnieżna kula, która otacza Wyspę przyjmowała przydymioną szatę, świadoma, iż gdzieś tam jest światło, ale tutaj mrok musi się wyszaleć… dlatego mu na to pozwala. Gdy nawet świeczki i tealighty się wypalają, a dokarmiona światłem dnia ułudne światełka na ścieżkach migocząc przymykają zaspane oczy… Gdy lampy zasypiają, a gwiazdy przechodzą na drugą stronę mocy – znaczy wiecie, tą ciemną! Gdy morze się nagle uspokaja, a spragnione twardszej podniety łodzie, ocierające się o kamieniste nadbrzeże dostają to, po co przypłynęły… coś jednak wtedy migocze, teraz bardziej widoczne, niż wcześniej, dziwnie zachęcające, spragnione zainteresowania…
… Serce do Wynajęcia.
Tuż obok drzwi kina, szybki w niebieskiej obwódce, niczym zamknięta w protokątnym pudełku najczystsza fantazja, marzenie i wszelka możliwość… Oczywiście dopasowane do każdej potrzeby, działające od zaraz i dla każdego, przyzywające barwami kamienia księżycowego…
…bije i czeka,
czeka i bije,
bije i czeka.
Od tak dawna nikt się na nie nie skusił. Nikt nie podpłynął do portu z owym pragnieniem, by je odnaleźć, z mapą prowadzącą do owego skarbu, by przyjąć, poczuć rytmiczne bicie… A nawet jeżeli o nim wiedział, w jakiś sposób odkrył jego istnienie, wypróbował, jeżeli pragnął, to nikt nie wziął Serca na dłużej, nikt nie uczynił go na zawsze swoim. Nikt od tak dawna nie zrobił miejsca na nowe, a przecież nowe spadają codziennie z DrzewSerca… i gniją niechciane, niepotrzebne. Nikt nie odważył się być z nim, bić i jednocześnie być z innymi ludźmi. Oddawali je tak szybko, wyrywali z piersi, nie zważając na ból jak najszybciej chcieli się go pozbyć. Nie dbając o higienę, nie zważając na regulamin… nie ma już ludzi zdolnych żyć… z sercem.
Dlaczego?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Hymn do Człowieka Co Mnie Czyta!!!
Jakkolwiek zdaje mi się to wciąż czystą fantazją z pogranicza utopii, to jednak jest taki człowiek. Elfica Zawsze Dziewica co mnie cyca, kurde znaczy się czyta mnie. I jakoś tak, mimo że to tylko internety i cała ta ułuda, jakoś tak stara się mnie poznać, co przyznaję nie jest łatwe… sama się z tym męczę i wciąż żem w borze, takie ze mnie, no wiecie… takie niebożę!!!
Albo inna ciapaja.
No i chodzi o to, że pomogła ćpunowi w potrzebie. Znaczy mi… nabyć powieść, której pożądałam… „Pisane szkarłatem” – ot tak zwyczajnie kocham Bishop. Jej sposób pokazywania jak świat mógłby funkcjonować, gdyby mężczyźni choć trochę widzieli w kobietach… kobiety, a kobiety… mężczyzn.
No mniejsza miałam marzenie, a ona pomogła mi je spełnić… z gałkami ocznymi, czekoladą, sezamem i elementem pachniuchowym do ust, który przypomniał mi sypane rozpuszczalne herbatki zez starych czasów…
Ale nie tylko… bo poza tym dodała coś od siebie, tak jak lubię. Odcisnęła kopytko w moim życiu…
Ale co ważniejsze… zrobiła mi prezent chciany, prezent upragniony, a niespodziankę jednak… Czyli najnowszego Gaimana!!! Pięknego, cudnego, kochanego mojego, o którym marzyłam, ale wiecie jak to jest, leki najpierw, potem podatki, jedzenie, oddychanie… no wiadomo. A ona zrobiła mi niespodziankę i to taką, o jakiej marzyłam!!! No TAKĄ NIESPODZIANKĘ…
I strasznie Ci Elfico za to dziękuję!!!
Z cyklu przeczytane: „Dziewczyna w stalowym gorsecie” – za łatwe, za naiwne, za infantylne… Zwyczajnie bez tego „czegoś”. Ot kolejny świat, w którym rządzą nastolatki, nagle trzymającę władzę nad wszystkim w swoich wciąż niezbyt pewnych, ale dzielnych i oczywiście pełnych mocy dłoniach. Oczywiście nastolatki z traumami i po przejściach, bo wiecie, no tak już jest.
Wot i sztuka!
Do szkoły!
Opowieść Kady Cross, z jednej strony jest dziwnie prosta, z drugiej naszpikowana ową wiktoriańską metalowością. Cudowne organity, wszystko jest możliwe, ale też trzeba czasem zapłacić za to cenę, aczkolwiek jak nie, to nie. Główna bohaterka właściwie szybko znika i przedzierżnąwszy się w czteroosobową uposażoną i dostojną ekipę uderzeniową – co to ma swoje problemy i osiągnięcia, oczywiście ma się zająć tym, czym powinni dorośli z Yardu, ale wiecie, ta szlachta! Te wyższe sfery! Przecież oni wiedzą lepiej… No mniejsza, zająć się mają ratowaniem świata! Przed mechanicznymi podróbkami, automatonami i wszelakim tam działającym na metalowo cudactwem. Oczywiście odpowiednio odziani, bo hej w metalu bije się najlepiej!
Książka na pewno cudowna dla nastolatek, którym wystarczą wybuchy, miłosnych oczu zetknięcia się i dialogi. Bez opisów, bez zbędnych i nadmiernie obciążających umysły technicznych frazesów. Miłość i ratowanie świata, trudna przyjaźń i TFU!!! całe to wybaczanie. Moce dziwne, które oczywiście trzeba spożytkować dla dobra świata, aczkolwiek jak coś się nam nie podoba, to sio… Fajni jesteśmy tacy i wszystko nam wolno, a na dodatek tak wiele nam w duszach gra. I choć powiązania i całe to tło dałoby się uratować lepszym językiem, głębszym wejrzeniem w postaci, no cóż… tego zabrakło, a bez tego ta powieść jest dziurawa i nijaka.
Ostatnio mam wrażenie, że na świecie istenieją tylko owe nastolatki i tak się zastanawiam, że stara jestem, pewno przegapiłam te swoje moce, ech!
Liście opadły z drzew. Głęboki dywan pyszni się na ziemi. Ścieżki i dróżki zniknęły, odpoczywają przed czasem gdy znowu będą musiały dokądś prowadzić, biec tam i z powrotem. No chyba, że są tylko w jedną stronę, to wtedy nie… chociaż kto tam wie jakimi ścieżkami chodzą scieżki? Dookoła wszystko jest dziwnym poszumem. Wiatr może lekko zwolnił, ale wcale nie ucichł skubaniec. Jak na prochach, co to oparły się sile natręctw, tępi każde liściowie na gałęziach. Wyrwie każdą blaszkę i każdego, upartego i zakręconego, ogonka.
Tylko co z tym dziwnym poszumem? Co z owym liści drżeniem. Liści które spały zbyt szybko i zbyt nagle. Nie tylko nie zdążyły zczerwienić się pychą z góry, ale nie odbyły owego tańca godowego w powietrzu. Nie pokochały, nie spożytkowały uczucia, nie spotniały z owej krótkiej namiętności…
Czy możliwe jest, krocząc przez ów nagi w górnych rejonach las, tak naprawdę stąpam po zatłoczonym łożu? Łożu, w którym gromady różnobarwnie umaszczonych kochanków poszukują swoich miłości? Bo każdy liść ma tylko jednego jedynego liścia, którego kocha. Nie zastąpi go jakimkolwiek, którego na pewno znajdzie na swej drodze, ot by się bzyknąć bo potem może szansy nie być. Liście to w rzeczywistości fascynująco monogamistyczne stworzenia. Rodzą się z ową miłością do innego liścia, która w nich kwitnie, przeobraża się w wilgotną, soczystą zielonkawość, by w końcu dojrzeć barwami i skonsumować owo fantastyczne uczucie…
… potem, gdy nadchodzi czas tańczą w powietrzu, życząc sobie poszumem, by odnaleźć na drodze tego, którego kochają… i czasem się im udaje. Jednak zrzucone brutalnie z drzewa, boleśnie zderzone z ziemią, nie odbyły tańca, czy wciąż jednak mogą się znaleźć? Zaznać owej upojnej chwili i w owej skończonej radości oddać się z powrotem ziemi? Czy tak naprawdę mogą?