„Na świecie dzieją się rzeczy dziwne. Tak po prostu. No w końcu muszą coś robić. Ile można się nudzić w owym Wszechświecie, skubiąc czipsy i oglądać mydlane opery? Ile można malować paznokcie u wszystkich macek, strugać sosnowe gupki, no i oczywiście uzupełniać w zeszycie tabelki z ulubionymi potrawami? Bezczynność w końcu nie leży w ich naturze, a samą ową naturę dziwności, tylko sporadycznie spolizowuje przytulne, miękkie lenistwo.
… od niechcenia.
Tak w rzeczywistości normalność i zwyczajność nie są nawet definiowalne. One nawet nie bywają. A dziwność, ostatnio zdaje się mieć aż nazbyt wiele do roboty. Puszy się na każdym przyjęciu, namolna celebrytka w botoksach, cekinach i strojach mających więcej wspólnego z firanką i ulem, niż tak zwanym odzieniem… Ot staje się stałym elementem codzienność, ową nieodłączoną wolą Boga Everydaja. Tego od poranków, dni i nocy. Takich wiecie co zachodzą zawsze, choć wam się zdaje, że to świństwo, iż świat nie zauważył waszego cierpienia. Że właściwie się dla was skończył. Szczególnie od poniedziałków i piątków trzynastego.
Dlatego skrzynki pocztowe wybijające kanonadę pod dyktando Majestatycznego Pana Orkana mają się dobrze. Wirujący w nieustającym powietrza poszumie feedownik też. Wszelkie elementy dotąd nielotne mają w końcu za swoje. Nici ze spokojności przyczepności do podłoża. Wszyscy latają! Jak był prikaz, to nie ma od niego odwrotu. Nawet zwolnienie od mamusi i babska niedyspozycja nie zezwolą na brak lotności, ani nadwaga! Nic w tym dziwnego? A może i tylko samo dziwne? Normalnie w końcu metalowe elementy nie dostają nibynóżek i sowich skrzydełek, i jakoś tak zwyczajnie nie pędzą w wietrznym korowodzie…
Pan Tealight z całą resztą wyposażenia Białego Domostwa zabunkrował się w środku razem z pokaźną kolekcją wypieków, bąbelkami niekoniecznie w butelkach oraz trzaskającym ogniem – ten akurat był tam, gdzie należy… i nie zamierzał wychodzić na ową taneczność i lotność. Na ową dziwność i pokaz baletu nowoczesnego Boga Everydaja. Ale jednak biegnąca ścieżką książka, z rozwianą okładką, gubiąca dwie zakładki zmusiła go do podejścia do okna. Nie żeby była dziwna, czy nietypowa, ot po prostu woda się jeszcze nie zagotowała na herbatę… no i mimo wiatru w jakiś sposób książka utrzymywała się blisko podłoża. Za książką biegła Wiedźma Wrona Pożarta. Obśliniona, co widać było z daleka. Jakby ją ślimaki wycałowały, ili nawet coś gorszego… Zresztą była na tyle mało odziana, znaczy skąpo, że serio BYŁO WIDAĆ. Możliwe, iż biedne lepkie stworzonka poszukiwały schronienia na zimę, lub coś… Było to dość obraźliwe, dla wszelako zamiatanego, porządnego układu okolicy.
Znaczy czas Wielkiego Głodu Wiedźmy się skończył. Czyli dziwność powinna ustąpić choć na chwilę? Chociaż kto to może wiedzieć? Co jest dziwne, a co normalne, co zwyczajne, a co ma wytatuowane na pośladkach NIESAMO WITE?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu nowe książki! Wygrana od czytam.pl – wielkie dzięki za przesłanie nagrody!!! I to tak szybko. Wichura taka, sztormowa i szalona, że pewno i jakiegoś zombie na skrzydłach przyniesie… a ja na tym głodzie pewno i takowego zombiego bym jakoś tam przeczytała!!!
Oraz papierowe wydanie 31.10 tom II! Piękne i do tego prawdziwie biały kruk, znaczy wrona, co nie!!!
Tutaj możecie obejrzeć trailer do trzeciej części! I wniej znajdzie się moje opowiadanie, tym razem z zaklęciem z pewnej księgi…
Wieje.
Właściwie chyba nie do końca wieje. Raczej duje. Gromada potępionych dusz, tych co się nie załapały na światło, bo wyłączyli jeszcze za dawnych czasów, wiecie ekologia, oszczędzanie i takie tam… chórki śpiewa. Trzeba im przyznać, że równo wyją. Niczym nadzwyczajnie długi, dziwnie nie ustępujący pod naporem innych wyziewów, pierd. Wzbogacony o dwa soprany, bas i solówkę na altówce. I może jeszcze harfę? Oj tak, chyba serio słysze i harfę? I saksofon? A może i akordeon, co trochę przeraża… Właściwie, to trudno stwierdzić czego się nie słyszy… Bo może i wiatr zwyczajny dla Wyspy, może i codzienny i wcale nie taki dziwny, to jednak ten zbliża się nadmiernie ku mianu Siemowit Sonne Epicki.
Ten, który zabił moje pamiątki z podróży, co to się bezpiecznie suszyły na zewnątrz, a o których na śmierci życie zapomniałam!
Wiatr nie toleruje sklerozy. Tępi ją skutecznie, ale czy będę pamietała o owej stracie następnym razem? A może nie będzie następnego razu, tylko w końcu tańczące dookoła mnie ściany, powiewy wciskające się we wszelkie szpary, szczególnie te, o których nikt mnie nie informował, weźmie dom do góry, potrząśnie nim niczym szklaną kulą i popatrzy jak się w śnieg obracam?
Oj, a mówiłam coby u Dorotki z Kansasa wykupić tutoriala: „Jak przeżyć, gdy wieje, a Toto chce kupę!” oraz „Trzy porady jak dać radę bez rady w nieważkości”… może i „Każdy but dobyr na twoją stopę?”. Nie wiem, moim zdaniem to tak świństwo swoim M15 spadać na czyjąś cielesność i robić jej M1 z teraźniejszości i to na bosaka! Ale też co ja tam wiem! Nie mam w zwyczaju latać domem… znaczy się i mam nadzieję, że raczej to się nie zmieni. Serio, nie wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Poczekam do następnego może? Albo i tego po nim?