„W Miejscu Z Drzewami dzieją się dziwne rzeczy. Na porośniętych niepokojąco podejrzaną, przestrzennie zmienną w kształtach i kolorach korą, na owych zgrabnie zawstydzających, pnących się w górę belkach, rosną grzyby. Gromadzą się pomarańczowo i mlecznie dookoła tego niby pnia, tańczą, pomiędzy sobą śluz i pajęczyny wymieniają. Zdawałoby się, iż wystarczy je polizać, by ulecieć dzięki nim w niebiosa, ale ziemia taka miękka, namszona przestrzeń bez liści zdaje się wypasioną kołderką, której nie chce się opuszczać, więc nie… nie liżemy.
Odejdź Wiedźmo, jęzor wlazł z powrotem!!!
Tobie już wystarczy!
Z drugiej strony, myślę sobie, na miejscami przygaszonej ściółce też się pysznią wszelakie kapelusze. Jak zaskoczeni kolesie, pozbawieni herbaty i wymyślnej zastawy, bez króliczych bobków, ino w zajęcze odziani. A jeżeli o bobkach mowa… dookoła biegają dziwnie tchnący aromatami, zacietrzewieni mężczyźni w tęczowych strojach. Dysząca ich mowa spaja się ze świeżością Miejsca Z Drzewami. Myślę sobie, że może uciekają, wypuściły ich potwory, więc teraz garną się do fizycznych czynności, ale nie. Paszoł z tą wyobraźnią. Ot moda taka. Wsadzić się w plastikowe odzienie, nie oddychać ciałem, skórę spętać poliestrem, a potem biec dysząc niczym zgoniona konina, taka we flaczku. Albo rowerem przecinać niechodzone. Niedeptane miejsca rowkami znaczyć, a potem szprycha, gałąź i tragedia gotowa. A kij wam w oko, ale po kiego to hałas robić… więc włażę tam, gdzie nie wlezą. Choć mokro i mlaszcze podłoże. Choć się zapadam i niknę, jakby pożerana przez otoczenie, co potem mnie wypluje… Nie dogonią mnie tutaj i nie zjeżdżą, na kurhanie się rozkładam całkowicie, słucham tych wróżek, co im sikaniem zakłóciłam przestrzeń życiową, a co się teraz za mną gonią. Jakbym im coś obiecała, czy coś? W ogóle z perspektywy sikającej, kryjącej się osoby, świat widać inaczej… dopóki cię w dupsko nie ugryzie, bo choć jesień, to wciąż głodni na świecie są! A może jednak nie warto było dupska na obgląd świata wystawiać? Trzeba będzie może nad jakimś parawanikiem pomyśleć? Przenośnym i składanym… Ale przecież nie tylko ja to robię!!! Żebyście widzieli jakie wielki kupska raczej niska Wiedźma Wrona może po drodze i na drodze spotkać!!! Gigantyczne! A z tego co wiem, to u nas Godżille i inne zwierzątka domowe, co się wyprowadzania domagają, nie są wskazane.
… więc skąd te wielkie kupy?
Może lepiej się nie zastanawiać. Ot nie wiedzieć, udawać, że nie słyszy się dziwnie posępnych kroków za sobą, że nie widzi, iż mgły się dziwnie rozstępują, umykają przed czymś, czego nie chcą dotknąć… i może ja też nie. Choć znając moje szczęście, to nie umilkną te kroki. Będą juz teraz za mną chodzić, jakby nagle znalazły sobie nowe zwierzątko, cudaczne takie? Ale wiecie, co z tymi kupami? Czy zwierzątko może poprosić to duże coś, by robiło je z dala od legowiska?
Że Miejsce Z Drzewami? Ot bo to nie jest las. Nie można nazwać tylko LASEM czegoś tak fascynującego.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Łażę po lesie i zdaje się, że widzę wróżki. Dziwne takie. Skrzydełka mają, unoszą się nad zjawiskową zielonkawością wilgotnegom obżartego starymi prochami mchu i tańczą pod zbędnym błękitem, w ciemnościach pełgzających i wszelakich dymnych… ekhm zaksztuszaczach. Srebrzyście tak się unoszą, skrzydełka im z cichym bzykaniem tańczą pomiędzy gałązkami. Widzę jak spijają z maciupkich sosenek wszelaką wilgotność kropelkową, nasączoną żywicznie, aromatyczną. Piękne są takie, ulotnie krystaliczne, jakby każdy podmuch mógł je strzaskać w drobinki niewidzialne, ale wiecie… wdychalne jak najbardziej!
Tylko czy wróżką w proszku można się nawalić… znaczy chciałam powiedzieć: świata postrzeganie wzmocnić w granicach wszelako nierozpoznawalnych dotąd. W owym niemacalnym wszelakim haju? Tylko, czy to wskazane tak wróżki żreć bezczelnie, tudzież się owym pyłkiem inhalować?
Pełznę dalej w owym dziwnie zadrzewonym, załamującym czasy i przestrzenie świecie i na przemoczonych butach widzę rodzące się stawy i jeziorka. Jedne przylegają do sznurówek, inne znowu dumnie kołaczą się dookoła szwów. Jakbym juz tutaj miała zostać, jakby wszelkie poruszenie się nie miało sensu…
… bo w końcu w Miejscu Z Drzewami książki są wciąż wilgotne. Strony wciąż jeszcze rosną i wdychają te historie. Owych panien zamienionych w brzozy, drżących osikowych dziewic płaczących w strumyki, owych trolli, które zasnęły i dziwnie nie chcą się obudzić, bo im dobrze we śnie i skrzatów kryjących się pod gigantycznymi, rozłożonymi na cieniutkich splątaniach traw grzybach, niczym wszelakich ufokach, pod które zajrzeć się nie da. Bo i jak, głupio tak zniszczyć historię. O tych zakochanych co poszli w las, tudzież biednych dzieciach z nadmiarem chleba w kieszeni… tak w ogóle, to czemu one nie jadły tego chleba? Po ciemku i tak nie zobaczyłyby okruszków, a tak nie byłyby na takim głodzie by wpieprzać architekturę cudzą!!!
O owych zapomnianych szubienicach, pochowanych w kamiennych kręgach, które produkują dziwną poświatę, o miejscach, które budzą się tylko w jedną, jedyną noc w roku i tych, co nigdy nie zasypiają… no sami wiecie. Owych opowieści o wojnach i spokojnym świecie o magii i bogach, oraz czasach bez nich, dość nudnych w wyrazie. O królowych, których nikt nie szukał i księżniczkach z wyciętymi sercami, o siostrach pragnących odczarować braci i… kapturku co męczył wilka…