„Kto z Was w ogóle się nad tym zastanawia?
Część tak zmęczona, że ledwo przyłoży głowę do ortopedycznej, dziwnie niewiernej, nieczułej poduszki, a już śpi. Bez snów. Bez wizji, bez podróży, bez wytchnienia od codzienności, bez przywidzeń i mamideł, bez przyszłości i inności. Zapomnieli, lub już nie potrzebują.
Inni znowu, znęceni reklamą sięgają po proszki, pigułeczki, nalewki… co nie zniszczy, może pomoże, ot wielka siła placeba. Byleby tylko ta noc przeszła. Byle nastało rano, i znowu do pracy, dzień za dniem, koło się kręci, kubek do kubka, garść do garści… póki się ucho nie urwie, póki serce nie umilknie…
… bo kiedyś przecież i na zawsze noc będzie. I tylko noc.
Są i tacy, którzy udają, że wierzą, że pod warstwą dobrych rad i naukowych wywodów znaleźli drogę. Iż to oni wyciągają z tej śpiącej chwili wszystko, ale w rzeczywistości tylko boją się.
Bo przecież od małego szeptali:
Aniele Boży stróżuj mi…
w nocy bądź mi ku pomocy,
gdy nie widzę,
gdy duszy nie mam,
gdy umyka mi owo pilnowanie swojego własnego,
choć danego mi przez Ciebie Panie cienia...
A ona? Znała szeptanki i modlitwy, potwory spod łóżka i te wykluwające się z cieni. Owe lustrzane odbicia i księżycowe mamuchy. Głosy czy stąpaczy. Znała ich. Dlatego zawsze, dzień w dzień, nim jeszcze opadło ją zmęczenie zamykające powiek, owa dziwna niemoci, nim ktoś obciął sznurki, które nią poruszały za dnia… nim ktoś inny sprawował władzę nad jej i tak puszczającym się z kim popadnie umysłem, pakowała wszystko.
Misie i farby, nieprzeczytane i te przeczytane.
Obrazy i knoty.
Świeczki i lampki.
Bezświatłość i znajome cienie.
Garść koralików i srebrne ostrza.
Woreczki ziół i dziwne kształty.
Przez cieniutkie rozdarcie, poszarpane i siąpiące się na brzegach od zbyt częstego używania, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki wpycha swoją rzeczywistość do Krainy Snów. By nawet jeżeli się sama pomiesza, gdy się pomota całkowicie w owej sennej krainie, była choć odrobinę, okruszkowo takoś jako sobie sama znajoma. Bierze kamienie i gałązki, targa drzewa i skrawki nieba ze wschodu i zachodu, wiatr z północy i promień z południa, pakuje tam całą ową swoją pomyloną rzeczywistość i nierzeczywistość zarazem…
… i wywraca świat na opak…
Bo może.
Bo wie, że może.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Książki na dziś… a bo dlaczego nie, takie cudownie jesienne takie, uzbierane jak jabłka pod drzewkiem. Są tu pewne perełki, przede wszystkim: dwie powieści z serii „Czarny Londyn”, nowy Prosiaczek i „Brainman”.
Z jednej strony Wyspę spowija wiatr. Zimny, dziwnie mroźny, północny. Z drugiej, w owe wzbijające się pod niebo tumany sianokosów, w owe wichury ziarenkowych dusz i niewypełnione marzenia o wzrastaniu i łaskoczących drożdżach wpada słońce. Dziwnie ostre, złote i piekące. Sprawiające, że oczy pieką, skóra kurczy się pragnąć uciec z wystawiającego się na żar człowieka, nie oddychać za niego… ale nic z tego, są w końcu powiązani ze sobą na wieki wieków i kwaśność weków!
Ale skóra się zemści za owo przywiązanie…
… z czasem obwiśnie i się pomarszczy, a dłonie będą się pytały: czy to wciąż jesteśmy my szukając na niej młodości… względnej i tej pierwszej młodości.
Całe to Turyścizny wakacjonowanie powoli przechodzi Wyspę. Niczym najaz Hunów, Tatarów i Scytów cuzamen do kupy, pozostawia po sobie elementy do naprawiania i te, które muszą się jakoś tak odrodzić, lub stworzyć na nowo. Bo przecież wykorzystana Wyspa pragnie teraz odpoczynku. Owej dziwnej spokojności i czołobitności jej własnych Tubylcowatych. Tych, co ich przez dwa miesiące trochę po macoszemu traktowała, ale nigdy nie zapomniała…
… bo i co by bez nich zrobiła?