„Potrzeby i spełnienia.
Marzenia i uzyskane, wybłagane.
Właściwie człek, a i wszelki żyjący byt pragnął wielkości oraz sławy. No jakiegoś pomniczka po śmierci i pamięci ku niepamięci. Nie można ich winić. Jakoś nikt nie chciał tak zwyczajnie zniknąć, umrzeć na śmierć tak kompletnie, obudzić się w zmumifikowanym ciele, co strasznie swędzi i jedzie solanką. Z makijażem jak stara drag queen, czy też nawet pomyloną płcią. Albo wersja w trumience, pod ziemią, samotnie. Takie katakumby to przecież miły pomysł, na pewno jest z kim pogadać.
Czaszka do czaszki, a piszczel do piszczeli. Pogrzechotać, pogaworzyć, szpik sobie wzajemnie possać, miłość aż kwitnie! Pleśniakami i grzybkami, zatapiając się w jadzie i wosku.
Wielkość. Może i niezbyt gigantyczna, ale pragnęli jej. Owej zauważalności, może lekkich dygnięć, pokłonów, czołobitności o twrdy krawężnik. Byli tacy sami. We wszystkich wymiarach. A jednak nie. Nie byli. Ona nie była, a może się oszukiwała. Siedząc przy krosnach powoli splatała ze sobą Tolerancję i Poprawność Polityczną, dorzucała tam słowa: musisz, powinnaś, inni, liczą, wierzą, pragną… Dużo tego było. Barwnie, jakby w końcu wybuchł obżarty lentilkami automat. Splatała je ciasno, a jednak dziwnie miękko, jakby naprawdę się jej chciało. W owym jedynym w swoim rodzaju Lakmusowym Papierku Intymności wytłaczały się rzeczy, których nie można było umieścić na liście wymierających stworzeń… a szkoda. Jakiś wiking by się przydał. Wybić tę cholerną wioskę, gdzie panowała Tolerancja, wpierdolić jednym i drugim, boleśnie rozerwać ciała, szczątkami nakarmić ich dzieci… Litość? Nie, też jej nie lubimy. Nie wtedy, gdy wszystko inne i każdy inny ma byc ważniejszy nić JA! Bo jak długo można… Egoizm? Wpajali, że nieładnie i fuj, a hammer wam w dupy! Zakochajmy się w egoiźmie. W osobowości własnej, intuicji, co nimi zawiada i ogólnej dobrzesobierobności!
Siedziała przy krosnach Wiedźma Wrona Pożarta i Lakmusowy Papier Intymności tkała. Tkała na rolki, tanio tkała. W końcu wszyscyśmy równi, czyż nie, w tym jednym, jedynym miejscu, choć może niektórym miękcej się siedzi, innym chwiejniej kuca, ale podetrzeć się moi drodzy trzeba!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Drugi grób po lewej” – piąta woda po kisielu, co to go pra pra prababcia robiła i to na dodatek z proszku, nie z wisienek. Wiedziałam o tym, to nie tak że siedzę sobie tutaj w błogim kokonie nieświadomości, co to mnie mizia po brzuszku… Zwyczajnie spodobał mi się język autorki. Sarkastyczny i prześmiewczy. Ale z drugim tomem nawet językowi się oberwało, no i jakoś tak nic się kupy nie trzyma, więcej nie próbuję…
Bohaterka a jakże cudna, aczkolwiek po pewnym czasie jej pogadanki z cyckami męczą, a i ciągłe napastowania przez lucyferskie pomiotło, no ile można! I serio, czy wszyscy chcą ją oglądać pod prysznicem? Się nie dziwię, że pan Wong się nie odwraca, ino w tym kącie stoi i się na nią nie gapi! A poza tym no kryminał z duchami w tle… tylko że mdło i kisielowo jak nie wiem co!
Wyspa wzięła dech, po którym większość byłaby zdech i można oddychać!!! Na polach szaleją barwnie strojne maszyny i polują na złoto. Gorączka w pełni, tylko że sitka inne niż w przeszłości, choć wiecie co… zapach słomy, ścierniska, jakiś wciąż taki sam. Ciężkość kłosów może dziwnie nieznajoma, ale cała reszta jest. Będzie chlebek… Tylko wciąż mi się ckni za makówkami, grającymi na wietrze. Może mogłabym mieć swoje własne makowe pole?
Żniwa wcześniej, nie ma co. Algi powoli ustępują, a chłodek wprowadza się z wielkimi walizkami, szafami, a nie tylko zmianą bielizny na porę roku!
Chce mi się wiatru i deszczu. Owego wyuzdanego tańca kropel na skórze i wdzierających się wszędzie powiewów. A co! Wiedźma się nie tylko myje, ale i wietrzy moi drodzy! Taka to już konstrukcja papranego DNA. Za to wysmażone na skwarek elementy Turyścizny, w mniejszych lub większych kawałkach, opuszczają Wyspę. Wrócą. A może i nie? Może mają dość? Kto tam może czegokolwiek być pewnym?
Pewno nikt.