Pan Tealight i Puszek Okruszek…

– Ale kim jesteś?

Puszek Okruszek.

– A wiesz, że nie wyglądasz?

– Cóż, definicje imion często wprowadzają w błąd, ale moi rodzice naprawdę mieli miękkie serca. Nawet jak już skwierczały na grillu, gdy doprawdy zlały się sokiem, skrwawiły do końca, pękły i połamały, wciąż nie przypalały się na podeszwę, wciąż zachowywały świeżość, wciąż biły…

– Aaaaa…

– Nie wybiera człek sobie ni życia, ni tego gdzie się urodzi, choć niektórzy podobno próbowali. Mi bynajmniej nie wyszło. Przyszedłem na świat tam, gdzie przyszedłem, narodziłem się tym, a nie innym. I nie myślę co by było gdyby… bo i po co się denerwować. Życie jest krótkie. I w większości przypadków całkiem mało smaczne. Ale czasem zdarza się ktoś, kto żył tak, iż pożarcie go to ekstaza. Orgazm do granic wytrzymałości, a potem znowu uniesienie. Wyssanie życia z takiego osobnika, niezależnie od rodzaju, płci, czy ubarwienia czułków, to doskonałość sama w sobie… zdarza się jednak nader rzadko. Coraz rzadziej. Właściwie nie pamiętam kiedy ostatnio. Coraz częściej wszyscy zwodzą się, ulegają, naginają prawdy. Potrafią sobie wmówić stan najwyższej szczęśliwości, w rzeczywistości nie znając nawet owego jej rąbka, który winien się przydarzać przynajmniej raz dziennie. Bo jak inaczej egzystować? No jak? I w ogóle jak można tak paskudnie smakować?! Jakby to całe ich życie należało wyłącznie do nich?

Ojeblik, mała ucięta główka lekko trzęsąc się próbowała odturlać się dyskretnie w stronę jakiegokolwiek zgromadzenia żyjących mniej lub bardziej, pośród których mogłaby się schować. Ale krzak, pod którym się schroniła przed comiesięczną wolą sprzątania Pana Tealighta, okazał się być nader wredną i zapuszczoną jeżyną. I miał nieznanego, przerażającego, dziwnego ponad wszystko lokatora. Niewysokiego, niepozornego mężcyznę o wielkich dłoniach i dziwnie zaostronych zębach. W jego łysej czaszce tkwiły osty, a za uszami kołysały się mu sople lodu. Odziany w kraciastą koszulę i krókie spodenki prezentował dziwnie wygięte, owłosione kończyny i krople potu, które tworzyły dziwnie regularne wzorki na jego skórze.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Dziewczynki ze Świata Maskotek” – czasem się zastanawiam po co są takie książki. Bolesne, rwące, duszące. Dziwne strzępy naszej codzienności, o której wiemy, ale jednak wolimy nie myśleć… Czy po to, byśmy zaznali bólu? Cierpienia? A może tylko pogłaskali się po głowach wzdychając: mi to się nie przydarzyło na szczęście? Bo przecież życie samo w sobie niesie wystarczającą ilość cierpienia, więc po co książka właśnie taka?

Opowieść o dziwnie niespełnionym życiu. O ślepocie, przymykaniu oczu, życiu w zalegających dookoła cieniach… braku norm moralnych, wychowania? Po co taka książka? By matki podglądały dzieci? By przypomnieć, że wszędzie jest to możliwe? Po co opowieść ze Świata Maskotek? Czy wciąż na świecie istnieją tacy, który wierzą, że takie rzeczy tylko w książkach?

„Niewinność zagubiona w deszczu” – czytając nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to juz było. Jakbym nagle odkopała jakąś powieść z przeszłości, połkniętą w latach, gdy człek niewiele zdawał sobie sprawy z owych namiętności i dorosłości… Jakbym już to kiedyś czytała. Ale nie mogę sobie przypomnieć co. Mniejsza. Oto sztuka, która stała się powieścią. Która straszy nagrodami, wrzeszczy z okładki – słynna jestem, więc muszę się ci podobać!

Nie podobało mi się. Nie urzekła mnie, wprost przeciwnie. To już było. Ani narracja, ani owa maniera sztuki co to powieścią się stała mnie nie przekonuje. Pytania o sensowność altruizmu, dobroczynności, uginania kolan, całe to człowieczeństwo… Jak dla mnie kolejny pokręcony wykład kogoś, kto pragnie tylko uczyć, ale nie konsumować wiedzę… A takich ludzi mam dość, za stara jestem!

„Opowieści niezwykłe” – mało interesująca okładka, średnie wydanie, właściwie ot broszurka… ale w środku jest coś ważnego. Takie pierniczone perełeczki, o których człek myśli: żesz, że sam ich nie napisałem. I ślini się zazdrośnie i zerka dookoła, czy czasem owe historie nie wyłażą i nie mieszają mu w codzienności.

I mówi im: cześć, właźcie, możecie ze mną pomieszkać, choć trochę się was wiecie, chyba nawet boję…

Świat na Wyspie okrzepł w ramionach drących się dzieci. Wychowanie bezstresowe kwitnie widać na świecie. Czasem się zastanawiam, jak niewiele świadomości mają ci rodzice wypuszczający się na ruchliwe drogi z kilkulatkami na rowerkach. Jak niewiele wyobraźni gromadzą pod miotanymi słonecznymi wylewami czaszkami… Wystarczy moment, chwila. Rozedrgane żarem powietrze mami wzrok, a kolorowy rowerek tak ładnie zlewa się z barwami pól.

I już.

Nie ma.

Kto wtedy winny? Kto jest ów zły?

Nietykalnej rozterki

„Oto i był organ,
niewielki i wielki,
oto był i chuć
otwarcie nie mierki.
Oto była ona,
w niego zapatrzona,
skłonna dać i oddać
zasię wszystko poddać.
No i tak ruszała,
całkiem ona mała
zachwycona szczerze,
jak ze szczeniaczka, w mierze
wielkiej zapatrzona,
zamyślona, zarobiona…
Góra i dół się nie zejdą
dołem górą potrzeć jedną,
tutaj podegnie,
tu poprostuje,
owego czuje.
Tu się zabawi,
tu nie zostawi,
tutaj czas płynie
na owej dziedzinie.
I nagle koniec,
i po wszystkiemu…
Ups odpadło mu się.
Ups skończyło ci się.” Ch.J.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.