„Zatrzymało się na chwilę w stalowych oparach spowijającego go uciskowo ukropu Morze. Zamyśliło się. Fale zamilkło, kamienie ocierać przestało, ryby zastopowało, wszelkie trawy rozplątało, płynąć nie miało zamiaru… Czegoś jakoś tak nagle mu zaczęło brakować. Jakby było coś, o czym zapomniało, a przecież ono pamięć ma lepszą od żółwiowej zupy, czyż nie? Ruszyło się w końcu, po owej epoce dla niego, której nikt nie zauważył, zresztą nikt by i tak przecież tego nie zrozumiał. Znowu fale kręciły swoje wygibasy, znowu ocierające się o siebie drobinki skał zaczęły kształtować przyszłe zatopione wszechświaty, ale samo Morze wokół Wyspy wciąż myślało… o czymś tym, co mogłoby zrobić… o tym, czego mu brakowało nagle.
Na plaży, pochylona, dziwnie nazbyt nieruchoma, mało drgająca, spętana żarem dnia siedziała Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki i ociekała. Ociekała potliwie, nagminnie i bezczelnie, pryskała dookoła, nie bacząc na otoczenie, tocząc z siebie całą wilgoć, chlapiąc na kamienie, krzywiące się, zobrzydzone, zohydzone, ale i na te, które w swej pokręconej diabolicznie myślówce rozwierały granitowe paszcze i chłeptały z Wiedźmy ile wlezie. I rosły pełne dziwów. Roniła się ona nie osuszana niepokojąco spolegliwym wiatrem. Upuszczała siebie strumyczkami i po kropli, i osuszała. Wiedźma Wrona Pożarta bardzo chciała do Morza. Chciała we fale, na tuli tuli tuli, ot taplać się niczym szczeniak, brodzić i potykać się na dziwnie nierównych dna równościach. Chciała pływać, choć w formie topiącego się słonia, co uszami się stara nawigować, ale w wodzie być… i nie być. W opływach i chłodzie, w bolesnych na kamienne nierówności stąpnięciach i owych w palec uderzeniach…
Ale nie mogła…
… bo Morzowi się zakwitło! Na amory się mu wzięło i to nie w stosunku do niej! Jak śmiało!!!?
A tak. Bo w końcu Morze zrozumiało czego mu się zachciało. Kwiatów i owego przepychu. Pierścionka ze szkiełkiem. Albo lepiej i kilku, ot haremik trzeba by odnowić w toniach! Zachciało się mu… Strojności panny młodej zdesperowanej na tyle, by zrobić wszystko i wyrwać jakiegoś męża przed południem. I zakwitło sobie Morze. Na żółto, ot by barwniej było, by zaskoczyć pełzające po plaży dwunogi. By ułapić którego i też na nim zakwitnąć, obrzucić krostkami, uraczyć wysypką, pozbawić pocałunkiem oddechu na zawsze i otulić pieszczotą, do piersi wszystkich przycisnąć, nawet na nim usiąść, a co… ot z miłości przecież to wszystko. Każdemu kochać… wolno i szybko wolno? Ze zwyczajnego uczucia do uczulenia. Tosz tak marudzili, że woda czysta, że chłodna… Podejdź człowieku, no chodź, żar taki poza mną, a we mnie kwiaty i algi, we mnie i fale i nieruchawość, we mnie będziesz syreną i mątwą, gwoli pragnienia…
… no chodź człowieku,
no chodź!
Poślubi cię Morze na wieki wieków.
Poślubi cię na amen, na owo w zdrowiu i niepogodzie, na choroby wymyślne, niecodzienność i życia zawirowania, póki się człowieku nie zmyjesz, no dopóki trwać będziesz w konsumpcyjnej dla stosunku formie. Napuchniętego cię pokocha, niewybredne takie, milusio jaśniejącego pośród podwodnych komnat, trwającego w wiekuistej gotowości, aż przyjdzie czas na nowego…
A Wiedźma Wrona siedziała na brzegu i ociekając słono, zdaniami, pilnowała. Strzegła morskich limitów kochania! Smażona z czasem była taka, miejscami na parze, wędzona. Czuła wprost jak jej ten ruszt wetknęli, jakby ją obracali powoli nad rusztem, doprawiali ziołami, liściami obkładali. Komuś od strony tłuszyku kroić wiedźminę? Nie, chudego mieska już nie ma, no wyszło.
Wiedźmuszko wydmuszko,
chodź, szepnę ci coś na uszko,
chodź w tonie nadasz się do kochania,
nawet całkiem bez ubrania.
Gdy będę miał ciebie jedyną,
inne ciała wypłyną!
Wypuszczę szkielety z serca niewoli,
dla jednej z tobą wiekuistej swawoli…
Dla jednej Wiedźmy teraz smażonej,
miłość przysięgne, nie zapomnę.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Alchemik” – powieść historyczna. Problem, bohater, czasy upadku Cromwella… mógłby być z tego intrygujący temat. Ale nie jest. Brak pewnej, nawet możliwej w tamtej epoce logiki, pewnego mocniejszego wtopienia się w jakże intrygującą epokę, brak alchemii totalny. Ot bohater, prawnik, pragnie ocalić dziewczynę skazaną na śmierć. Jego słabość wykorzystuje Cromwell, który wiadomo, w tym okresie powoli przestawał być pewien czegokolwiek… i na dodatek odrobina greckiego ognia. Dlaczego więc nie wyszło? Bo narracja niepewna, bohaterowie dziwnie jednolici w odbiorze, a i cała fabuła nazbyt ściśnięta, oddychać nie można.
Można sobie darować.
„Morderstwo w Miłowie” – prosta opowieść, prosto spisana. Nie wiadomo kto właściwie jest głównym bohaterem i dlaczego wszystko takie pokręcone. Za mało treści, by się rozsmakować, a przecież tamta epoka miała w sobie tyle ulotnego uroku owych wyzwolonych dam? Kryminał z łatwo rozwiązywalną ścieżką i tylko w głowie się kołacze, że gdyby mordercą był ktoś inny byłoby ciekawiej.
„Nie zapomnę…” – oj zapomnę. Zapomnę, że kiedykolwiek miałam tę powieść w dłoniach. Ot tak, po prostu zapomnę, bo tak łatwiej. Uznam się za istotę pozbawioną kobiecości i umiejętności roamntycznego myślenia… Wszystko mnie razi w tej powieści: ten dziwny dobór słów, odpychająca narracja, dialogi i opisy… owi bohaterowie, którym zwyczajnie brakuje jaj, jakiejś wyrazistości. Tak wiem, przecież to opowieść o miłości – a ja taka niemiłosna jestem, że hej na hali górali! A może to tylko moje uczulenie na manierę używania imienia „Kris”? Może owa dziwna, przerażająca mnie oczywistość mówienia o tym, co takie oczywiste?
Nie dla mnie. Nevermore!
Co kilka lat Morze zakwita wokół Wyspy. Pęcznieje dziwnie, robi się gęste i ciężkie… w końcu wypuszcza z fal drobinki złota. Jakby za każdym razem naprawdę chciało się wydać, jakby bycie panną młodą, ową dziewicą na wydaniu obsypaną kwieciem, powracało w nim niby pływy.
Wszelkie strojności fal sponsorują oczywiście algi. Jedyny dystrybutor wodnej chuci na ową część świata!
Nie da się wleźć do wody, nie da się oddychać w cieniu… a patrzcie zawsze człek uważał, że to taka wietrzna Wyspa. Że żar, to u nas może panie dzieju raz na rok, no dwa gdy Wyspa w rozrzutnym i pobłażliwym dla Turyścizny nastroju… A tu od miesiąca najlepiej w gatkach pomykać i oby do nikogo i niczego się nie dotknąć, bo parzy. Świat parzy, dom parzy, lodówka parzy.
Gdyby się człek zakopał w jakiś podziemiach, do pradawnych się Lodowych Olbrzymów dostał… może i u nich by przeczekał, ale podobno i tam raczej ostatnio niebzyt chłodno. Podobno futra golą?