„Wokół sosnowego stołu, o wymiarach gigantycznego żarna i równie podobnych zakrzywieniach siedzieli wszyscy. Wszyscy, którzy się dopchnęli, zmieścili. Siedzieli tak dość niespokojnie, lekko podjarani, zjarani, podpłomykowi i ogólnie jak na węglach. Siedzieli pod, ale i grzecznie dookoła, oraz malowniczo unosili się nad. Nad stołem i księgami, nad filiżankami, samowarem i kamyczkami, nad stertą papierów, po której zgrabnie toczył się Ojeblik, mała ucięta główka i malowniczo umorusaną główką robiła wysoce natchnione szlaczki. Nad ową wielką burzą mózgów, która temu i owemu przypaliła już co się dało i zrzuciła tuziny piorunków.
Nad pomysłem, wizją, co to właśnie, w kącie po prawej, tam obok Młodej Miotły chrapiącej i tej gigantycznej pajęczyny z błyszczącymi kamyczkami, nieuchronnie zbliżała się ku ucieleśnieniu…
… bo Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki postanowiła, z całkiem materialnych powodów, zostać BOGIEM. Znaczy dokładnie to Bogą, no wiecie, gwoli oznaczenia płci, coby dary były raczej podporządkowane schematowi. Bo Bogini brzmi jednakowoż nazbyt przaśnie i radośnie, jakoś tak różowo i prokreacyjnie, a na to Wiedźma ma uczulenie, jak sto choler tańczacych dookoła gigantycznego ogniska z palących się cuchnących szmat, albo i gorzej!
Boga Wiedźma! Inni mogą, to dlaczego nie ona?
Oj pewnie, że chodziło wyłącznie o kasę, nie oszukujmy się, magia jest za darmo, dobrowolne datki nazbyt często nadają się tylko na przekąskę dla nieporządnie poukładanych zombiaków w ogródku sąsiada. Tego co kaszle i dziwnie spaceruje, wiecie. No tak, dokładnie tego, tego wiecie, niczego świadomego. A Wiedźma i Sklepik potrzebowali funduszy w czymś sklepowymiennym. Czymś papierowo relatywnym, albo błyszczącym bilonowo kruszcowym. Niepotrzebni też chcieli posiadać. Mieć rzeczy, robić sobie nimi dobrze, czasem nawet się przechwalać, że ta moja rzecz rzucona wcelowała turyściznę w fajniejsze miejsce niż twoja, a jaki łuk ładnie zatoczyła, poświeciła i wróciła, widzisz?
Wiedźma Wrona chciała książek, nowych! Królika, misia, albo i kilka, ptaszka, kanwy i jeszcze misia, glinianej miseczki i obrazka i notesika na myśli, bo gniotły się w głowie, no i wisiorka z niebieskim kamykiem, błękitnym takim jak szlag na wielce drogich i zwyczajowym niedostępnych prochach… I jakoś tak, no dlatego religia zdała się być najbardziej widoczną w finansach drogą ku posiadalności. A jak już to mierzyć najwyżej, nieprawdaż, na sam tron. No na pewno ze sztuki nic nie uciuła! No niby można ludzi nastraszyć, tak by pogubili rzeczy, ale to karalne przecież… no nie między Bogami, hmmm, rzeczywista!
Dlatego czemu nie?
Droga kariery jak każda inna…
Jednak najpierw trzeba mieć jakąś fluktuującą, łatwo doczepialną, dopasowującą się do każdego wizję. Chwytliwą taką, z jednej strony krzykliwą, z drukiej cicho podstępną, co i zęby wybieli, wzrost włosów zapeniw, z wrzodów uzdrowi, ocali od złego, a sąsiadowi znienawidzonemu temu najbardziej, nagle dołki na drodze wykopie. Albo i Rów Mariański postawi przed progiem. I żonę mu naraji najbrzydszą wredotę na świecie! Bo jak coś robić po wiedźmiemu, to na całość. Dlatego dla tej Bogi Wiedźmy to musi być księga gruba i z obrazkami! Coby pieśni były chwytliwe, dobrze rytmiczne, a modlitwy czołobitne… aczkolwiek jakby co, dostępna w przedpłatach, ale nigdy nic na kredyt, no od złego cię wyzwoli krótka litania i długi czek, po tym możesz już sobie grzeszyć, w zależności od zer za dziewiątką!
I kościoły niech będą i czycenia wszelakie, ale bez dotykania, choć o relikwiach trzeba będzie pomyśleć. I będzia Boga Wiedźma opływać w finansowe głowy nie łamania na wieki wieków i inne czasy!
– Ale Wiedźmo oj Wiedźmo Poganko, oj Ptaszydło tosz Bogi są biedne dziecinko, całkiem gołe najczęściej… ale księża, oj wiesz, z tymi to dopiero jest co po tackach zbierać, zakrystiach ciułać!
Księża Wiedźma?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Wycieczka na tamten świat” – jest tutaj i coś śmiesznego i coś zaskakującego i coś kompletnie nielogicznego. Mniej w tym kryminału, za to więcej jakiejś lekkiej rozrywki, więc jeżeli tego potrzebujecie, nie odczujecie bólu zawodu. Taka bezbolesna, miła lektura, bez owych głębszych rozterek morderczo-kradziejczych. Trochę w tej książce owej znanej komedii pomyłek, trochę wielkiej ucieczki i wszystko jest możliwe…
… no i miłość, wiecie jak to jest.
„Wszystkie dziewczyny kochają brylanty” – oto i kolejny tom przygód pięknej Tanii. Tym razem z matką, intrygą z przeszłości i wszelakim marzeniem o posiadaniu rodziny, tudzież przodka zbrojnego w jakąś tajemnicę pełną lochów i klejnotów.
Ponownie niesubordynowana opowieść, pełna tego wszystkiego, czego sny przynoszą, a rzeczywistosć skąpi, historia z piękną dziewczyną, marzeniem i mroczną wizją zerkającą głodnie zza płota..
„Plan Sary” – nie rzuciło mnie na kolana, intryga nie wdusiła w powierzchnię i nie zwiększyła przyciągania ziemskiego. Jakoś mnie ta powieść nie przekonała do siebie, a kryminał niezbytnio zmusił do męczenia szarych komórek… ale Lwów, cóż, za to warto tutaj zajrzeć.
A cała reszta niech robi za tło!
Wieczna zmarzlina, linia wiecznego śniegu, albo lodowe pola… przestrzenie niezmąconego niczym mrozu kującego z zawartej w powietrzu wilgoci fascynujące obrazy. Oj albo taka lawina, otulająca chłodem, a jednak nie odmarzująca nosa, tudzież innych, nader odstających od całości partii cielesności…
… marzy mi się. Nic na to nie poradzę, że kocham zimę. Kręci mnie śnieg i lubię gryźć sopela. Walić, że żółty! A co mi tam! Kocham szron, szadź, bladź wszelką mroźną, rysunki na szkle i to zabawne skrzypienie… rozbijać kałużowe zwierciadła lubię i spoglądać jak fajnie morze potrafi upiększyć kamienie i port. Tęsknię za zawieją, zawieruchą, owym pięknie złowieszczym wiaterem, oj bardzo tęsknię!
Ale cóż, nie dane mi mrozy i wiatery! Nie no pewno wiem, że lato i tak dalej, cztery pory roku, bla bla bla, ale wiecie co, na Wyspie już dawno nie było tak gorąco. Czy to owo globalne ocieplisko, czy raczej zwyczajna co kilkuletnia przypadłość nadmiernej robotności u Lata… mniejsza co to, pocę się! A jakoś nie zdaje mi się, coby w wiedźmim tonie były roniące wodę lica i wilgotne paszki, tudzież inne miejsca, o których człek nawet nie wiedział, że mogłyby wredoty aż tak paskudnie, obficie nader i dziwnie łaskocząc… przeciekać.
Chociaż… panna Marple rzekła niegdyś, że damy się nie pocą, ino wiecie, damy błyszczą, więc zostaję damą! Łysk błysk błysk!