„– Właściwie no czyja to była wina? No czyja? Nikt na ochotnika, jak zwykle!? Wiedziałem, że tak będzie, więc ukarzę kogo popadnie, albo wszystkich na raz, albo każdego z osobna, inaczej, rozmyślnie i wymyślnie, albo tylko tych urodzonych w sobotę, a potem przekręcę kalendarz tak, że każdy dzień będzie sobotą…
Bo ktoś za to wszystko zapłacić musi.
A ja płacił nie będę!!!
Wiem, że ktoś ją namówił na komedię romantyczną. I tak to się zaczęło. Nie słońce, nie upał, ale właśnie ta cholerna komedia romantyczna. Mówiłem, że wyłącznie dramaty, thrillery, horror… sensacja, ale niezbyt pukająca bronią postrzeloną, bo zaczyna toczyć pianę. Ale nie, mnie się nie słucha! Osz przecież każdy jest mądrzejszy, w szczególności ode mnie, czyż nie? – Chochel, chochlik pisarski Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki, obecnie jadem zlanej, spoconej, dziwnie pachnącej, muchami obtoczonej, związanej, otumanionej, zakamuflowanej krzakami, obrzuconej mchem, by wyciszyć… podciągnął gacie – w nieco psychodelicznych, plażowych barwach, zaczepił je o wystające ramiona i siąknął nosem.
– To wasza wina! Wy tumany, krowie placki niesuszone, wy gęsie czopki wy, ośle boby i owcze krosty na dupie! I co ja z nią teraz zrobię? A zwłoki jak ukryjemy? Nikt z was o niczym nie pomyślał. Wiedźma brudna, uświniona jak cholerne zombie prosie, jak noworodek wąpierza! A przecież ona mięsa nie jje… jak ja sobie poradzę z tym, co z niej wyjdzie, a jak wlazło to i wyleźć musi… Mówiłem, że nie czytana jest, że na diecie, mówiłem. Ale po co mnie słuchać, po co?
Na polanie zapadła cisza i zmierzch. Niedaleka rzeczka kompletnie odstąpiła od robienia odgłosów, bo ciepło było i na wadze jej ubyło. Pan Tealight siedział dziwnie zasępiony na gałęzi jeżyny i nawet nie zauważał kolców. Ojeblik, mała ucięta główka udawała, że jej nie ma i że kręci nogą supły w trawie, ale iż nie było to wykonalne, zwyczajnie wyglądała na winną. A cała reszta kreatur i tworów, dziwów i nazbyt znajomych… milczała. Milczała tak usilnie, z takim przekonaniem, że wydawało się iż przez chwilę gniew Chochela się uspokaja. Że ten, mały, chudy, wredny, dziwnie zawsze odsłonięty chochlik przestanie się rzucać i każdemu przywodzić na myśl wszelkie zaprzeszłe winy… ale nie, on się dopiero rozgrzewał!
– Ona wyszła do ludzi! Przez tę komedię, przez wasze żarty i słodycze słów, przez owe durne kłamstwa i duby smalone, bajki pierniczone, pieprzone i solone, na maśle podduszone… Wyszła w dzień, w pełni słońca i zwyczajnie zaczęła z nimi rozmawiać, a że okazali się tacy jak zwykle, puściły jej nerwy, gumki wszelakie się poluzowały, zetlałe zwoje się zbuntowały i zwolniły się z roboty! A krew popłynęła, ot tak… mózgi Turyścizny wszelkiej narodowości do tej pory smażą się na ulicy! Ja tego sprzątał nie będę, ale dla pewności ślady wszelkie prowadzą do was!
Jego wyciągnięty paluch zmarszczył się w oskarżającym wyrazie i lekko pokiwał złamanym paznikciem. Gdy powrócił do osoby Chochela, dziwnie zmalał, stał się taki zwyczajny, ale nikt z zebranych już nie wierzył, ze ujdzie im na sucho pokazywanie Wiedźmie Wronie prawdziwego świata. Niektórym zwyczajnie lepiej nie pokazyważ. Kazać zamknąć oczy, kłamać i bajdurzyć… ale nigdy nie pozwalać macać rzeczywistości. Zresztą sama Rzeczywistość wrednie kołysała się na najwyższej gałęzi najwyższego drzewa i żarła czereśnie… wiedziała krowa co zrobiła!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Uratować Sprite’a” – oto i kolejny wyciskach łez. Specyficzny pomnik dla psa, lub człowieka, który chce opowiedzieć swoją historię – nie do końca to rozgryzłam… Oj nie urzekła mnie i tyle! Bo tak naprawdę, to kto tutaj cierpi? Człowiek, pies, czy też wyłącznie czytelnik, bo sama „powieść” jest tak koszmarnie napisana, że szkoda słów! Nie wolno zwierzakom pozwalać na cierpienie!
A życie samo w sobie jest wyciskaczem łez. KAŻDE! A to? To nie pomnik psa – przyjaciela, członka rodziny, ale opowieść jęczącego faceta!
„Premier musi zginąć” – nie porwało mnie, nie przykuło i ogólnie nie zniewoliło swoją akcją. Jak już ma zginąć, to szybko, bez tego całego gadania! Może i pomysł jest, lekko wytarty, może i język powieści mi kompletnie nie podszedł, ani sam układ treści i fabuła w całości… może zwyczajnie nazbyt mi politycznie?
Nie wiem, nie urzeka.
„Martwi żyją dłużej” – po pierwsze to się nie nazywa książka, a kurcze opowiadanie. Dodanie sporej czcionki i wiele pustego miejsca na owe plamy historii nie sprawi, że wyjdzie z tego powieść. Raczej coś, co się przeczyta i zapomni… Coś, w czym z łatwością rozpozna się sprawcę, a jeszcze szybciej czytelnik domyśli się jak to się skończy. Zresztą nie oszukujmy się, to nawet nie czytadło. To chwila, nawet nie rozrywki, a zwykłego wachlowania się stronami, co akurat przy tej temperaturze może być użyteczne, wiecie… machu machu wachlu machu… i po waflu!
Robale pukają mi w drzwi z pytaniem, czy mogą dostać szklankę wody i to bez cukru! Ptaki i cały inny zewnętrzny świat robi to samo. Nawet moje brzózki wyciagnęły korzenie, podparły dąbczaka i przywlokły się, by z uśmiechem na liściach zalegnąć pod zimnym prysznicem.
Co jak co, ale takiej suszy nie było od dawna! Jak jeszcze raz zobaczę idiotę z petem w gębie, tudzież innym otworze wylotowym, zmuszę go by go zeżarł, wysrał, a potem zeżarł znowu… i kurna zrobię z tego takie perpetum mobile, że Nobel to będzie ino wstęp do mojej sławy!
Jaki sens ma dotlenianie się nad morzem, jak w gębie kopci taki komin jeden z drugim szluga za szlugiem. Ciepie go potem w trawę i wiadomo, do pożaru nam po prostu jeden krok! Ludzie są głupi, durni, bezmyślni, puści i ogólnie zjarani! Cóż złego w używaniu owego cudu ewolucji jakim jest wasz mózg pacanki? Podaruj dzieciom słońce, a mózgowi kilka godzin pracy dziennie… przynajmniej! Nie odwrotnie! Dzieci kiepsko znoszą nadmiar pracy…
… choć z drugiej strony jako niskie nadałyby się do zbierania petów?
Oj bo mnie wkurzają palacze, wkurzają śmiecacze i dobijają tumany niczym święte krowy łażące środkiem ulicy. A potem wszyscy jęczą, jaki to ten świat jest dla nich okrutny!!! Myśleć pacanki, myśleć!!!