„Czasem Wiedźma Wrona Pożarta się bała.
Nie było w tym ważkich, definiowalnych powodów, ani znaczeń, był tylko jakiś ulotny posmak nieświadomego, niemożliwego, uderzyć w cokolwiek innego, najczystszego, skondensowanego Strachu. Oblepiał ją. Romantycznie tulił jej dłonie, przyciskał się do policzków, muskał uszy, dotykał ust… Nakładał na palce szerokie obrączki i dziwnie ciężkie diademy na skronie, obmacywał ją głośno i gniótł niczym jakiś wieśniak, plebejusz, a potem milcząco głaskał nim obeznany ze sztuką, wytrawny kochanek. Mógł sobie pozwolić na wszystko, ale też wiedział, że nie ma dużo czasu, że musi się pospieszyć. Bo gdy tylko Wielki, Ogromny Strach nachodził Wiedźmę Wronę, jej Przestępcza, Podstępna i Niemożliwa Armia się budziła.
W pierwszym rzędzie, ataku dziwnie zmasowanym stały Dziewczynki. Ot kilkulatki, bliźniaczki o oczach wielkich i błyszczących jak ułuda szklanej bombki. Tylko patrzyły, niewinnie, przenikliwie, aż odzywały się we wrogu wszelkie grzeszne myśli. Wszelkie maleńkie przewinienia nabierały gigantycznych kształtów… wina w końcu zderzała się z karą. Przerażając, iż tyle zła w każdym z ludzi. Bo nieludzie zwykle taka mało grzeszni, poza tymi co to blokują drzwi, wpadają gdzie nie trzeba i strasznie drapią. Następne były Staruszki. Niewinne panie odziane w fartuszki i chustki. Spora część z nich miała laski, każda ciężką sporą torebkę, któej ostre krawędzie raniły dogłębnie, do końca, na zawsze. Uderzenie laski bolało, ale nie tak, jak spojrzenie oczów własnej babci, która wycierała ci nos, gdy znowu zderzyłeś się z nieznajomą jeszcze rzeczywistością… te oczy mówiące: dlaczego mi to robisz? Tak, poczucie winy było silną bronią, ale było coś jeszcze, coś, czego bał się każdy, niezależnie od wieku… Dentyści!!! Ci jechali na swych fotelach, czyści, przeniknięcie środkami dezynfekującymi z kleszczami wysypującymi się z uszu i wiertłami zamiast włosów…
Nie opłacało się wojować z Wiedźmą Wroną. Zwyczajnie. Gdyż ból był tylko jedną z broni, które przewidywała jej PPiNArmia. Tak naprawdę w życiu było wiele straszniejszych rzeczy niż zwykłe cielesne cierpienie. Były jeszcze te pomijane sprawy, o których się nie myślało, zbywało machnięciem ręki, a które jątrzyły najmocniej odbierając oddech… miała je na wyposażeniu.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Recenzje: „W szpilkach od Manolo” i „Słowo i miecz”
Turyścizna na Wyspie obecnie uznaje ją za miejsce wyłącznie przeznaczone ich rozrywce. Ową dostępną wyłącznie dla nich rozpustę. Ot robić mogą wszystko, kompletnie bezkarnie, bez żadnych ograniczeń, poza terytorialnymi i bezmyślnie. Burzą ciszę swoimi krzykami, zakłócają ją skrzypieniem rowerów i rykiem nadmiernej ilości jednośladów innych… tłustych, obsmarowanych, a jednak jakoś tak po końsku dzikich i pięknych. No i są auta we wszelkich rozmiarach, waląc na odlew ekologię, czy jakie tak jej imię… parkują, jeżdżą, śmierdzą. A ludzie, choć czasem korzystają z nóg, zdają się od nich uzależnieni. Jedni nawet w nich śpią, inni dumni z posiadania akurat takiego, nie innego modelu… pieszczą je przez osłonkę doczepionego namiotu…
… ot niewątpliwie sezon się zaczął. Autochtoni skrywają się w swoich chatkach, udają, że ich nie ma, udają, iż są tacy maleńki jak skrzaty, które zostawiają ślady na ukradkiem i podstępnie rozsypanej mące. Ale Turyścizna zagląda wszędzie. W końcu owym Wielkim Zoo, jakim jest teraz Wyspa, muszą być zwierzątka, czyż nie?
Ot zdała by się Babuleńka sieci naprawiająca na progu, w chustce koniecznie i Dziaduleniek na plaży ściągający starą, dziurawą w ulubionych miejscach łódź. Zdał by się Małodzian w porciętach rybki w wędzarni przewracający i mew śpiewające wiejskie przyśpiewki, oraz Dziewczątko w podkasanych sukniach walące w tarę przy rzeczce, coby wszelkie ajfony mogły udowodnić, żeśmy tu byli, widzieli, pomacali, zostawili swój ślad… czy chlubny, who cares? A Prawda Pani Wyspy? Gdzieś się chowa, niechętna pokazywać lico i udowadniać swe racje, tak od dawna już nikt nie słucha…
… nikt!