„Nikt nie miał złudzeń, że definiowanie owego wydarzenia, do którego się wszyscy paranoicznie tak dziś szykowali, można było uznać za coroczne. Zbyt często zwierzyna znikała, uciekała, nawiewawała i ogólnie odmawiała wszelakiej współpracy. Nie chciała, zapierała się wszelkimi odnóżami, wykształcała rogi, jadowe kolce i pluła kwasem. Bratała się z gościami o reputacji nie tyle podejrzanej, ale takiej, jakiej zwyczajnie unikało się nie patrząc, ot intuicyjnie wymazywało się ich z otoczenia.
Ale tym razem musieli. Musieli zrobić wszystko, by się udało. By nastąpiła jakaś spokojność, równowaga w okolicy…
… trzeba było zmusić Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki do krańcowo wyczerpującego, paraliżującego członki i myśli, usypiajacego wyobraźnię i mięśnie, do końca wnoszącego ułudę nudy totalnej, wypoczynku.
W tym celu, doprawdy zbawiennym dla swiata, przygotowano sznury, wnyki i okowy. Sieć, armię skrzatów wprawionych na Gulliwerze, uzbrojonych w muchy plujki, oraz kajdanki w trzech rozmiarach – w tym przypadkowo jeden z różowym futerkiem. Miękko wyłożone pomieszczenie z dostępem do świeżego powietrza, wodą i miejscem wydalania, czekało odkurzone od ostatniej, nieudanej łapanki. Wiedźmy z Pieca uwarzyły odpowiednie napary, które wypróbowawszy na winnych zaśmiecania i nadmiernie smrodliwego pierdzenia turystach, gotowe były dożylnie podać – bo gryzła umiejętnie i zakaźnie – Wiedźmie Wronie.
No i była też przynęta…
… odrobinę wrzeszczała i klęła, skopała Pana Tealighta w to miejsce, gdzie najbardziej urzeka, nadepnęła na Ojeblika, który się obraził, opił nalewki na sośnie i unika wnikania w plany innych, całkowicie nie chciała współpracować, a przecież robili to też dla niego. Przynęta dostarczona przez Chochela, chochlika pisarskiego Wiedźmy, tego co to dość swobodnie sobie folgował z bielizną…
No związali Chowańca Wiedźmy. A dokładnie, nie wnikając w procesy zachodzące w nim samym, gołego pzywiązali go do wiatraka… i czekali.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Świat odpoczywa. Po to natura wymyśliła zimę, by pozwolić sobie na sen, leniuchowanie i wszelkie łóżkowe zabawy pod puszystą pierzynką. Potrzebujemy wytchnienia i doprawdy Bornholm jest jednym z tych miejsc, które uzmysławiają to aż nad podziw dobitnie… a jednak nie… nie umiem chyba?
Może to jakaś genetyczna przypadłość, swobodnie i nader silnie wrodzone nerwice natręctw, nadgorliwość ponadnaturalnie paranoidalna, ot owa przerażająca, nadmierna niepewność siebie… „nicnierobiącej”? A może wpojone przez wszelakie, ponadnaturalistyczne wychowanie, potrzeby wiecznego zabiegania? Czyż nie tak się wychowuje dziewczynki… a może tylko mi się trafiły takie porąbane wzorce do naśladowania, niechętnego naśladowania?
Mam problem pracy dla samej pracy. Totalnej nieumiejętności siedzenia dla wypoczynku, spacerowania dla oddychania… nie, moje czynności zawsze muszą mieć co najmniej jeden cel. Wyższy najlepiej, totalnie demiurgiczny… przymusowy tak samo, jak ten chorobliwy pęd do bycia zawsze zajętym osobnikiem homo wiedźmicus!