Pan Tealight i Havgus Napalony…

„Zbudził się majowym rankiem w swej ogromnej, kniejnej przytulnej gawrze, plażowej wiązance wszelakich śmieci, Pan Havgus. Zbudził się nagle z głębokiego, dziwnie falującego snu i poczuł, że czegoś się mu chce, czegoś brakuje, czegoś mu się tak natrętnie pragnie. Ulotnego czegoś, nienamacalnego, dziwnie jak on niestałego w postaci, ale jakże nagle niezbędnego… Chętkę ma ogromną na to, pragnie, niecierpliwe czuje ssanie w mglistych kiszkach, nie, czekajcie… on ma CHCICĘ!!! Tylko jak zaspokoić to, co tak niewiadome, co bardzo nader lotne, niemożliwe do uchwycenia? Opisania, zdefiniowania, a nawet nazwania… poza chceniem?

Wypełz więc Pan Havgus na plażę, poszurał trochę deszczowymi kamieniami, poprzyklejał się do śliskich drewienek, poocierał, posiąpił na śmieci… posmętniał mgliście nad pustką wilgotną, która ludzi do niego odgoniła, turystów nawet tych zdesperowanych wcisnęła pod kołdry, no i ruszył dalej. Bo gdzieś musiało być owo spełnienie. Przecież dla każdego jakieś jest. Podkasał suknie, spódnice i spiochy – wot takowy ma urok w sobie kumulowania ciuchów wszelakich i duchów i myśli – i potoczył się ulicą, zahaczył o zieleniące się pola o drzewa zebrane w plotkujące grupy, korytem rzeki płynął przez chwilę, myślał, że może wodospad… ale nie. Muskanie płatków pokrytych drżącymi kroplami nocnej ulewy, też nic nie dało. A i lekko nazbyt zmoknięte owieczki na polanie, nawet te świeżutkie, młodziutkie, maleńkie bielejące kłębuszki w wysokiej trawie… nawet ta czarna, ni ta jedyna, dziwna grafitowa… Nie, to wciąż nie to. Rzeczka wzburzona też nie ukoiła zmysłów Pana Havgusa. Ni jabłonka, z której opadły prawie wszystkie płatki, ni zmoczone, drżące, jakby zmrożone dmuchawce, ani maleńkie stokrotki, które to zbuntowały się i zamkneły się przed nim na amen! Nawet bez, pachnący tak, że oszałamiał, czterolistny, skrywający gdzieś ową spełniającą życzenia pięciolistną spełniaczkę pragnień… nie, to nie był zapach ni smak. Nie był to też dźwięk, a przynajmniej nie było to nic z osobna.

… więc dalej toczył się Pan Havgus z demonami, duchami i marzeniami w środku. Toczył się czarną drogą, nie bacząc na samochody, toczył się ścieżką i chodnikiem, polną, błotnistą strużyną, chlupotał w kałużach i wznosił się prawie dotykając nieba. Wpychał się w rury i podziemne norki, ale nic z tego.

I wtedy na horyzoncie spojawiła się niewielka obietnica, jakieś uczucie, coś zaiskrzyło krańcami wymiarów chmurnej, mglistej powłoki. Coś postawiło na wskroś dumnie, na baczność wszystkie pojedyncze wskazówki w owej kotłowaninie. Coś oznajmiło dzwonami i kilkunastoma alarmami samochodowymi – tymi wkurwiającymi, starymi modelami, łiiiłiiiłiii, tuuutuuutuuu, ijołijołijoł, muuumuuumuuu… No wiecie! I tak Pan Havgus, jak zwykle zresztą, zwyobracał na amen ze smakiem, na spełnienie i ku zadowoleniu stron wszystkich, Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki. A potem zapomniał, wrócił do siebie i zasnął, ot tak to jest z tymi chłopami. A w jego przypadku specjalnie. Wróci pewno znowu za rok nie wiedząc co go wzywa, jak ukoić dziwne pragnienia, no i będzie szukał, no i pewno znowu znajdzie… bo tak też już jest. Ot, na szczęście. Bo w końcu Pani Wyspa musi czymś się zabawić, a i przechowywać w kimś wszelkie tajemnice też musi… nazbyt byłby oczywsty kamienny skarbiec, a któż będzie przeszukiwał mgliste tumany takiego Pana Havgusa?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Moja powieść na dziś, czyli fajnie wydane, najnowsze dziecię Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, no wiecie… coby w onej Wiedźmię ową definicyjną nader kobiecość pobudzić, a co!

Z cyklu przeczytane: „Dziedzictwo królów” – ma w sobie cykl Friedman tak wiele pytań o człowieczeństwo, o owe pragnienia jednostki, filozofie społeczeństwa… Tak wiele zderza się w nim sprzeczności i tak wiele przez strony przenika błędów i pragnień ludzkości, że aż trudno uznać to wyłącznie za fantasy. I o to chodzi! O powieści, które odbijają w innych światach, innych sytuacjach, innych rzeczywistościach to, co tak dobrze znamy… nas samych! Dlatego czyta się książki, czyż nie? Żeby rozłożyć własne istnienie na cząstki i poznać je. A potem złożyć, może w coś całkowicie nowego?

Zaskakującego?

Napotykając takie powieści, w tym przypadku cały cykl, nasuwa mi się zawsze słowo – GŁĘBOKIE. Nie polecać – Nie myślącym! A może ostrzegać wielbicieli literatury zwyczajnie fantastycznie lżejszej? Nie wiem… W moim przypadku znajomość z autorką zaczęła się wieki temu i trwa! Z orgazmami!

Pan Havgus jest jak stado duchów, myślący kłąb mgieł i dymów, morskich niepewności i naturalnych szaleństw, zwyczajnych demonów, ludzkich myśli i niespełnionych życzeń, powiązanych razem jakąś istotnością, niewidzialną nicią, pragnieniem wypełnienia nieznanego nikomu proroctwa. Te kłęby mgły, chmury opadłe anioły, ale jeszcze nie gotowe na piekielne męki…

… jest w tym ich tańcu, raz przesłaniającym świat, potem odkrywającym wyłacznie sobie świadome jego elementy, byśmy mogli zobaczyć znajome otoczenie inaczej, coś więcej. Jakieś przesłanie. Jakaś tajemnica. Jakieś dziwne, poplątane ze sobą smutki, a jednocześnie skoczne radości.

I wilgoć…

… wilgoć przenika, ale w człowieku pozostaje wyłącznie chłód. Nie wilgoć. Wilgoć tylko muska ulotnie otoczenie, owe mityczne aury, pola cholernych mocy, które od tak dawna tańczą dookoła każdego z nas, niewykorzystywane.

Duchy w owym majowym i czerwcowym tańcu zdają się wybierać miejsca, które musną swoją specyfiką. Jakby miały w sobie jakiś ulotny plan. A może całkiem namacalną, kamienną tajemnicę? Buzujące, prewalające się, formujące fantastyczne istoty, które w rzeczywistości są wyłącznie odbiciem niewidzialnej rzeczywistości…

… kocham havgus!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.