„Wychodziła zwykle nocą, odprowadzana dramatycznym, autentycznie operowym chrapaniem Chowańca i cichym posapywaniem Chochela. Nie widzialna dla obrazów i pluszowych misiów, olewana przez Wenę. Niewidzialna dla tego świata i tych wszelako nierównoległych innych, wiszących sobie to tu, to tam, niczym zapomniane zeszłoroczne bombki, z których opadło sreberko i cukierki, a dokładnie ich duchy, szeleszczące, puste papierki… po prostu wychodziła.
Sama.
Krusząc po drodze ciastka dla Trolli, szła spowita idealną ciemnością, mijała domy i wszelakie uśpienie, w nadmiernie lepiącym się mroku dotykała wszelakiego nieporuszonego, nie zatrzymywała się jednak, by je sobie obejrzeć… szła tam gdzie srebrzyło się w niewidzialnym, magicznym błyskaniu, niewielkie jeziorko. Gdzie w połowie zanurzona, zmieniona przez wiatry i deszcze, przez sole i dotykające je wieki, leżała zapomniana, Uśpiona Bogini.
Ostatnia z Nieobudzonych Bogów. Szła Wiedźma do niej nocą tylko po to, by zostawić jej kanapkę z cynamonem, cóż, każdy lubi co lubi, oraz zaśpiewać wybudzankę. Odwrotność kołysanki… aczkolwiek bez nadmiernej, histerycznej reakcji samej Bogini. Śpiącej od czasów, gdy wrzeciona były kamienne, a przędza wydzierana z mamutów, gdy igły niechętnie pożyczały ryby, a niziołki plątały wszystko co możliwe było do splątania. Gdy ludzie wierzyli, bo zwyczajnie to było istotą człowieczeństwa, a prawa pochodziły z głębin duszy. Gdy ofiary rzucone do jeziorka docierały szybko do miejsca przeznaczenia, a Bogini tylko siedziała i uśmiechała się… prowadząc dyskretną, aczkolwiek wnikliwą inwigilację darów.
Do czasu, gdy w toń spowitą liliami wpadła ostatnia słodka bułeczka i obrączka, zresztą wrzucona przez przypadek… potem czekała, nie zauważając, że je ciało zmienia się w kamień, a świat dookoła się zmienia, bo w tych zaroślach, pośród kamieni kapłanów, nowoczesność była mało widoczna. Pory roku następowały po sobie zwyczajnie, tak jak być powinno, a wiatry i deszcze zmieniały jej ciało… I wtedy pewnego dnia do jeziora wpadła czekoladka, małe wiedźmie rączki, całkiem niecierpliwe gładziły jej zapomniane, nie zwyczajne tego kamienne ciało… i Bogini wiedziała, że jej życie znowu miało się gwałtownie zmienić.
Tylko dlaczego z tym głosem tej dziwnej, upierdliwej wiedźmiej istoty, było tak bardzo COŚ NEI TAK!!!?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Składany nóż” – dawno, ale to naprawdę strasznie dawno… dawno nie czytałam takiej powieści. Z jednej strony napawdę nic specjalnego, ot książka, a i historia w niej taka znajoma, jakich było wiele, ludzka, jakże klejąca się do opowieści z czasów Imperium Rzymskiego…
A jednak książki tak świetnej. Tak dobrze napisanej, z bohaterem, który swoimi marzeniami potrafi wypełnić tyle stron. Życia, które mimo braku magii, zwyczajnością swoją budzi w nas coś niezwykłego! I choć znajdziecie tę powieść w dziale fantasy, to jeśli lubicie powieści dobre i historyczne – choć nie do końca z naszego czasu i miejsca – to książka dla was. Bo samo „fantasy” tutaj odnosi się wyłącznie do tego, iż owego świata nie można znaleźć na mapie!
Pierwszy wiosenny deszczyk pozostawił rozbudzone zmysły, lekko storturowane krokusy, które już przekwitają, oraz owe fascynujące klejnoty na źdźbłach trawy… Jest ciepło, tak dziwnie ciepło.
Jakby powietrze obżarło się fasolki, no i sami wiecie! Nie do końca jestem pewna, czy owa ciepłota Wyspie leży w kontekście. Bo jakoś tak jest inaczej, jakoś dziwnie odmiennie, jakby wszystko czekało na owo magiczne, niespodziewane… TO!
Nawet rozumiejąc, że Wyspa jest od nas o wiele mądrzejsza, bardziej wiekowa, a jednak nie narzekająca na reumatyzm, ani korniki czy trądzik, to jednakowoż… w głowie buzują pytania. Tworzą się, tańczą pod czerepem, mnożą się przez pączkowanie i wszelakie podziały… a potem tworzą kapelę. I grają… co wkurza. By ich uciszyć, można tylko i wyłącznie pomyśleć!