„Wyjęła Wiedźma Wrona Pożarta jedną swoją duszę ostrożnie… by pokazać. Obrała się dokładnie z włosów i skóry, odrzuciła dłonie i ręce, palce wplotła w uszy i nos, odczepiła swoje niewielkie stopy i nogi… wyturlała z czaszki mózg, bo przecież tak być powinno. Tak się tworzy. Wydłubała spomiędzy żeber serce, bo podobno nośnik uczuć. Rozłożyła wszystko i krwią własną, myślą, mową, uczynkiem i przerażeniem, obrazami niewidzianymi i słowami bezdźwięcznymi, tak zwyczajnie i po swojemu, wymalowała świat. By im siebie na zawsze pokazać i dać.
By opowiedzieć…
I rozwiesili Wiedźmę Wronę w cząstkach, drobinkach, w kawałeczkach i kroplach, ot na białych ścianach; ale nie te niebieskie, bo do definicji artyzmu nie pasowało, bo przerażało, więc zamknęli jej myśli w ciemnym pokoju, poza Czerwonym Muzeum. Tam, gdzie mury łkały. Czerwone jednak też się Wielkim i Najmędrszym Wybieraczom nie podobało, więc zepchnęli jej serce do podziemi, przywalili kamieniami, żeby tak nie stukało, bo dziwnie głośne takie, natrętne, bezczelnie punktualne. Rozwiesili na ścianach tylko mózgowe obrazy, owe dziwne, takie nieszkodliwe tła, owe odbicia myśli… bo zielonkawe, bo błękitno-srebrne, bo tak pasowały do nicości. Tylko te obrazy zresztą nie krzyczały, z zatkanymi ustami, otworami nie po tej stronie co trzeba, tak wymownie milczały… bo przecież i tak oni nie rozumieli.
I przyszła Strażniczka, śmierdząc papierosami i darmowym, tekturowym winem, pokiwała głową, wypuściła serce i duszę, a potem pognała je po śniegu, takie nagie, takie bezbronne, by odeszły jak najdalej…
– Się proszę pani dziś niezwykłego nie potrzebuje, tylko oczekiwane, opisane i ztutorialowane. Proszę się nie wychylać!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Północ w ogrodzie dobra i zła” – powieść o Południu. O mieście – perle mostów, pięknym i tchnącym ową wiekową elegancją, a jednocześnie składowisku dziwaków, owych nierozumianych nigdzie indziej. Oto Savannah, miasto, w którym się nic nie zmienia. Które wchłonęło przyszłość i już nadało jej kształt i cień.
Powieść wciąga, miesza pod czaszką, raz odrzuca, potem znowu przyciąga. Bohaterowie nas nurtują, wciąż zadajemy sobie pytanie: czy mógłbym tam i tak żyć? A potem, nagle, wszystko staje się takie znajome, brzydkie i nienaturalne, wkracza magia… i wiemy już, że człowieczeństwo nie pozwoli na bajkę…
Choć może jednak jest to bajka? Na pewno powieść, którą warto przeczytać, by pamiętać, że można byc tylko sobą!
Zapłakała Wyspa… nad ową potrzebą smutnej zwyczajności. Nad brakiem nowości i wolności umysłów… Nad ową dumą, butą i zaprzaną stałością w tych ich rzezanych, nigdy tak naprawdę nie lakierowanych ramach. Toczonych robakami umysłów, którym od tak dawna nie chce się już pracować. Bo i po co? Lepiej i jakoś tak normalniej, tak zwyczajnie tylko kopiować…
Bo któż potrzebuje nowe, drapiącego w wygojone rany?
… nie chcesz człowieczu myśleć, czyż nie? Bo myślenie boli, a wiedza, z nią też jest źle. Wiedza przeszkadza. Nadmiar wiedzy, tych cholernych książek, obrazów, słów i opowieści, tak dziwnie zmienia, tak włazi pod skórę i ciągnie za cebulki włosów. Upierdliwy… nie pozwala być zwyczajnością.
… bo tak się nagle wszystkim tylko owa stałość w tym, co już było, podoba…
… bo niczego więcej nie rozumieją…
… bo boją się zajrzeć w siebie…