„Od rana, a dokładniej od wieczora dnia poprzedniego, w całkiem nikomu niepotrzebnym gronie zbędnych totalnie, trwał rejwach. Zamęt i ogromne zamieszanie, które w ogóle nie miało określonego celu. Miał miejsce chaos, a i kilka niezłych bójek o to, czyje owłosienie lepiej się prezentuje, albo też czyje pazury są bardziej filuternie spiłowane, kto jakie wtargał na siebie szmatki, tudzież w jakiż to okrojony rozmiar się zmieścił… w powietrzu własne konstelacje tworzyły chmary brokatu i wszelakich mieniących się pyłków – w większości nader halucynogennych. W końcu Wyspa musi panować nawet nad tą niedefiniowalną cząstką swojego świata.
Lustra już tydzień temu oficjalnie się obraziły i odmówiły odbijania, wprost przeciwnie zdecydowały się wyłącznie bekać. A raczej polegać na uczciwej opinii dotychczasowych współspaczy i wpółgniazdowców, nie można było… dlatego stroje owej specyficznej grupy były nader – ekstrawaganckie. Ale kogo to obchodziło. Sam Pan Tealight przyczesał na oślep swoją szarość, tak na nazbyt promieniotwórczy połysk, wypucował obydwie wielkie stopy i wytrzepał jedyną pelerynkę. Ojeblik, mała ucięta główka, po całym domu rozwalała wciąż wilgotne papiloty z kolorowego papieru toaletowego i tworzyła na głowie malowniczą, kręcącą się strzechę ze spineczkami w kształcie doniczek z piwoniami. Wielki Bukiet, pieszczotliwie zawinięty w staroświecki celofan i umieszczony bez jego zgody – związany – w szklanym wazonie, spoglądał na wszystko dość przerażony, ale w końcu był to jego pierwszy raz.
Z bukietami już tak było. Nie zatrudniało się tych samych na kolejną imprezę. Zwykle jak z dziewicami, jak już spłonęła na stosie, oddała się na ofiarę… raczej nie wracała. Aczkolwiek… cóż, niektóre mogły się z tym nie zgodzić. Zawsze się znajdowały jakies antagonistki, nie przepadające za tradyją.
A jednak wciąż i pragnące wiekuistej sławy! No niedogodzisz!
Gdy już ruszyli w stronę Chatki Wiedźmy tworzyli barwny i całkowicie niespójny korowód. Kolorowy, a jednocześnie dziwnie niewidzialny, głośny, ale też kompletnie niemożliwy do usłyszenia. Właściwie niepotrzebny, więc i tak nie zwróciłby na nich uwagi. Nikt poza niąoczywiście. To dla niej się wystroili, a dla niektórych był to jeden z tych dziwnych momentów, kiedy raz od wielkiego dzwonu w ogóle mieli zakrytą większą połać ciała. Ale dla Wiedźmy Wrony wszystko. Nawet założenie gaci… no należy się jakiś szacunek w dniu, jedynym w każdym roku, w którym Narodzenie Wiedźmy spotyka Śmierć Wiedźmy w związku ze świeczkami. I jeszcze z tym, że jako jedyna, możliwe iż baba na świecie, oczekiwała, że wszyscy będą pamiętać o tym dniu i przyniosą prezenty! Takiego dziwactwa raczej mało kto doświadcza. Zawsze też warto obejrzeć takowy spektakl. Śmierć Wiedźmy była nader tłuściutką, starsza panią, która nosiła dość niewymiernie obcisłe legginsy na dupsku, oraz kabaretki na głowie, a dokładniej misternie ułożonej piramidzie koczków, loczków i warkoczyków. Była nad podziw wkurzająco radosna, bo przecież przed nią było wszystko… zaś Narodzenie Wiedźmy było zasuszonym smutnym, kościstym mężczyzną w typie mumii Ramzesa II. Albo też nim samym… wszystko jest możliwe. On raczej miał doprawdy wszystko za sobą. I żadnych widoków na przyszłość, no chyba że w charakterze proszku na potencję…
Ale przynajmniej i jego zapraszali!
Gdy wszyscy dotarli przed drzwi… cóż, nagle owinął ich dziwny, mało aromatyczny zapach i gęsty, dziwnie gumiasty powiew, nieobeznani z naturą otoczenia pewno rzekliby, iż dobiegający z samiuśkich piekieł. Potem wielkie, czerwone piwonie w Bukiecie zwiesiły nagle główki, a ich soczyste dotąd, mięsiste niczym steki płatki, zrosiły stopień. Ojeblik kichnęła i ze zgrozą uświadomiła sobie, że loczki jej się rozprostowały… a w uchylonych drzwiach stał Chochel z wiśniowym nosem, oraz gaciami w okolicach kostek – czarne ze Zwierzakiem – i kiwał tylko przecząco głową.
Tak, czasem/zwykle listonosz mijający drzwi Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki, i to właśnie w jej własne Narodziny… nie był dobrym omenem.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Klucz” – mówią nam, iż przeszłość już się wydarzyła, że należy się z niej uczyć, należy unikać błędów, ale też nie można nazbyt przesiąknąć przeszłością, bo to teraz, ta chwila sie liczy…
Co by było jednak, gdyby przeszłość, ta znana, ta, którą wtłaczają w nas nauczyciele i książki… gdyby można było ją zmienić. Nagle?
„Strażnicy Veridianu” to magiczna trylogia. Mamy tutaj i młodych gniewnych z mocami i starych, dziwni opieszałych, zaskorupiałych. Mamy wspaniałych bohaterów i krętaczy. Przepowiednie i bogów, walkę odwieczną między ładem i chaosem. Dobrem i złem. Mamy i młodzieńcze uczucia i zardzewiałe urazy. Ot życie, ale takie, które właściwie nie uznaje prostej linii czasu. W którym ktoś może władować się w naszą przeszłość i tym samym zniszczyć teraźniejszość, przekreślić przyszłość…
„Czarnoksiężnik. Władca wilków” – Sapkowski… pewno wielu pamięta swój pierwszy raz. Jeżeli on jeszcze przed wami, cóż, powodzenia! Zapamiętajcie te chwile… a potem wróćcie i poznajcie Rogana i Mirenę. On żąda zemsty za ból sprzed lat, odpowiedzi i krwi za zniszczenie swego życia… ona jest wiedźmą. A to zwykle nie wymaga nawet powodów. Razem stworzą duet pragnący dotarcia do świątyni Awarów, miejsca pełnego mocy i… skarbów?
Ale to tak naprawdę początek… bo i on i ona skrywają tajemnice, wielkie i boskie! Otoczeni przeszłością, która przecież miała miejsce, są aż nazbyt prawdziwi. Mocni, silni, przebiegli i jedyni w swoim rodzaju. Z tej powieści się nie wychodzi, raczej zagląda w przeszłość własnych przodków!
Dotyka zapomnianych bogów!
Wyspa topnieje po raz kolejny. To już nie dzień swistaka, ale raczej jakiś totalny Alzheimer. No wiecie, ten z zagramanicy, co przez niego nic się nie wie. Tu już nawet nie chodzi o wiosnę, czy coś tam, ale o to, że jest bałagan… bo jeżeli śnieg zasypał początek, to jaki może być dalszy ciąg?
Czy zacznie się od nowa, czy może pewnego momentu z sezonów w tym roku… zwyczajnie nie będzie?
Sama ze sobą – rozmowy niewinne:
” – Oj żółteczko mi się ulało!
– A mówiłam nie baw się jakami!
– Ale jak mi to białko tak krzywo stanęło, to je trzeba było rozruszać.”