„Nie zwracając uwagi na dziwnie martwy wzrok, krótkie i niespokojne włosy zlepione potem i plamami zaschniętej jeszcze wczoraj farby, nieporządne odzienie, jakiś czerwonawy koc omotany wokół cycków, pochyloną i dyszącą nieumytym uzębieniem, bo umęczającą nadmierną aktywnością fizyczną ciało, by umysł zbanować, postawę… Nagminne Głosy za drzwiami nie ustawały w swoim, jakże wiosennym zdawałoby się, trajkocie. Odziane w piórka, łaszki i szatki, barwne, machające wachlarzami kolorów… Przekonane o swojej słuszności. Jedynej prawdzie.
Swojej doskonałości.
Jakże były natarczywe, jakże obrzydliwie, nadmiernie żywe i żywotne, nienormalnie nadmierne. Soczyste. A przecież mówiły tylko by brzmieć, nie by ich wysłuchano, nie żeby kto zrozumiał. Dla nich wokół tylko diabły…
Czy w ogóle zauważyły ową Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki, która w końcu im drzwi otworzyła? Przerażoną, że dziurę w zwyczajowo bardziej odpornym drewnie, wybiją. Że Chatkę poniszczą… więc otworzyła, choć zwykle tego nie robi. Ot smołę wylewa, pomyjami chluszcze, kwas z tubeczek wypuszcza, demony zwołuje, duchy i tak na to chętne nadmiernie, podjudza. Bo po co jej żywi i chciani, no po co? Ale Głosy nie widziały jej. Widziały ofiarę, drogę ku zbawieniu siebie i świata. Tego, którego należy oświecić i ulepszyć, na swoje podobieństwo, swą modłę, na swój pasujący tylko im świat… Jakby ten drugi cokolwiek w ogóle dla nich znaczył. Ot religjność wiosenna widać postanowiła być w tym roku na czas, nie jak oporna Zima, co to postanowiła na urodziny Wiedźmy Wyspy prezent jej sprawić. Zasypać Wyspę tak, coby mogła jeszcze pospać, ot chwilę lub dwie… I dlatego tak energicznie brzmiały Głosy. Brzmiały tylko dla owego brzmienia. Dla siebie. By oto się uzupełnić, by rozkochać się we własnych nutach i akapitach. By nieść owe nowiny… piękne dla nich jedynie.
… takie niezainteresowane naprawdę odbiorcą, bo przecież on niedoskonały taki, dziwaczny, obrzydliwy…
Chochel – chochlik pisarski Wiedźmy Wrony Pożartej, marnego stopnia i ze skłonnością do nadmiernego ekshibicjonizmu, tylko patrzył. Na to coś w ręku swojej Wiedźmy, dla innych niewidoczne, co nieuchronnie ulegało siłom natury, owemu wołaniu naturalnego przyciągania ziemskiego… Zbliżało się ciężkością swoją i chropowatością ścianek, by w końcu napić się krwi… gorącej, słodkiej, metalicznej w posmaku, zdziwionej jakże…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cykl przeczytane: „Belladonna” – opowieść krajobrazowo magiczna i romantyczna. Kolejna rozprawa w temacie jak to kobiety z mężczyznami żyć mogą spokojniej, jak łatki przyczepione raz nie odpadają, a ludzie nigdy nie słuchają… czyli jak to Anne Bishop ma w zwyczaju. Na pewno nie książka dla dzieci, bo zwyczajnie guzik z niej zrozumiecie. To historia o miłości jaką darzy się miejsca, o uczuciach, na które się czeka i zawsze właściwiej niegrzeczności, oraz potędze złości… która jest w stanie zabić myślą… I jeszcze o braku norm, o domach, które się znajduje, krajobrazach, do których się przynależy i ludziach… rodzinie, która często się tworzy bez więzów krwi.
Oto prawda o człowieczeństwie i… choć rzeczywiście brak jej uroku i lekkości serii: „Czarne kamienie”, warto.
Mój świat jest biały, biały, biały… głodne ptaki podchodzą coraz bliżej, mewy i wrony spoglądają tęsknie na ludzkie oczy i języki, zawsze takie ruchliwe, wilgocią smacznie łyskające, owe wnętrzności tętniące pod nadmiernym, najczęściej śmierdzącym i sztucznym, okryciem.
Jakież to okrutne ze strony owego podobno pana i władcy, owego człowieka, że się swoją masą z ptakami nie dzieli?
Cóż… ptaki należy dokarmiać i tyle. Najlepiej cały rok! A co. W końcu inne potwory dokarmiacie: wydalacie i słowa i myśli i poty, ślinotoki skapują z was na zieleń traw, gnomy się żywią, skrzaty łapią na okruszkowe balangi, dodatkowo latem łuszczycie się w stawach i akwenach, a ptaków to dokarmić nie chcecie?
Aj wy ludzie mentalności i moralności nazbyt zwielokrotnionej!