„Właściwie się zaczęło od znikających turystek i to przed sezonem na weki Wiedźmy Wrony! Więc wiecie, nie można było jej tak od razu podejrzewać, choć byłoby to najprostsze wyjście z tej sytuacji. Aczkolwiek bez dowodów, zbroi, miotacza plazmy, ubezpieczenia od wymyślnych okaleczeń itp. itd. kapłanów wierzeń wszelakich… no podchodzić do Wiedźmy Wrony nie warto.
Chyba, że ostatecznie.
… mniejsza. Nie było powodów, ale to żadnych, by turystki, i to takie soczyste, jeszcze nie przetrawione, z pierwszego miotu, tak sobie znikały. Zresztą najpierw podejrzewano ludzką chuć, ot wiecie, no wiosna! Potem na horyzoncie mamiącą wielu Szwecję. Krainę dziwnych dzieci i praw, do której niektórzy próbowali tak wpław płynąć. A potem Pana Tealighta zaczęły dręczyć dziwne sny i… zapachy. Przytłaczały go i intrygowały, ale w końcu zaczęły działać i na Nerwy. Te choć stalowe, były nader wrażliwe, więc zaczęły się domagać jakichś działań.
Ponaglany bolesnymi tąpnięciami Ojeblika – małej uciętej główki, Pan Tealight zdecydował się rozwiązać tę zagadkę. Zresztą Wiedźma Wrona Pożarta naprawdę nie chciała stracić na nowalijkach. Turyścizna należała się jej, wyłącznie i tylko! A i podejrzenie zapukało do głowy Pana Tealighta dość nagle i wprost. Centralnie machnęło go w układ osobowości nienerwowej, zdalnie z mądrościami kosmosu obcujący, więc… wszystko nagle było wiadome.
Drzewko Księżniczek. Tak. Dawało drzewko owoce co roku, ale emancypacja, wyzwolenie, nadmeirna swawolność myśli i zbyt wiele pokrętnych lektur, oraz i inne choroby sprawiły, że Panien Opadłych było wiele, ale chętnych na Księżniczki niewielu. Dlatego co roku rozkładano w Podpiwnicznej, na sosnowych regałach, na dzierganych serweteczkach i koronkach, strojne w cekiny i ribbony, kryształki i wiatraczki, Panny do Zmurszenia. Panny, co wkrótce zwiędną i zeschną. Co na ciele stracą, na masie pewnikiem się upłynnią – co akurat wielu dodawało uroku, a u 100% było wprost pożądane… ot koło czasu. Problem w tym, iż były takie, co kołu stawały kołkiem! Mówiły nie!!! I to nie tylko w myślach, nie tylko szeptem, wplecionym pomiędzy strony romantycznych poematów, ale w statusach! Wołowymi literami, pogrubioną czcionką… tak oto Panny Opadłe założyły Związek, ale któżby tam pomyślał że cokolwiek więcej poza zestawem wizytówek stworzą?
No nikt, ale one w siebie wierzyły!
I tak w Przybudówce Białego Domostwa powstało coś, o czym nikt nie wiedział: „Czarodziejskie wrzeciono” – spa ze snem odmładzającym. Rozrosła się przybudówka w górę… ponad chmury wzrosła. Stukot z niej zwykle rytmiczny dochodził, ale myśleli że wiatr coś obluzował. Nie słyszeli inni wrzeciona, nici się plączącej, kropel krwi padających na ziemię chłonną i tęskniącą za barwnością… I nikt nie widział pokotem ułożonych w stosy chrapiących panien turystek.
… chociaż, czy one naprawdę chciałyby być oglądane tak bez makijażu i w spa? Pan Telaight w to wątpił, więc drzwi spa lekko zamknął z powrotem, kłódeczkę założył, kluczykiem machnął, ziołami obwiesił, kluczyk w morze na gołębiu wypuścił, a mewom kazał strzec górnych granic budowli. I tak Panny Opadłe związane i zrzeszone, zostały w pracy, a turystki? się zobaczy!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Próżniowędrowiec” – opowieść fascynująca, dowcipna, pełna jedynych w swoim rodzaju postaci… i stara! Świetna, lekko trącąca sposobem pisania Pratchetta, taka wiecie bezpośrednia i bezpretensjonalna, komiczna naturalnie jak reformy i ściera do naczyń w formie wstęgi od damy dla swego rycerza… Ot no ludzka, no dobra, w miarę człowiecza, chyba powinnam sprecyzować, w końcu są tu i gnomy i trolle i kosmici i magowie i kobiety… tak kobiety są i tajemnice, oraz parcie na szkło, aczkolwiek to nie do końca to szkło… i jeszcze gadający kot!
I on… książę, ale nie do końca. Bohater, aczkolwiek niechętny, dzielność, ale niezbyt wyspana, no wiecie, świetny gość! Wszystko razem to przygoda, fantastyczne pisanie i na dodatek osobowości! Świetne opowiadanie!!!
Najlepsza z trylogii Lunaświatów!
Wiaterów Nader Mocna Gromadność wciska się w przestrzeń kosmiczną Wyspy. Wyspa zdaje się bronić, ale chyba jedynie kokietuje, czy coś… wydaje się, iż Pani Wyspy czerpie z wiatrów muskania, a w szczególności i ich szarpnięć, owych namietnie gwałtowniejszych porywów, jakąś takąś… no satysfakcję wszelako prawdopodobnie erotyczną, może nawet?
… kto tam ową naturalność wie…
Wiatry mają przynieść Śnieżność Ostateczność. Piękno w ostatnim porywie odchodzącej, władającej Pory Roku. Pokaz ostateczny Pani Zimy. Najwięszy i najmocniejszy, najbardziej pokazowy, czysty szołmen i nadmierny artysta sztuk wszelako nieużytkowych, totalnie wyzwolonych i uwolnionych, spójnie mało zwartych, znaczy nieużytecznych?
… zobaczymy.