„Cóż, prawdopodobnie to owo wredne, tryskające optymizmem i jednorożcami, Przedwiośnie, czy jak to zwą. Ot cieniutko i tyle. Ludzie w ofiarach nielitościwi. Nic ino doić Wiedźmę, doić i głupa z niej robić, a bo co, przecież jest jej tyle, wystarczy dla każdego, najpierw ja jednak, najpierw ja!!! No chyba się nie zetrze od używania, może jej tam oczko pójdzie w drutach, ale przeżyje przecież, starawa jest, ot przecież to wiedźma… Do użytku wewnętrznego i zewnętrznego przecież. Dla ludzi, czyż nie, ona jest dla ludzi i tyle… zresztą i tak boi się sklątwić, niegroźna jest, bo wiadomo, że klątwienie jak bumerang a poprawnym adresem nadawcy, zawsze wraca i jeszcze za zwrotną przesyłkę dopłacić trzeba. Ból, trudy wszelakie, upierdliwie niezdecydowanego Przedwiośnia i wszelakiego radosnego ćwierkiwania…
Nie omieszkało to dotknąć i małej Chatki Wiedźmy, oraz przebywającej w niej Wiedźmy Wrony Pożartej, także. Marnie wygląda Wiedźma Wrona. Jakoś tak jakby straszliwie wchudła książkowo jest, zaś w człowieczeństwie znowu utyta się zdaje, jakby się rozrosła… ale nie tam gdzie trzeba. Jakby stawała się jak inni. Bez stron i okładek, bez spoiwa i farby drukarskiej, bez tych drzewnych duszy i historii ludzkich… bez owego pokarmu doskonałego, ambrozji i nektaru! Czyż możliwe, by się zwyczajnie tak miała zludzić. W zwykłość obrócić, cóż wtedy będzie z Wyspą, z budzeniem Bogów Zapomnianych, wysłuchiwaniem Historii Niewyszeptanych…
Cóż będzie z kochaniem niepotrzebnych?
Oj lepiej nie czekać, lepiej nakarmić Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki. I to już, teraz, a najlepiej natychmiast i wczoraj.
Najpierw potknął się Listonosz Uśmiechnięty Wiekuiście o Próg Niełagodny Chatki, wielce śniegiem zamaskowany. Na tych co po prośbie nader bardzo wrogo usposobiony… Gryzący i jadem spluwający, aczkolwiek ino do wysokości kolan. Oj przepraszał bardzo, niefortunnie nadepnął Listonoszowi na lewą stopę, tą z odciskiem i bąblem… Przeprasza! Potem już tylko wszyscy razem pudło wielkie roztwierać się rzucili, nożami się ciąć zaczęli, taśmą włosy wyrywają, niektórzy to serio specjalnie i boleśnie straszliwie!
Aż w końcu zapach się rozniósł, folie pękły i wciągnęła Wiedźma dech prawdziwy… i ryknęła! I świat znowu zaczął toczyć się lepiej, oliwiony jakiś taki, dziwnie znowu lekko i prawdziwie stąpający… I jeść zaczęła od okładek, od zapachu, od smaku papierowego pyłu, wyłapując upuszczone literki… powoli.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu strawa na dziś!!! Tudzież: karmienie Wiedźmy wygląda tak… bierze się książki i wpycha w nią, póki nie puknie, znaczy lepiej, coby nie pukła, bo będzie bałagan, ale wiecie, no wpycha się i już!!!
Nocą znowu Wyspę zasypało niczym pannę na wydaniu, co to się do końca nie umie zdecydować, czy ona jednak wybiera tego, czy tamtego, czy ślub jutro, czy też może był wczoraj, ale nikt nie zauważył?
No nic to, Wyspa to przecież pradawna i wyniosła kobieta, dama i lady, należy się jej i strojność i pełne pokrętności litościwie wdzięcznej, niezdecydowanie, a niech se poużywa przed sezonem, nim turyścizna ją opadnie, a i mącić w tych jej niemożebnie boskich cudownościach zacznie.
Nim przybędą nogi i buty, nim zbrukają ją języki i wydzieliny…
Nim wszystko zacznie się od nowa, jak zwykle, jak co roku, gdy koło dociera do tego miejsca…