Pan Tealight i Ciemność…

„Właściwie, choć mogła wszystko, była wolna i tak dalej, to jednak tego jej nie było wolno… no dobrze, było to raczej niewskazane z powodów genetycznych, biologicznych i ogólnie dziwacznych innych, zwykle pomijanych – przerażających! Znaczy inni się ich bali, a ona o tym nie myślała, chuyba? Nawet jej znaczy nie wolno było i tyle, ot basta, amen! Ale wiecie, z wiedźmami tak już jest, że gdy tylko powie się NIE… one od razu wsadzą w owo NIE swój duży nochal. Ogólnie oględnie mówiąc, to dlaczego akurat zmysł powonienia był tak widoczny u wiedźm?

Zastanawiał się ktoś? Zrobił badania, pomiary, wydolność organu? Może magia zapachem się kręci?

No mniejsza…

Nie wolno jej było tam chodzić, więc to zwyczajnie i raczej przewidująco chyba, zrobiła i to w sam Jul. Pomijając fakt kompletnie niemożliwego i totalnie filuternie mission impossible, to było miło, tylko ciemno i mokro. I grunt lekko ruchawy. I duchy ociekające. Ale ona lubiła ciemno i ociekanie. To ciemno, które nie było miękkie i ciepłe jak skórka z nagle, drapieżnie i oczywiście świeżo pozbawionej serca zwierzyny, ale jak mrocznie coś ostrego, coś drążącego zmysły i drapiącego strupki. Więc też coś obstrukcyjnie przyjemnego, zakazanego i grzesznego. Ale ona lubiła to, co grzeszne. No i zakazane, dlatego chyba spacerowała właśnie tam. Spacerowała z zamkniętymi oczami, gdzie nie tykał jej wiatr, ten dziwny, ten zbyt ciepły, ten mącący dusze i gdzie nie padał deszcz, co odmówił bycia śniegiem… i nagle się potknęła.

Ot wypadek.

No każdemu mogło się zdarzyć, znaczy każdemu na tyle niezdarnemu i ślepemu i szalonemu, by spacerować akurat po morskim dnie. Się kotwicy jej zachciało. I kamyczków po ćmoku!!! Ale jednak wypadeczek. No przypadek, ot się zdarzyło. Przecież nie rozmyślnie. No gdzież tam! Bez planu, bez jakiejkolwiek bezmyślnej przemyślności… no potknęła się. Zahaczyła nogą.

Prawą, więc jakby co, lewa kryta!

No nagle prawa została w tyle, lewa szarpnęła, ból rozdarł Wiedźmę Wronę Pożartą na pół, na dodatek na kompletnie nierówne połowy, potknęła się… niby wydawało się, że nic się nie stało, że prawa wraca do lewej, że coś ciągnie, ale potem owo coś puściło. I zapadła cisza w podmorskiej ciszy.

I rozległo się donośne UPS.

Ten Jul został nazwany Czarnymi Świętami. W odróżnieniu od tych, kiedy to Wiedźmie Wronie się zaklęcie śnieżne omsknęło i nadmiernie obsypało… Światło odeszło, Wiatry objęły władzę i odmówiły kręcenia prądu! A znajomi nie chcieli pożyczyć! Spisek!!! Wam mówię spisek, ktoś nogę Wiedźmy Wrony wziął i zerwał morski kabelek… przeraźliwie podstępnie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Trucizna” – naprawdę pełne zaskoczenie. W znaczeniu, że nie jest źle!!! Jest inaczej, Wędrowycz dorósł… aczkolwiek pozostał do końca, każdego końca, sobą!!!

Ubawiłam się. Oj pewno, że to nie jest ten Jakub W., ale też jest to wciąż ten sam Jakub. Świat dookoła mu się zmienia, ale on wciąż daje radę. Zmaga się z każdym dziadostwem, co to się zalęgnie i ulęgnie. Nasz bohater przeszedł lekki lifting, w pewnym sensie dojrzał, jak niezły samogonik, ale też to wciąż on!

Podobało mi się miejscami!

Śpiewają i życzą sobie białych świąt, ale nie, przecież Wyspa nie może być aż tak przewidywalna… więc wyłączyli nam w sam JUL światło. Dokładnie, to awaria serio wprost z morza, ale przecież wiatr wiał, prąd się robił, dlaczego więc nie? Dlaczego nie przełączyć się na nasze procenty świetlno-cieplne?

Podejrzewam spisek!!! Spisek polegający na wymuszeniu na ludziach Wyspy stosunków bliższych, zbliżających wzajemnie poprzez płomienie świec i wiecie tam, w zakamarkach plączące się straszliwe, straszące BUUU cienie!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz