„Zlecenie-jęczenie dopadło Ojeblika, małą uciętą główkę, gdy ta toczyła się podskakując radośnie cmentarną alejką w Gudhjem. Lubili ją tutaj. Wprowadzała uroczy zamęt i wszelakie barwności, gdy gubiła zamotane w długie włosy ozdoby o dość specyficznej definicji zdobienia. Gdy tak piskliwie i radośnie obijała się o nagrobne stelle i torturowała kwiatki. Gdy podskakując bawiła się z rosnącymi dookoła wierzbami i osobliwie pomysłowo straszyła bardziej składnych, i pełnych w wymiarze, ludzi, wyskakując na nich zza cmentarnego murka i krzycząc rozpaczliwie i żałośnie, jednocześnie jodłując: Oderwałam ci się!!!
No i mała, ucięta główka, była nad podziw pomocna. Nie dość, że zębami wyciągała drażniące wrażliwe trupie powierzchnie chwasty, to jeszcze pluła na tych, co zapomnieli o zmarłych… ot na zlecenie. Bo mogła. Śpiewała też bardzo nieskładnie, a i za płaczkę robiła za dodatkową opłatą w muszelkach. Ale jednak tym razem zlecenie ją zszokowało. Napłynęło z góry. Z ponad kamieni i pni, z rozświetlonego zimowym, ostrym słońcem nieba. Ze splątanych, nagich gałęzi… od buta.
Pan SzykBut Lewy prosił tylko o nogę… a dokładnie o stopę lewą, żeby nie było, nie był łapczywy i chciwy. Tą samą, która tak bezczelnie go porzuciła. Początkowo zaoferowało się kilku świeższych cmentarnych gości, ale nie dość, że większość ciałopalna, to na dodatek but pragnął wyłącznie swojej nogi. Chciał zemsty. Tchnął nią z podeszwy i cholewki, wrzał spomiędzy dziurek na sznurowadła i syczał nimi samymi. Podskakiwał w objęciach gałęzi i wrzeszczał ze szwów i załamań. Straszył pośród nocy białą podeszwą, ćmił dzień granatowym poblaskiem. Pragnął ziemi. Podłoża, które mógłby ugniatać i nogi, której mógłby skopać dupę… za to, że tak okrutnie go porzuciła. Oddała na pastwę wiatrów i deszczów, słońca i mrozów. Że ptaki srały mu pod nosek, a dwie dżdżownice chrapały donośnie w zagłębieniu pięty.
Choć ostatnio marzyła się mu i główka, na którą mógłby spaść nagle… niespodziewanie wpasować się w wymyślną koafiurę i zdeptać umysłowość. Sznurowadłami zacisnąć się na łatwo łamliwej szyjce, końcami wbić boleśnie w oczy, nie podejrzewające istoty ożywionej w bucie…
Może i Ojeblik nie podzielała jego woli zemsty, nie do końca rozumiała jak człowiek może żyć bez nogi i jak jedna może porzucić drugą, choć jej zdaniem bez głowy żyć się da, w końcu głowa to wiadomo, byt istotnie niepowtarzalny… Czuła się jednak zleceniem odrobinę zaniepokojona, a nawet lekko zdenerwowana, wkurzona, wpieniona, poirytowanie wybuchowa insynuacją, że jeżeli ona żyje bez ludzia, to niby i inni mogą. Przecież była jedyna taka! I nie kolekcjonowała części ciała innych ludzi, no przynajmniej nie ona. I jakoś nie wydawało się jej, że taka sobie noga lewa mogłaby krążyć po świecie. No sami pomyślcie, bez sensu…
Nie, pewne rzeczy są aż nazbyt dziwaczne!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Szewc z Lichtenrade” – bardzo fajna antologia; co ja mówię, nawet bardzo, bardzo, bardzo fajna! Pilipiuk ponownie budzi swoich ulubionych bohaterów, których znamy, aczkolwiek zwykle nie do końca, i pakuje ich w przygody. Przemyca nie tylko bogactwo historycznych perełek, ale też intrygujące osobowości, historie i troszkę tzw. mądrości, coby dopełnić tomu.
Zaskakująco warto! Dla ptaszków, magii, gawędy… dla owego subtelnego uroku tego, co nazywamy przeszłością.
I dla naprawdę dobrych opowiadań!
A oto i nasz bohater, Pan SzykBut Lewy. Osobnik podstępnie, okrutnie porzucony, oddany na pastwę żywiołów, złożony w ofierze, nadmiernie dyndający i wypatrujący głowy, której mógłby w czerep przydzwonić. Ot tak, by zrobić sobie samemu lepiej, ale i uwolnić się niczym dojrzałe jabłuszko… ino lekko jadące gumą.