Pan Tealight i Jeździec na Snestormie…

„Miał nawet gogle…

Stojąca na środku drogi – wytyczonym idealnie przez zestaw sznurków, dwie ekierki i cyrkiel z rysikiem – postać, odziana była dość kompleksowo. Przede wszystkim miała na nogach wielkie, włochate kapcie. Może i odpowiednie bardziej do rozleniwionego, ciepłego wnętrza spa, niż lodowej, wietrznej przestrzeni, ale za to malowniczo różowe i w ciapki – wyglądały pzerażająco żwawo i jakby żywo? Potem były rajtuzy. Wyraziście czarne i jakoś tak nadmierne. To znaczy prawdopodobnie zaczynały się tam gdzie kapcie, ale jednakowoż kończyły się w granicach pach. To sprawiało, że zebrane pod nimi fałdy cielesności, oraz bluzeczek i sweterków, kanapek na drogę i dwóch butelek z wodą, nadawały Jeźdźcowi dość kosmiczny wygląd. Ale jednak jakoś stał na dwóch nogach. Chwiał się, ale dość stabilnie, jak na chwiejnego… Możliwe, iż zasługę za ową pewność postawy ponosił długi, granatowy, stabilizujący ruchy powietrza, lekko znoszony szalik, spięty dwiema srebrnymi szpilami, a może dziwnie połyskliwe uszy kiepsko skrywane przez czapę w kształcie głowy polarnego misia…

… może?

Jakoś wszyscy obserwujący owo zjawisko, ci zakutani, obłożeni kocami i pierzynkami, chusteczkami do nosa i pieluchami, a nawet tworzący rajcowne, symbiotyczne związki z zagubionymi skarpetkami, do końca nie wiedzieli o co chodzi. Czekali od jakiegoś czasu na Snestorm. Na moment zagubienia się w ścianach, zasłuchania w wycia i pomrukiwania, totalnej nieodpowiedzialnej lenistwości… ale osobnik na drodze, który wyłonił się z oczekiwania, dość nagle i z dziwnym wizgiem czajnika, brutalnie wyrwał ich z otępienia i wymusił ten spacer w pierwszych lodowych powiewach i tańczących płatkach śniegu. Ale wciąż nie wiedzieli kim jest, wciąż jakoś coś im umykało… tak oczywiste, że przerażające… Może to przez te gogle? Nie prawdziwe, ale wycięte z tekturki i pomalowane srebrną farbą, potem wykończone cekinami i papierkami po czekoladkach…

– O nie, nie znowu!!! –

Życie rzadko ofiaruje nam to, czego pragniemy, ale czasem daje to innym i w ten sposób Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki na złość wszystkim załapała się na jazdę na Snestormie. Właściwie Snestorm też nie miał na nią ochoty, ale Życie chciało się zabawić. Uśmiać z poczerwieniałych ze wstydu uszu i policzków nagle starających się ukryć istot wszelkiej maści i włochatości. Pokpić z prób zatrzymania wyślizgującej się, oblepionej szorstkimi płatkami niezbyt aerodynamicznej sylwetki. Poklepać Chochela, chochlika pisarkisego Wiedźmy Wrony, który naciągnał sobie gacie na głowę i zniknął w czymś, co wkrótce miało zostać zaspą… I wszystkim oznajmić donośnie, że nie dość, iż tak pozwoli JEJ na tę jazdę, tak dokładnie wie kim owa Jeździec jest, to jeszcze na dodatek wie… z kim owa zwyczajowo przebywa.

PS. Zapamiętać. Chowaniec Wiedźmy rozpoczyna procez bałwacenia przy -3 stopniach i kiepsko znosi rozmrażanie. Strasznie siąpa!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm” – powieść dwutomowa i naprawdę dobra. A dokładniej tom 3 i 4 pewnej potężnej historii. Historii o tajemnicach, o pragneiniach, zawiści, nienawiści i… miłości. Opowieści o tym, jak przeszłość oddziaływuje na teraźniejszość, jak ważna jest przyjaźń i że tak naprawdę przeznaczenie to prawdziwa bestia.

Uwielbiam Sullivana. Jest jak doskonała maszyna. Splata ze sobą wątki, miesza, a potem nagle cała ta fantastyczność nabiera rumieńców, klocki wpadają na swoje miejsca i maszyna… leci. I ten jego język! I bohaterowie. Niby wszystko im wolno i szlag mnie trafia, bo chciałabym dopasować ich inaczej… a jednak na końcu wiem, że dobrze iż to nie ja nimi poruszam. Choć czy tak naprawdę ktoś nimi porusza? Czy istnieje jakiś demiurg? Czy możliwe jest, by oni byli tylko… elementem papieru, tuszu drukarskiego…

… nie?

Snestorm wieje i wyje, duje i szumi. A śnieg się nie lepi. Ale to nic, ważne że jest biało. I tak zabawnie, erotycznie nagminnie nago… Śnieg ma znowu w sobie ową moc wybaczania. Nie tylko ukrywa brzydotę, zmywa grzechy, ale też dodaje nowego uroku temu, co było już nazbyt znajome.

Taki w tym roku jest drobniutki i sypki. Niczym magiczna kaszka. Mieszanka niestrawionych opłatków, wieczysta chłodna możliwa w niezmierzonej ilości kształtów komunia. Pobranie? Ot wystaw język, zmywam twoje winy na wieki wieków… lub do kolejnej zimy?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz