„Mówią, że gdzieś są skrzydła… motyle skrzydła.
Na pewno są one motyle, nadmiernie zdobne i przypudrowane posypką brokatową, w końcu to… motyle latawki! Bynajmniej są sobie te skrzydła i robią to, co zwykle skrzydła robią. Poruszają się z naturalną gracją i dziwnie połyskują słowami: „jestem pępkiem świata”. Tylko, że akurat te skrzydła nie wznoszą ciała, tylko wachlują początki… Rytmicznie uderzają masy powietrza, a one uderzają kolejne, te znowu kolejne, potem czas na wodę i fale, drzewa i szum, na kamienie i ich śpiew, oraz na to wszystko, czego dotknęła ludzka ręka… I zaczyna się. Wieje, twisteruje, burzuje i miażdży, przypomina, że Natura jest nieobliczalna i nieprzewidywalna.
Jaka jest prawda?
Jest sobie posłanie w pewnej chatce, na jedynej takiej Wyspie. Leży tam Chowaniec Wiedźmy Wrony i chrapie. Choć nie, zaraz, on nie chrapie tak zwyczajnie, zgodnie ze znanymi definicjami. On co noc tworzy czystą, dziewiczą esensję chrapania. Bulgoty i posapywanie zmienia w nuty, dorzuca garść kaszlowych, a nawet gruźliczych krztuśnięć, parę falujących smagnięć nozdrzami, potem lekki bełkot gardłowy, przełyka donośnie, wachluje się ustami, by nagle zaświszczeć i zakończyć przerażającym dławieniem – i Wiedźmie Wronie Pożartej stają wtedy wszystkie dusze na baczność, by przytrzymać serce i z sierpowego pobudzić je na nowo – Bo owo najgorsze następuje z nienacka, nigdy nie wiadomo kiedy, wymaga więc pełnej gotowości. Zaczyna się, gdy Chowaniec na chwilę pozwala dźwiękom opaść, wyciszyć się, przynieść nadzieję względnej spokojności, przykręcić muzykę, zwolnić w końcu, może nawet zasnąć (zawsze się wszyscy na to nabierają)… i potem wybucha donośnym, oskarżycielskim chrapnięciem, podnosi się jednocześnie tocząc z ust pianę i szukając mętnym wzrokiem dookoła tego, co zawinił. Co brutalnie i nieczule przerwał ów, jakże męski i ambitny, twórczy proces wszelakiej destrukcji.
Bo to nie był on!
No gdzie tam!
On jest przecież owym wybrańcem. Początkiem wszelakich katastrof, specjalistą od twisterów, snestormów oblepiaczy, oraz fal pożerających kontynenty i zwołujących meteoryty! To jego chrapanie budzi siły wiatrów, zwołuje chmury i składa w równe wiązki błyskawice. Jego świst nawołuje fale, a nozdrza rezonują z tym, który trzyma ziemię. Ale wiecie… motyl brzmi lepiej!
PS. Chochel zdrajca zwija się w nogach posłania Chowańca i śpi… tylko on śpi przy TEJ MUZYCE!!! Gwoli ścisłości śpi jak zawsze w stroju narodzinowym, co TROSZECZKĘ rozśmiesza niewyspanej Wiedźmie całą sytuację.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: trzy powieści Kathy Reichs, którą lubię od zawsze, od pierwszej powieści. Naprawdę. Lubię za ten naukowy sposób opowiadania, za specyficzną prawdziwość a nawet naturalizm. Choć głównie dlatego, że sama lubię kości… Wszystkie „206 kości”.
Problem z powieściami Reichs jest taki, że istnieje serial „Bones”… i jak ktoś oglądał, to sorry, ale książki mogą Wam się nie spodobać. „Starożytne kości” zabiorą Was w podróż dość ryzykowną, wymuszającą potem grzebania w internecie, a może nawet O ZGROZO! w bibliotekach.
Bo jak zaczniecie myśleć, to umarł w butach! Oczywiste dotąd może się okazać dopiero początkiem!
Wszystkie trzy tomy wciągnęły mnie, zmieszały i zaskoczyły. Po raz kolejny ktoś mnie kopnął w dupsko i kazał być dumnym z tego, no wiecie, tych literek przed nazwiskiem. Świat ostatnio tak wszystko chce od razu i najlepiej bez wysiłku… Reichs jako jedyna odważa się na ostre słowa. Nie owija w bawełnę, ale raczej celofanik, przez co pocą się umysły. Prosto wykazuje, że studia są ważne. Że ambicja jest istotna, a ciężka praca konieczna. Każdy tom to osobna historia. Każdy opowiadając o kościach, po raz kolejny mówi o człowieczeństwie. O tzw. ludzkości, którą niszczy chore postrzeganie współczesnej rzeczywistości i dziwne tęsknoty – „Z krwi i kości”.
Mój świat jest biały i czeka na snestorm… No pewnie, że ja czekam najbardziej, cała reszta tworzy już legendy! Bo i czemu nie, dla współczesnych każdy stres jest dobry. Ot pryszcz, ot zmarszczka, ot natura. Bać się należy wszystkiego, bać się, bać się i w ogóle nie rozumieć. W jakiś sposób zapomnieć o tym, że zima jest zimna, a lato gorące. Człowiek się starzeje, oj taka biologia. Każdego to czeka… jeżeli będziemy mieli szczęście.
Czeka człowiek na nowe strachy z jednej strony spanikowany, z drugiej zaciekawiony! Na snestorm też tak czekają. Głoszą koniec świata, bo czemu nie. A może ten świat ma własne plany? Może już uwzględnili nas jako powracające co roku bałwany… i tylko nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ciągle topniejemy?