Pan Tealight i Sklepik z Życzeniami…

„Poprzez pole zaorane, poznaczone wronami i niewielkimi źdźbłami filuternej zieleniny, poprzez gubiące liście lasy, tulące do siebie zieloną przeszłość, co się skolorowała i obeschła na słonku, poprzez strumyki i rzeczki, poprzez jeziorka, dziwnie ciche i wzgórza rozszumiałe… poprzez łkające doliny, tęskniące ku bujniejszym kształtom i bujne kształty pragnące płaszczyzn… ponad i poprzez i obok, i dookoła wszystkiego tego, a i jeszcze więcej, frunęła sobie kartka.

Ot ulotka, badziewia tego pełno wszędzie. Lekko pomięta, ale zachwycająca bielą, pobaziana koślawymi tęczami, unosząc się na wiatrach mniej lub bardziej podejrzanych nuciła sobie, na pewno fałszując:

„Łapię ten świat nie
czekając na marzenia,

bo w Sklepie z Życzeniami
tylko

nie ma
nie ma
nie ma!!!”

Pierwszą dopadła Ojeblika, małą uciętą główkę. Zatkała jej rozdziawioną, wrzaskliwą buzię, tęczę na czole odbiła nad okiem. Potem odkleiła się i wczepiła w sieć Chochela, którą chochlik pisarski Wiedźmy Wrony Pożartej, na Jul zastawił. Ten, gdy tylko zobaczył co złapał, patykiem, niczym cuchnącą gównistą mość, kartkę zerwał i Panu Tealightowi pod szarość podsunął. Ten nawet nie zerknął, tylko ostentacyjnie odwrócił się i zniknął w czeluściach młyna. Dopiero Wiedźma Wrona się kartką zaopiekowała wysuszyła ją i dała Wygódce, ale wcześniej dokładnie spisała adres Sklepiku z Życzeniami. Nie zdziwiła się, choć trochę chyba posmutniała. Co dość trudno zobrazować na twarzy nie skorej do nadmiaru wesołości. Ten Sklepik pojawiał się zwykle w okresie świąt wszelakich. Prowadziła go ślepa, bezzębna Staruszka w kraciastej sukience i dziwnym kapeluszu, w którym życie powstało jeszcze w epoce zlodowaceń. Pan Tealight uważał ją za złośliwe, wściekłe, cuchnące i obmierzłe ogólnie babsko, które egoistycznie nie chce wydawać marzeń wyśnionych i życzeń. Co to wbrew wszelkim regułom nie pragnie radości dla tego pokręconego świata. Ale Wiedźma wiedziała, że starsza pani tylko bardzo kocha swoje dzieci i na tak wredny świat, nie chce ich wypuszczać. To, że rodzili je inni, nie miało znaczenia…

Byli do siebie tacy podobni, Pan Tealight i Staruszka o Niewymarzonym Imieniu. Obydwoje mieli misję do spełnienia. I kochali swoją pracę. On kolekcjonował i opiekował się tymi, których nie chciano, którym nie pozwalano dopełnić przeznaczenia, stworzonymi, ale niepotrzebnymi, zapomnianymi i pomijanymi… Ona zaś zbierała marzenia i życzenia, dawała im przytulny dom oraz iluzję wypełnienia wiedząc, że tak zbyt często rzucane są w pustkę, marnowane gdy błyśnie gwiazdka, czy przeleci biedronka – brzydziła się tych czerwonych kropkowanych śmierdzielów – zapominane, ot plusk bilonu w fontannie cuchnącej chlorem, śmieci… I to jakże często właśnie te najważniejsze, pośród całej cepelii głupoty i pustostanów umysłów. Ludzie nie pamiętali już ni o mocy czterolistnych koniczyn, czy płatków bzu, o sile kamieni w kształcie serca i mocy kolorów, czy kwiató niezapominajki. Oni wiedzieli, że to istnieje i ma byż na ich żądanie… a ona tylko chciała, by naprawdę wierzyli i pragnęli tego, co ubierają w słowa. By ponosili odpowiedzialność za własne marzenia.

Za to klątwy wypełniała barwnie, z polotem i od razu… dlatego Wiedźma Wrona kochała ją ponad wiele w swym świecie! I zawsze miała dla niej specjalny słoik weków z różową wstążeczką i małą, błękitną rybką!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Z cyklu przeczytane: „Czarna Księga Sekretów” – mroczna i tłusto nieprzewidywalna opowieść, choć… może przewidywalna? W końcu to historia opowiadająca o człowieczeństwie, a to coś zwykle, nawet jak mu się nieba przychyla i problemy rozwiązuje, zawsze wybiera źle – przewidywalnie. Choć mu się daje wyjście z sytuacji nie walczy o swoje, ale winę zwali… bo tak łatwiej.

Dobra to opowieść o młodości, która nigdy nie miała szansy, by być po prostu dzieckiem i o dorosłości, w której brak miejsca na nadzieję. Chyba bardziej przypowieść, niż rozrywka, ale warto, choć może zdołować… bo czy jest jeszcze nadzieja dla tego bytu zwanego ludziem?

Recenzja: „Niebezpieczna rozgrywka”

Wieje Wyspa, wieje… co rusz przemykają się – jeszcze zbyt mokre, zbyt nasiąknięte, nieidealne w swych kształtach – płatki śniegu. A ja tu czekam, czekam na śnieg! Na snestormy, bałwany, mgławice i czapy. Na sople, nawet wiecie na te żółte, oraz szrony i szadzie.I mazy na szybach…

Na Zimę czekam!

I na tańce w wietrznych, śnieżnych zawiejach… bo zwykle wiadomo, nie tańczę, fałdki mi za bardzo łopoczą… a w takim mrozie, to nawet one skubane takiej nabierają sprężystości i pozwalają latać!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz