„Zła Królowa, która nie chciała za dziecko Małej Wiedźmy, no i należało ogólnie powątpiewać, czy w ogóle chciała mieć dziecko jakiejkolwiek maści… z czasem zapominała o córce. Nie interesowało jej, czy ma co jeść i z kim się bawi. Podrzucała ją komu popadło, nie dbając kto zacz, a potem, gdy ten ktoś zwracał Małą Wiedźmę, odsyłała do następnego człowieka. Inne dzieci zaczęły być zazdrosne o swoich rodziców, bo litość brała niektórych i chcieli zatrzymać dziewczynkę, ale wiedzieli, że nawet pragnieniem mogą uchybić Królowej, więc… nie pragnęli. Bo zdenerwować ją było łatwo, a gniew ułagodzić, nader trudno.
Z czasem Zła Królowa znalazła sobie nowego Księcia Niewolnika, mistrza ognia. Miał wielkie dłonie i dobrotliwy uśmiech, ale szybko stał się tylko jej cieniem. Z początku wielu myślało, że pragnie być z Królową właśnie z powodu Małej Wiedźmy, ale ona w to nie uwierzyła. A gdy uwierzyła, tylko zabolało! Bo czasem jest zwyczajnie za późno… I tak, Zła Królowa postanowiła obrazić się na swoje królestwo i opuścić Krainę Wąwozów. Znaleźć inne królestwo i stać się kimś nowym.
Mała Wiedźma długo nie zdawała sobie sprawy z tego, co się szykuje. Nie można przecież opuścić domu, bo królestwo było domem, czyż nie? Tutaj były misie oraz duchy, z którymi się bawiła i które pomagały jej uciekać w krainy bardziej realne, niż życie. To one śpiewały jej do snu, a potem nocą odganiały złe myśli i smutki. Były tu jej pluszowe ciocie i wujkowie, jej rodzeństwo, które zawsze chciało się z nią bawić i miś, który odganiał straszne smoki zwane Helikopterami… gdy nie było Babci zdolnej opowiedzieć historie o dobrych smokach, pomagającym ludziom. Jednak pewnego dnia, całkiem zwyczajnego, Mała Wiedźma wróciła do pałacu i nie znalazła prz łóżku swoich pluszowych przyjaciół. Ktoś odegnał od niej duchy i zabrał ukochane przedmioty! Zaczęła ich szukać, ale ani w pałacu, ani w pokojach przyjezdnych możnych, ani w wielkich salach ni w bibliotece ich nie było. Wołała, ale nikt nie przyszedł i nagle została całkowicie sama.
Gdy zapłakaną dorpowadzili ja do Złej Królowej, ta powiedziała, że zabawkami należy się dzielić! ZABAWKAMI! To nie były zabawki! krzyknęła Mała Wiedźma, ale nikt jej nie usłyszał. Nie było już duchów zdolnych ponieść jej słowa do uszu dorosłych i nie było też misiów trzymających za ręce i dodających odwagi. Nie było nikogo, bo w nowym królestwie tak naprawdę nie było miejsca na Małą Wiedźmę i jej świat. Nie było budy dla podzielonej rodziny jamników, z której pozostał tylko mały, samotny, piszczący szczeniaczek. Nie było lwiej rodziny, tylko jeden łkający stary lew, który nagle zamilkł. Nie było już dziwacznych stworzeń, ani wytartych od przytulania pocieszycieli. Nie było tak naprawdę już Małej Wiedźmy…
Bo w tej chwili Mała Wiedźma nagle dorosła, tak tylko na chwilkę, by obiecać sobie samej, że nigdy nie będzie naprawdę dorosła. Że nawet jak urośnie, to będzia miała rodzinę złożoną z misiów… i może kogoś, kto ją pokocha! Że nie stanie się NIGDY Złą Królową! I że nigdy nie pozwoli, by ją rozdzielano z samą sobą. Bo świat jet wystarczajaco duży by pomieścić wyobraźnię. I obiecała sobie jeszcze jedno, że nigdy, ale to nigdy nie pozwoli już nikomu się dotknąć, a jeżeli nie będzie mogła walczyć, po prostu wyjdzie ze skorupki zwanej ciałem i dołączy do duchów…
Tak naprawdę Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki nie chciała tego wspominać, ale obrazy i słowa przyszły same. Czasem chciały, by i je pamiętano, choć tak bolały. Dlatego patrzyła się na niebieskie światełka za oknem. Na Pana Tealighta, Chochela i Ojeblika i nawet Gacie Chowańca, oraz jego samego przytrzymywanego przez grupę specyficznych stworów i duchów, gdy niebieścił Chatkę. A Chatka Kołyska Marzeń aż piszczała z radości, choć oczywiście starała się nie poruszać i nie trząść za nadto, by nie przeszkadzać… bo jeszcze nigdy nie była niebieska! A zawsze chciała…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Mary Poppins i sąsiedzi” – czasem człek wraca do pewnych historii i się dziwuje! Żesz ta Mary to strasznie niegrzeczna była, czyż nie? No naprawdę mocno wrednawa i przewrotna jak nie wiem co. I pomyśleć, że to klasyka! Oczywiście, że cudowna historia, ale przecież też troszkę wiekowa, a jednak… nawet zmarszczek nie dostała!
„Dobry człowiek Jezus i łotr Chrystus” – nie do końca pojmuję zamysł autora. Jakoś tak. Znaczy wiem, co z tej historii wynika… ot prawda. I to łagodnie opowiedziana, bez rzucania mięsem. Ale jaki jest cel prawdy?
Ta powieść nie jest kontrowersyjna, ona jest prawdziwa. Oj oczywiście, że alegoria, symbole i cuda wianki, ale jednak cóż jej zarzucić? Tylko to, że nie wiem po co taka prawda… bo czy wciąż są odważni, by z nia polemizować? Na tyle czyści w swych myślach, by zagaić dyskusję? Czy chodzi o podważanie dogmatów wiary? NIE! Raczej o konsumpcjonizm i piękno, które było możliwe, cudowną ideę, która gdzieś się skopała po drodze… ale tak naprawdę po co dzisiejszemu światu taka książka? Nawet zombie nie ma, choć wampiryzm i kanibalizm a owszem!
Czasem sobie myślę, że świat stał się takim blekocącym bełkotem. Siedzi i blekoce. A inni tego słuchają. Mało kto rozumie o co chodzi, ale dobrze wiedzą, że w modzie jest klaskać, więc… klaszczą. Klaszczą mocno, do krwi, żeby pokazać jacy to są modni i na czasie! Kim są ci ludzie? A kto to wie? Alieny jakieś! Wypowiadają cudze opinie, międolą w ustach cudze słowa. Że też się nie brzydzą…
Cóż, swoich nie mają, to biorą te wielokrotnego użytku.
Wyspa nie jest wielokrotnego użytku. Ona jest za każdym razem inna, jedyna w swoim rodzaju i jakaś. Każda chwila to coś nowego i pięknego. Nawet jak szaro, wieje i plucha. To i tak tyle w tym muzyki, uroku osobliwego i własnego zdania. Bo Wyspa się nie dopasowuje, ona wybiera sobie ludzi. Wybiera sobie takich, co to jej pasują, a potem sprawdza dokładnie, czy dobrze wybrała… bo kiedyś Wyspa popełniła błąd i była uprzejma i miła… już tego nie robi!