„Spacerowali sobie ot noga za nogą.
Z nosem przy ziemi – jeżeli chodzi o Wiedźmę Wronę – bo toto przecież zboczone na grzebalności punkcie wszelakiej, na Wyspy czyceniu, wąchaniu, dotykaniu, smakowaniu! Stukot główki uciętej, małej bardzo, choć kształtnej, zwanej Ojeblikiem, przygrywał im do rytmu. To się obiła o kant starej chatki – z gracją, to przydzwoniła w studzienkę, to o hydrant przeciwpożarowy w rozmiarze krasnoludkowym zawadziła na dłużej – miłośnie. To Chowańcowi, co się zawsze do przodu sforuje, pod nogami zakląskała, to Chochelowi w gacie zajrzała, a potem z krzykiem za pluszakami przycupnęła. Na chwilę, ot by zamknięte, uśpione po sezonie, zmęczone witryny obczaić. Bo nawet śpiące, spragnione są widzeń i poklasku.
Ludzi nie ma.
Świat Wyspy nagle składa się tylko z morza i kamieni, drzew i domów. Usypiania i oczekiwania. Domów co zdają się tulić do niej, łączyć korzeniami z głęboką pierwotnością stworzenia, czekać na to co było, jest i będzie. Mrugając oknami, dopiero co wyszorowanymi przez deszcze i wiatry. I wszystko to słucha jak Cisza gra. Jak umiejętnie porusza tych, co do dźwięków nienawykli. Jak… bardzo chce zaznaczyć, że w ogóle jest. I jak bardzo jest w swym bycie inna.
Czasem słońce promień wypuści i domy ożywają w kolorach. Pysznią się żółcieniami i czerwieniami, niektóre niebieścieją, inne znowu biel promują… ale to chwila. Można iść w spokoju, ale nie dziś. Bo dziś nagle jakiś Ludź się na drodze chwiejnie nieruchliwej objawia. Do nie swojej przecież Wiedźmy Wrony przypada, tarmosić ją zaczyna, obrzydliwymi, jakby zwielokrotnionymi łapskami dotknąć chce!
– Oj jakżeś Ty wyrosła, byłaś taka malutka, jak cię ostatni raz widziałam, no kruszyna taka, a teraz patrzcie państwo, no taka już dorosła, no a dzieci masz, no co robisz… – Państwo całe na takie dictum schowało się za firanki i udaje, że nieistnieje, konstytucyjnie! – A pamiętasz jak to na spacery chodziliśmy, a jak przyjeżdżaliśmy do was, a jakie to dni były, a noce…
Płyną sobie słowa, wścieka się Cisza, bo spektakl jej psują. Wścieka się Pan Tealight, bo praw do Wiedźmy Wrony Pożartej ten Ludź mieć nie może, wkurza się Ojeblik, za kostki kąsa, się jeszcze nam struje! Chochel w panice się obnaża, pluszaki w torbie łomocą… I tylko Chowaniec nic nie wie. Bo idzie przecież, na spacerze jest… I nie widzi, że mu Wiedźmę ktoś inny tarmosi.
… bo Przeszłość Wiedźmy należała do tych wrednych i czepliwych, świńskich zakręconych ogonków i grzybów cuchnących. Do pleśniaków i łojów, skórki wieprzyka pokrytej szczecinką i serwowanej niczym lody z posypka i polewką. I wiedziała jak i gdzie atakować! Ale nie martw się Mała Wiedźmo, twoja Wyspa pożre Przeszłość bez smaku co prawda, z dużą ilością sosu i czekolady, no i z odruchem wymiotnym. Ale pożre tę sukę!!! Gnojówkę pazerną strawi w bólach, a potem w koprofity kształtne przetworzy i do nadawcy odeśle.
Niech się boi ten, co idzie!!!
Niech boi się ten, co pamięta!”
(„Sklepik z Niepotrzbnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu coś dziwnego na dziś: „Notes Wędrowycza”!!! Wygrany na stronie Publio.pl. A co ważniejsze przysłany bez żadnych: oj, ale Pani to nie mieszka w naszej okolicy, się Pani nie kwalifikuje… itp. itd!
Dlatego tym bardziej, dziękuję! No bo człek sam by se na takie „przedłużenie swej zajebistości” chyba nie pozwolił, a gdzie tam się tak rozpieszczać! A teraz zaszpanuję przed turystami z Polandii!
Ino jeszcze „Truciznę” dorwać w łapy… choć i „Aparatus” i „Szewc z Lichtenrade” mi się też marzą!
I to z autograftem płucnym… znaczy Miszcza Autografem!
A wiecie dlaczego wygrałam? Bo napisałam to!!! W znaczeniu egzorcyzmowania mocniej zawianego, szeptać w ucho!!!
„Ja – tu imię chrzczone – biorę sobie Ciebie za żonę i ślubuję miłość, wierność, czystość, trzeźwość i uczciwość małżeńską; oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci…”
Wypowiedziane nad uchem nietrzeźwego z dołączonym aromatem róży i jaśminu gwarantuje natychmiastowe wybudzenie.”
Trzeba przyznać, że kapitalna sprawa, świetnie zrobiona, no i do pisania jak znalazł!!! Zaraz się zapaskudzi stroniszcza!
Z cyklu przeczytane: „Hyperion” – powieść ogromna! Filozoficzna, symboliczna, wydanie obronne. Czyli jak lubię. Nie lekka, nie naiwna, głęboka. Ot historia o człowieczeństwie i bożęctwie. O pewnej głupocie, naiwności, ale przede wszsystkim, o tkwiącej w ludziach specyficznej potrzebie bycia… karanym i kochanym. Najlepiej pewno jednocześnie. Ale bez twarzy szarości Panie!
Asz mi wiatery na Wyspie ucichły, żesz myśli od razu się wyrywają, donośnie, wrzeszczkliwie tak wrednie, radośnie! Ot chcą by je słuchać! Czytać ni ma co… bida, kwas i ogólna degrengolada, Wam powiem!
Zastanawiam się czasem, czy liście możnaby czytać. Mają rok na rozwinięcie swej opowieści, na narodziny, życie, przekształcenia formy i treści… Mogłyby być świetnymi autorami i to z różnej… gałęzi. A może są nimi, a tylko ten mój mikry móżdżek nie jeste w stanie ich odcyfrować?