„Wiatry duły
Wiatry dmiły
Wiatry dziwy
dziś odkryły!
Łomot do drzwi zrzucił z nich szlafrok – zanotować w pamięci, by zamontować coś bardziej istotoodpornego.
– Wlazł!
Mężczyzna, choć nastały czasy, gdy z płcią trudno być pewnym, wpełzł do chaty wiedźmy bardziej, niż zwyczajowo, tradycyjnie wszedł. Było to dziwnie, potulnie grzeszne w jego wykonaniu i oślizgłe. Facet był totalnie i w zupełności niemrawy. Taki ni przypiął, ni przyłatał, ani sznurówką nie uwięził.
– Harry Potter mnie przysłał.
Kiedyś to było nawet zabawne. Popyt na wiedźmy wzrósł, tylko trzeba było się zaopatrzyć w akcesoria. To już nie było czucie czy widzenie, ale całe szoł! Kościoły sarkały, aż w końcu przestały… Żaby, nietoperze, czarne kruki i pajęczyny, ot trza się było przebranżowić, a sutanna zawsze nieźle łapała! Rozległa taka i ciemna, choć miękka i wygodna. Ekologicznie! Ale z czasem zaczęło mnie to męczyć. Stało się powszechne, przerysowane, kłamliwe, magia się biesiła. Najpierw te prawdziwe, intuicyjne wiedźmy zaczęły unikać codzienności
… potem nadeszła ONA. Wstała z grobu i zwyczajnie powiedziała, co jest po drugiej stronie. Co się dzieje z człowiekiem po śmierci.
I wtedy ludzie zaczęli się bać. Bali się do granic swojej tożsamości. Strach stał się każdym oddechem, który sprawdzali nagabując lekarzy i znachorów. Ale to do nas, do wiedźm przychodzili, by być pewnymi. Przestali używać swoich imion, czubkiem wideł badali każdą magię. Pozory nie były już ważne. Nikt nie chciał umrzeć. Nikt nie chciał widzieć i czuć tego, co ONA czuła. Był świadek. Niegdysiejsze duchowe opowieści o chłodach i wyjcach straciły na ważności. Spirytualizm upadł z łoskotem, a potem rozbił się na miliny kawałeczków… które topniały.
Śmierć zawsze ich przerażała. Jak tego dziwnego faceta… cóż, ktoś powinien był powiedzieć ludziom, że świat się skończył, ale… nikt nie żył na tyle, by temu zaświadczyć.
Wiedźmy zaś trwały…
Wiatry dują
Wiatry świszczą
Prawdę nucą
oczywistą!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Opowieść związana i oczywiście dedykowana Syndykatowi Zbrodni w Bibliotece! A w szczególności tym, którzy zniknęli… Hahahahahahahahaaa!!! A jeśli i Wam czasem straszno dołaczcie do nas, do Syndykatu!
Wiecie, każdego przeraża coś innego… na przykład takie kalorie, toż to dopiero wstrętne, podstępne potwory. Może i macek nie mają, zębisk, mózgi im z pyska nie ciekną, flaków nie rozrywają w parujących wnętrzach, ale jak tak niewidoczne się przyssają do człeka, to ów puchnie i puchnie i puchnie… choć dla mnie wciąż najstraszniejszą opowieścią (poza wczesnym Mastertonem) jest „Chudszy” Richarda Bachmana!
Znacie?
Ale mamy oto czas, gdy bać się można i bać się warto, by wystraszyć to, co najkoszmarniejsze. By tak od przepony największym strachom zrobić: BUUUUUUU!!! I nie myśleć o tym, wycinając dynię, iż ta, zaraz po 31 października przemieni się w monstera, który potem wytnie nam numer! Stworzy plastyczną operacją na żywca, bez znieczulenia, bo i po co one, doznania najgłębsze najlepsze… własną podobiznę z naszej CZASZKI!!!
Ale najbardziej przeraża brak książek. Sorry, aż tak przewidywalna chyba jestem, co nie? Dziś dwie nagrody ze Zbrodni w Bibliotece… tylko kto mi teraz skombinuje 4 poprzednie tomy Monsa?
Kto nakarmi Wiedźmę?