Pan Tealight i Pokkers…

„Był dziwnie opisowy, nielogicznie poprawny, wielowymiarowy i pełzał na brzuchu. Mimo braku kończyn, nie był jednak wężem, raczej czymś, co było potrzebne, ale i wstydliwe; zawsze obok wspomagało wyrzut energii z człowieka, ale też nikt się do niego nie przyznawał. Był elementem cienia. Był rzucanym mięsem, najstarszym zawodem świata, był anatomicznym elementem rozrodczym, lub zwyczajnie tym, na czym się siada. Był chorobą i kupą też. Psem rodzaju żeńskiego i określeniem dwójki, miarowością ilorazu inteligencji, oraz masą. Ciemną. Zwyczajnie i po prostu, bez kozery on BYŁ… przy okazji był czym tam popadło.

Ot wymiarem urody innej wyobraźni.

Był Pokkers!

Wyszedł z ust Baby Jagi, jako Duch Wielkiego Przeklęcia, gdy biedna staruszka dowiedziała się, że oto nadeszły nowe czasy i magia z wegetariańskiej przerzuca się na dietę dziecięcą.

No trza się było dostosować!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)


Czekacie juz na Halloween?

Bo ja tak… Pamiętacie co było w 2011, no więc będzie jeszcze raz!!! A oto gorący jeszcze fragmencik tyci „baj mła” oczywiście: „Czułam, że znowu coś nadchodzi. Coś mrocznego, groźnego, niepewnego i ostatecznego. Cała chata się trzęsła, jakby dostała dreszczy lub, co wydaje się być bardziej malownicze, robaków. Kamienie w ogródku od strony drogi to aż pokryły się dziwnymi krostami, a sama ścieżka się zwinęła. Coś mi się widzi, że pewno znajdę ją w starym młynie przy Bełtawie, ale to potem. Najpierw stanę oko w oko ze złem. Mocą niewymiernie targającą moimi… aurami.”

Z cyklu przeczytane dwie pozycje, które nucą: „Ale to już było…”. Nie macie czasem wrazenia, że autorzy dostają kurcze szabloniki i tylko w ich ciasnych wymiarach starają się pisać? No cóż.

Oto: „Nigdy i na zawsze” – jak naprawdę rozumiem i miłość i dusze pokrewne… no ale ile można!!!???

Oj dobra jest on, który to boleśnie dość pamięta poprzednie swoje wcielenia i ona, którą oczywiście forever on kocha. Zawsze ją znajduje, co życie, ale ona go nie pamięta. Dlatego tym razem, w okolicach 2006 roku trza dziouchę uświadomić. Niestety uświadomienie nie idzie dobrze i tak się nam fabuła rozbija. My oglądamy jego poprzednie – ich poprzednie – życia, a w tym czasie nasza bohaterka, współczesna, poszukuje odpowiedzi mających wyjaśnić dziwne zachowanie pewnego chłopca.

Romans? Oj na pewno. Dobrze napisana, nudna przypowiastka o cenieniu miłości i czasu. O tym, co w życiu najważniejsze. Miałka. Różowa miejscami i jakaś taka niezorganizowana troszeczkę.

Problem? Bo to już było. Nic nowego i tyle. Na dodatek nudne!

Po „Bractwo Mandylionu” sięgnęłam, bo podobała mi się poprzednia powieść autora. Ta, choć napisana poprawnie, nawet intryguje głównym bohaterem, to jednak już nie to, co „Krew faraonów” – choć i tej mam za złe zakończenie.

Wiek XII, Europa. Początkowo Anglia, syn szlachcica, oraz wypadki codzienne. Śmierć jego matki sprawia, że ojciec płodzi sobie nowego pierwszego syna. W skrócie wielkim. Pyszałkowaty poprzedni pierwszy syn musi więc poddać się woli rodzica, a przynajmniej na razie, bo z takim niewyparzonym jęzorem zajdzie daleko. Skomplikowane elementy sprawcze rzucają mu pod nogi pewną szmatkę! A potem to już z górki. Tu cię zabija, tu usieczą, tutaj Bóg, a tam… radości życia. I historia oczywiście.

Książka nie jest zła, ale dla mnie to też już było. Jak ktoś nie ma dość i sentyment ma do tamtych czasów, templariuszy, sensacji, można zaryzykować. Nagrodą będzie dowcip, którego jednak tu nie braknie, i za który chwała!

A teraz: WIEDŹMA TEŻ BABA, a raczej w tym wypadku sroka chyba, co nie! Wiedźma Wrona wygrała, się więc chwalipiętuje! Dokładniej chwalipiętuje Autorkę tego dzieła, ale…

Otóż był sobie konkurs. Należało napisać, co można znaleźć po słonecznej stronie, więc napisałam, choć ciemnam!

„Po słonecznej stronie można w końcu zrozumieć ciemność. To jak otula kreatywnością, nie oślepia, jak kocha, choć nie jestem kochaną. Można zrozumieć, iż świat potrzebuje obydwu… i światła i nocy, by żyć. Są tam strzygi, trolle, wróżki i elfy… każdy pragnie przeciągnąć mnie na swoją stronę jasności, ale ja się nie daję. Bo nie. Ja nie mogę stać w pełnym słońcu. Ono mnie osłabia, zabiera siły, męczy i razi. Ale dam się namówić, dla magii, dla czarów, dla zwątpienia we wszelaką realność wszechświata… dla fantazji.” – i wygrałam!!!

Aj dawno już nic nie wygrałam, więc się cieszę.

Ale jak już przyszło wygrane do mnie, gdy dotknęłam tego cuda stworzonego przez Kornelię, to aż coś mnie załechtało! Jakie miękkie, a i ciężkie, ciepłe i chłodne. Po prostu… oj ja za ślepa by coś takiego stworzyć.

Będę nosić z radością! I podtykać obcym pod nos krzycząc: patrzcie, co ja mam, a wy nie!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz