„Był taki czas gdzieś pomiędzy morzami a ziemiami, że na drodze Wielkiego Gruzłowatego Krakena stanęła Wyspa. Była to zwyczajna Wyspa, całkiem normalna i przystająca do definicji kamieni na morzu, ryb i małych domków z małymi ludzikami w środku. Małych łódeczek, wiatrów i fal… Właściwie chyba nie miała w sobie nic zaskakującego, ani też wybitnie smacznego, a jednak stając na drodze Krakena skazała się na pospolite pożarcie. I tak Kraken zeżarł Wyspę, choć bez zbytniego smaku, niektórzy twierdzą, że nawet tego nie zauważył. I dziwnym trafem umknęło mu też to, że Wyspa nie została strawiona, ale osiadła w nizinach krakenowej cielesności i żyła…
Gdy minęły pokolenia, które pamiętały życie na zewnątrz, stało się to, co miało się stać. Wyspa była szczęśliwa, bo nikt nie marudził, iż kiedyś było im lepiej…
Kobaltowe Morze bujało. Bujało i niestety też strasznie śmierdziało, choć to akurat nie do końca Morza wina. Wiedźma Wrona Pożarta rzygała. Już nawet nie starał się być delikatna, zawstydzona, czy zmieszana. Była nadto wstrząśnięta, by to czuć. Ale mieli spotkanie z Krakenem, a takich spotkań nie przeprowadza się na lądzie. I choć Wiedźma kochała Morze, to jednak jego najlepsze chęci, by urozmaicić jej podróż, dość bidulkę rozczochrały, sponiewierały i osłabiły. Ale w duchu tak sobie myśląc, Pan Tealight był z takiego obrotu sprawy dość zadowolony…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Po wietrznych dniach nastała na Wyspie cisza. Dziwna ta cisza, taka jakaś niegłośna. Nic nie porusza drzewami, trawy stoją prosto jak na paradzie… i tylko wrony szaleją.
Szaleją i szaleją… bo przecież ktoś musi!
Turyści znikają. Są jak towar wielce zmienny. Wraz z jesienią nadchodzą ci bardziej starsi, lekko cichsi, ciężsi doświadczeniem, no a dzieci pozamykano w szkołach. Cóż za okrutny zwyczaj te szkoły? Wiecie co, chyba nie lubiłam chodzić do szkoły, ale uczyć się… wiedza jest taka intrygująca.