„Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki wpatrywała się nie mrugając, w Chodzony Sufit. W dziwne ślady, które miały maskować rozrzucone specyficznie miarowo sęki… i słuchała opowieści. Historii łap i stóp, odnóży i odcisków brzuchów tych, co się czołgali, wszystkich znaczących drzewa. Wdeptanych, wtopionych gawęd. Słuchałaby tak leżąc cały dzień, gdyby nie nagle, z łoskotem i całą otoczką tajemniczej nagłości, przez drzwi od tarasu nie wpadł Pan Tealight i wymiotnie zwrotna Różowa Beza. To ona szeleściła tak, że aż Wiedźmę zęby bolały, a wszechświat chwiał się w posadach niezaprzeczalnych.
Wiedźma Wrona zmrużyła oczy, coby lepiej widzieć i przełknęła ślinę, poruszona nadmierną, nęcącą słodkością szelestów… zaśliniła się, ale nie roześmiała, gdy dotarło do niej co widzi. Trzy Wiedźmy w jej wnętrzu za to miały używanie! Roześmiały się tak donośnie, rechotały tak intensywnie, że powodowały lekkie poruszenia w zewnętrznej, nadmiernie tłuszczowej, aczkolwiek świeżo odpluszonej, powłoce Wiedźmy. Powłoce raczej nadmiernie wkurniczonej.
– Nie jestem Matką Spowoiedniczką! To nie ta opowieść, ja nie jestem plagiatem! – wydusiła przez ściśnięte zęby.
Pan Tealight tylko pokiwał głową. Znał to, ale też wiedział, iż nie było innego wyjścia. Tylko ona, jako ostatnia umiała TAK słuchać. Słuchać prawdziwie, do końca. Chować i tulić opowieści innych do swojej pocharatanej duszy i ofiarować im wytchnienie. Ona też była tego świadoma, dlatego westchnęła, położyła się na podłodze i oczami wodziła za sękami na suficie.
Różowa Beza przemówiła – miała dziwnie słodki głos, lekko płaczliwy, jakby ktoś zdarł pozłotę z choinkowych bombek i wysmarował jej nią wnętrze ust. Miała w głosie pobrzękiwanie dzwoneczków sań, śmiech dzieci, ale jakiś wyblakły, dziwnie przeterminowany.
– Byłam Kopciuszkiem, ale tak naprawdę zaczęłam żyć dopiero po ślubie. Wszyscy znają tę historię. I wiesz, naprawdę było dobrze. Nic z nudnej normalności, tego, czym straszą legendy dla baśniowych dzieci. Magia nie odeszła. Byłam Przeznaczoną, żoną Księcia. Szczęśliwą i zakochaną. Miałam stać się Królową. Żyłam i połykałam czas, ale oni nie umierali. A ja nie rodziłam następcy tronu, owocu miłości… tak bardzo czekałam na dzieci. Na to następne, kolejne życiowe wyzwanie. Co roku jednak na świat z mojego łona wypuszczałam kilka plamek sadzy, ukształtowany w cień dziecięcia dymny omam. Ale jednak jemu to nie przeszkadzało. Mówił, że ma rodzeństwo, że nie musimy się spieszyć, że nie musimy mieć dzieci… Kochałam go, a raczej kocham nadal! Ale ja mam 80 lat, a oni… oni się nie starzeją! Stałam się Babcią Sadzy i Popielnika, a jego rodzina się nie starzeje. Oni się nie zmieniają, ale ja TAK! Mój Książę wciąż jest młody i piękny, ja przemijam. Termin przydatności? Nie tylko minął, ale wymazano go z annałów. Starto z wieczek, woda zmyła z etykiet, ktoś wyprostował puszki, odciął metki… nikt nie pamięta, nikogo to nie obchodzi. Oni się nie zmienili, ja tak. Jestem stara. Jestem czasem przesżłym w świecie, gdzie istnieje tylko teraźniejszość. Wciąż noszę te same sukienki, innych nie ma. Krawcowe nie zauważają moich zmarszczek i plam. I te cholerne pantofelki. Minęło ponad 60 lat, a moje życie przemija tylko w moim ciele.
Oni są bajką, a ja… ja chyba jestem wymienna!? Już zbędna. Zawsze wciąż niezauważalna, bo tak naprawdę nie jestem im potrzebna. Oni nie przeminą. Są podstawą baśni. Będą zawsze tacy sami, a ja?
Ja dorosłam.
Umieram!
W baśniach Królowe i Księżniczki się nie starzeją, ale Kopciuszek jest towarem sezonowym!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Pada! W końcu pada deszcz i ten koszmarny żar-skwar zniknął z otoczenia! Marznę nawet – genialne uczucie!
W takiej pogodzie czyta się najlepiej… deszcz zdaje się być usprawiedliwieniem dla kompletnego pominięcia tzw. obowiązków małżeńskich – oj nie o TO mi chodziło, raczej o sprzątanie i gotowanie!