„Pan Tealight wiedział, że Ją obudzi. Po prostu wiedział, ale pewnych rzeczy nie można zatrzymać – znaczy nawet on nie mógł. Czas i Świat kręcą się nie bacząc na wszystko, choć ciekawsko zerkając na postępki Wiedźmy Wrony Pożartej. Ot taka forma rozrywki tych, co się martwić nie muszą, tylko grają w te swoje szachy pionkami zbiorczymi Wszechświata. Tym razem dodatkiem, ot pewną szczyptą nader okrutnego ruchu, była… Mucha. Zwykła mucha. Taka co lubi kupę, przegryzie bobka plackiem i ma wszystko gdzieś. Mucha lepna i kąsająca. Skąpana w Topliwym Skwierczącym Skwarze, który nawiedził Panią Wyspę i poszedł z nią w szaleńcze tango…
Owa Mucha krokiem pląsającym podlatywała do śpiącej snem nader nieprawdopodobnym Wiedźmy i tu ją poliże, tam posmera, tutaj za włosek na nodze ucapi – no Wiedźma miała się odpluszać na dniach, więc było za co chwytać! Skoczna gadzina umknęła przed lecącą dłonią, dostała się pod zwiniętą kołdrę i jak nie zacznie zwiedzać. A Wiedźma Wrona dla takiej muchy to jak kurde rozległe muzeum. Tam coś szemrze, tak zastuka, tutaj niedobudzona Wrona Pożarta Przez Książki odnóżem machnie. Coś się podwinie… ot Mucha znowu na wolności, niedotleniona, wściekła trochę, że taki słaby odzew wzbudziła. ATAK!!! Jak nie capnie za pośladek, jak nie użre… Ot to było coś, co musiało obudzić Wiedźmę. I obudziło. Ale co tak naprawdę zwlekło się z łoskotem z łóżka? Mucha zatrzymała się w powietrzu zaciekawiona całością oglądu, gdy w ciszy nagłej uniosła się nad nią Błękitna Mordercza Ręka Uciszalności. Biała rączka, wypolerowana uściskiem, niebieskość łapki, oznajmiająca niebiańskie chóry, czekające… lekko krwią poprzednich skąpana.
PAC! Aj tylko echo przygrało, bo zaślepiona niedospaniem Wiedźma celności nie miała. I zaczęła się gra. Najpierw wsłuchiwanie ciszy, potem znowu nasłuchiwanie brzęczenia. Długo się bawiły… żadna nie zauważyła Chowańca Wiedźmy, który wybudzony i zły udało się do toalety. Tylko pisk stadka ilości zmiennej Uszczyliwych Szczypawek, oznajmiał świt dla gadzin pełzających, gdy ten wtargnął do ich sypialni. Zrobiwszy co miał zrobić, nawet nie spojrzał na węszącą niczym hart angielski Wiedźmę Wronę, tylko jak stał, snem zamroczony, padł na łóżko…
I wtedy nastała cisza od bzęczenia – do następnej muchy!
I wtedy Wiedźma Wrona zrozumiała, że w Kołysce Marzeń ma dźwięki, których powinna się nauczyć i zaczęła słuchać Pochyłego Dachu… W końcu następna mucha na pewno nadejdzie, a nauki choć lubią wycieczki w taki skwar w las nie pójdą. Bo i po co? Po kleszcza?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Książka na dziś – bardzo wyczekany przeze mnie tom, bo chyba mocno pierwszy mnie zauroczył jakąś subtelną innością, odwagą w przekorze i nie stąpaniem bo nadto wytartych ścieżkach fantasy… Wydawnictwo Prószyński i Ska.
Z cyklu przeczytane: „Niebo ze stali” Robert M. Wegner -trzeci tom opowieści z meekhańskiego pogranicza. Opowieści napisanych tak, że we mnie, w tej małej wiedźmie z rodzaju piszącej, się przewalają rozgrzane pokłady zazdrości…
Bo Wegner umie opowiadać. Po prostu umie. Ciągnie te trzy główne wątki obok siebie, splata je, rozdziela, wadzi i uzdrawia… nie gubi się. Po prostu wrzuca czytelnika w swój świat, ofiaruje świetnie rozrysowanych bohaterów i mota. I kręci. Tutaj coś powie, tam znowu ukryje przed wzrokiem mniej powołanych. Oderwać się od książki nie można, a tomisko mile potężne. I oddaje się mu życie we władanie. A niech robi co chce, byle ukochanych bohaterów nie ubił!!!
I wiecie co, On chyba o tym wie. Wie, że zabiera ludziom życie, dając w zamian opowieści. Niby wielki gawędziarz na chwilę wrzucający czytelnika/słuchacza w inną rzeczywistość. Czerpiącą z tego co znane, ale też w tak prosty sposób, tak ludzki, człowieczy… pogmatwaną.
Na Bornholmie włada skwar! Skwarny i ociekający, lepki i topiący nawet to, co obiecało, że się rozpuści na świętego Never!
Dla ochłody więc luty!