„Była jak wkurwiająca płachta na byka: świeżutka, taka nieużywana, którą chciało się, gdy ino w kącie oka mignęła… wytarmosić. Przeraźliwie słodka, nadmiernie ociekająca przymilnością. Upierdliwie uśmiechnięta, aż się ją chciało trzasnąć i zaznajomić z co bardziej wymyślnymi torturami – koniecznie o długim okresie męczenia.
A może po prostu BYŁA?
Nie, to raczej przez jej nimfomanckie zachowania, te ciągłe przytulanie, głaskanie, zdrabnianie. To straszna zboczenica jest… – Chochel, chochlik pisarski Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki poprawił jak zwykle opadające, czerwone gacie z Mikołajem mało Świętym… należące do Chowańca Wiedźmy i zamyślił się. – Albo dragi. Przecież to ćpunka, zawsze odlotowo dowalona… a co gorsza, się nie dzieli z innymi! Sknera! – chochlik splunął i oddalił się w kierunku Wygódki. Pan Tealight spojrzał na niego, ale wolał nie wiedzieć, czy akurat to ona dysponuje mocami dilerskimi i czym tak naprawdę diluje.
Ona jest tak cholerycznie, bezczelni szczupła i pewno piękna, jak ktoś lubi taką ulotność, niepewność bytu, którą można niechcący przecież, przydepnąć. I tak cudownie durna. To odświeżające… – Wiedźma Wrona siedziała na Skrzypliwej Furtce (w tym momencie nadmiernie skrzywionej i umęczonej) i dłubała w nosie. W prawej dziurce wielkiego, wiedźmowego kichola. – Myślisz, że ma w ogóle jakieś problemy? Takie zwyczajne? Czy tylko zmienia te cholerycznie czerwone kiecki, plecie czarne owłosienie… to pod pachami pewno też, a może ma owłosione stopy? – nie zwracała się do Pana Tealighta, w ogóle wszyscy go dziś ignorowali, ale do Ojeblika, małej, uciętej główki, która naburmuszona przycupnęła na najmniej zaostrzonym elemencie Białego Płotku. – Założę się, że ma robaki. No musi mieć. Choć chyba i one jej unikają? Nie wiem doprawdy dlaczego? Ja bym ją ugryzła. Przeżułabym ją, zdeptała, potem nadmuchała i znowu miażdżyła…
Ojeblik spadła ze sztachety i potoczyła się ze zdziwieniem, coraz słabiej w miarę oddalania się, malującym się na jej twarzy. Czasem tak niewiele człowiekowi, chochlikowi, wiedźmie, czy innemu niepotrzebnemu do życia wystarczy…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane i pokochane: „Flawia de Luce. Zatrute ciasteczko” – opowieść nad wyraz gotycka, choć może i wiktoriańsko „zjerzona”, choć akurat król Jerzy podobno na żartach się nie znał…
Historia to nader kryminalna. Inteligentna, niewybrednie rozpustna w słowach, a przez to tak strasznie plastyczna! Po prostu wypas! Bohaterka może i młoda, ale problemy świata zna. Za rumaka ma dzielną Gladys, mieszka w fascynującej, starej posiadłości i wszystko wokół niej ma swoje opowieści. Problem to trup w ogórkach – nie kiszonych, ale dopiero sadzonych! oraz Tata, który ma tajemnice! No i znaczki i chemia i dwie dodatkowe siostry o dość wymyślnych problemach, usposobieniach i… natręctwie wymagającym pakowania naszej bohaterki do szafy.
Szafa jest normalna… chyba?
A TUTAJ znajdziecie moje opowiadanie „Miłość pachnie mokrym psem, czyli opowieść Łabędzicy”, które 1 maja wygrało konkurs na portalu DużeKa – i przez które mam troszku ostatnio przerąbane. No bo nagrody jak nie było, tak nie ma, a ja cholernie zaczynam nie mieć co czytać!
Ale za to dostałam cały wachlarz zakładek od Rysi, teraz ino skombinować do każdej książeczkę! Zawsze je gubię. Potem w książkach mam źdźbła trawy, liście, kwiatki, papierki… teraz mogę je zostawiać w książkach.
Na trochę wystarczy!
Na szczęście wczoraj przyszła: „Czego pragnie Maryla?” autorstwa duetu od Wintera, przez którego zaśliniłam i zamokrzyłam sobie kocyk przy czytaniu! Po prostu rozwalił mnie na łopatki i sprawił, że machałam ogonem… hmmm? ogonem? Znaczy co? Znaczy, że ja mam ogon?
Recenzja tutaj! gwoli przypomnienia, a coś o samej Maryli na pewno na stronie Wydawcy!
Ja coś powiem, jak przeczytam.
Ej… jeszcze 32 dni, oby się nie zawaliło, oby się nie zawaliło, oby się nie zawaliło… trzymajcie kciuki!!!
To wszystko ostatnio strasznie jest stresujące, też tak macie? Wiem, że Mars mi wali w okno, ale co się dzieje z tym światem?