Pan Tealight i Mikołajki…

„Bał się. Wydawało się, że tak trudno go przerazić do tego stopnia, w którym był teraz. A jednak co roku, w tę dziwną noc, on tylko się bał. I potem wraz ze świtem, który wcale nie wyglądał jak świt wyglądać powinien, idąc do portu, gdzie stała choinka wciąż to czuł. To dziwne coś, co paraliżowało jego specyficzną normalność. Po prostu wiedział, że znajdzie w porcie prezent. Zapakowany i podpisany tak, by nie mógł go przeoczyć.

Zawsze tak było.

Jednak tym razem pod rozłożystą, mocno żywiczną choinką, o którą zahaczyło się już kilka pokoleń wodorostów, nie było żadnego pudełeczka. Nie było skrzyni ani worka… Pan Tealight był zdziwiony. Rozglądał się jednocześnie spoglądając na śpiące domy, czekające na lato, by się przebudzić dla ludzi. Na cichą osadę, której nielicznych stałych mieszkańców znał zbyt dobrze. Składali się z tych niepotrzebnych teraźniejszości ludzi, z uciekinierów, dziwaków i z szaleńców. Mimowolnie zadrżał, bo choć śniegu wciąż nie było, a Pani Zima zdawała się mamić jego zmysły – tak w niej rozkochane -to wiatr nadrabiał normy. Wiało tak mocno, że Pan Tealight musiał złapać się srebrnej barierki oddzielającej go od portowej ciemności wody i przestać myśleć o ludziach.

Bo wtedy to poczuł.

Już wiedział i już się nie bał!

W wodach portu, czystych i przejrzystych, choć dziwnie ciemnych i mrocznych, mąconych rzadką, od niechcenia przebiegającą falą, unosiły się napuchnięte zwłoki. Zwłoki jeszcze w całości, skrupulatnie i dokładnie przewiązane czerwoną wstążką. Mięsko jeszcze nie odeszło od kości. Żadna z ryb nie sprofanowała prezentu dla Pana Tealighta, żadna się nie ośmieliła, ale on wiedział, że czekają tylko na znak. Na napuchniętej skórze, naciągniętej, doskonałej w formie opakowania; na tej fascynującej powierzchni natura wyrysowała już artystyczne, cieniutkie białawe spęknięcia. Zwłoki były piękne. Piękne w owej chwili tuż przed tym, gdy zniknie ciało, tuż po tym, gdy zniknął człowiek.

Pan Tealight machnął ręką.

Odetchnął.

Tak bardzo bał się, że znowu dostanie skarpetki!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Pogoda jest intrygująco nieprzewidywalna… ale serio GDZIE JEST MÓJ ŚNIEG! JA CHCĘ ŚNIEGU, DUŻO ŚNIEGU, NO PROSZĘ!!!

Proszę Państwa oto… Snuff 🙂

Taki Miś to gotowy bohater opowieści. A jeżeli o misiowych opowieściach mowa, to może Tomek Ogonek? 🙂 Macie ochotę na smutną i pełną nadziei historię?

No tak, oto kolejne moje recenzje na ArtTravel.pl 🙂

„Świat według reportera. Ameryka Łacińska” Piotr Kraśko

„Świat według reportera. Włochy” Piotr Kraśko

„Błękitne niebo. Czarne oliwki” John Humphrys

Małe spełnione marzenie dzięki Kindze 🙂

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz