Mała Wiedźma i Morze…

„Wchodzę do morza. Zanurzam się, oddaję swoje bezpieczeństwo w jego ręce.

Najpierw pokonuję piasek, omijam duże kamienie. Potem moje stopy spowija wilgoć. Tutaj nie ma już piasku, są tylko śliskie kamienie. Obrośnięte zieloną jaskrawością, trawą dziwnych światów zdają się żyć, tętnić mocą… Jest niebezpiecznie.

Moje stopy ślizgają się, palce boleśnie stykają się z co ostrzejszymi krawędziami. Ale jestem pewna, że nawet jak upadnę, woda mnie otuli. I idę dalej. Podeszwy zmęczone ciągłym unikaniem przeszkód bolą. Moje stopy wspominają rozgrzany piasek plaży z dziwnym rozrzewnieniem. A ja uświadamiam sobie, że gadam ze swoimi częściami ciała. Ale nie, nie będą to monologi kolejnych części anatomicznych Wiedźmy.

Nie odkryję tej tajemnicy.

Nie pokażę Wielkiej Różnicy!

Po prostu idę… teraz atakują mnie glony. Mokrą, oślizgłą, dziwnie mackowatą powierzchnią chwytają mnie za kostki. Głaszczą, chcą zatrzymać w swoim ogrodowym, podmorskim świecie, ale ja mam inny plan. Tajemnicze lasy i zarośla, pielęgnowane przez smoki ogrody nie mogą stać się moim domem. Jeszcze nie teraz. Plącząc się idę dalej. Powłóczę nogami, które nagle radośnie odkrywają piasek na nowo. Jest cięższy, gęstszy, ale taki kojący… Idę i nie myślę, że mieszkają tam potwory. Wiem to, jestem jednym z nich. Chcę tylko dołączyć do rodziny. Niczego straszniejszego ode mnie tutaj nie ma.

Niczego bardziej zdesperowanego.”

(„Słuchając Wyspy – nie słuchając ludzi” Chepcher Jones)

Choinka w Listed stoi. Pachnie zaskakująco i magicznie 😉 Miejmy nadzieję, że nie odleci, bo tak strasznie wieje…

Zresztą ludzie też chyba raczej gotowi. Jak zwykle symboliczni, delikatni… a jednak czuje się Jul!!!

Kocham Bornholm!!!

Mamy też tegoroczną kartkę! Specjalnie zrobioną na Jul w Svaneke!!!

A co do czytania… W końcu zabrałam się za książki Lizy Marklund.

Wiadomo skandynawskie kryminały obecnie rządzą. Subtelnie się wyróżniają, są pożądane 🙂 Ale Marklund… cóż, jest jeszcze bardziej specyficzna. Jej bohaterka to młoda dziennikarka. Jej świat to Szwecja, sama stolica. Temat to człowiek. Błędy popełnione w przeszłości oddziaływują na teraźniejszość. Annika Bengtzon powinna tylko opisywać śledztwo, docierać prawdy. Staje jednak od początku pomiędzy tym, co słuszne, tym, czego wymaga od niej zawód, a własnym człowieczeństwem, kobiecością, wątpliwościami, uczuciem żerowania na cudzej tragedii.

„Zamachowiec” to pierwsza wydana, ale chronologicznie ostatnia (z 4 wydanych) opowieść o Annice. Powiedzieć, że specyficzna, to powiedzieć mało. Raczej zmuszająca do myślenia, analizowania każdego kroku… Poprzez słowa Marklund dociera do nas prawda o tym, jak bardzo odciskamy się na życiach innych ludzi. Często takich, których pomijamy. Takich, którzy dla nas są… śmieciami?

Jej bohaterka nie tylko stara się pogodzić zawód dziennikarza – jak okrutny w dzisiejszych czasach, jak kojarzący się tylko i wyłącznie z radością z cudzego nieszczęscia – z poszukiwaniem prawdy. Z ową niezłomnością, brakiem pewności słuszności swoich działań, ale i z ową siłą, która zmusza do odnalezienia odpowiedzi. Prawdy.

Co jeszcze zaskakuje?

Cóż Annika to nie jedyna bohaterka tej historii – choć trzeba przyznać, iż miejscami kryminał zmienia się w thriller, przechodząc w końcu w rozprawę psychologiczną, obraz kobiety w dzisiejszym świecie – bo Marklund pozwala wypowiedzieć się też mordercy. Temu, który decyduje o zakończeniu żyć, przecięciu owych nici. Odebraniu przyszłości za przeszłość. Za błędy.

Za niewidzialność!!!

Ale głos ma też ofiara. I korzysta z tego!

Fabuła przerywana osobistymi zapisakami, zaskakuje. Kto jest autorem tych słów? Czyje cierpienie tak naprawdę obserwujemy? Kto doznaje specyficznego katharsis w obliczu śmierci. Oczekując na ostatni oddech?

Cóż, pozostawmy więcej niedomówień 🙂

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz